Gdyby opisywać podróż wzdłuż Tary bez opisów przyrody to właściwie wszystko sprowadza się do tego że się jedzie, jedzie, jedzie i dalej jedzie a na końcu jest most. Ale jeszcze jest przyroda. O dolinie Tary specjaliści od PR Czarnogóry mówią cuda. Trochę przesadzają bo podobnych dróg jest w Europie dużo a i w samej Czarnogórze tez kilka. Z tym że droga nad Tarą jest długa a kanion dość wysoki. Teoretycznie niby od wierzchołków gór do poziomu wody jest miejscami ponad 1500m ale nie ma tu takich urwisk.
Pierwsze zdziwienie jakiego dostarcza Tara to kierunek w którym płynie. Patrząc na mapę wydaje się że płynie z gór w stronę Mojkovacza by potem kierować się ku morzu. A tymczaasem jest odwrotnie: płynie od dolin w których jest Mojkowacz w stronę gór Durmitor.
Pierwsze kilometry od wjazdu w dolinę nie zachwycają. Krajobraz jest rolniczy, wszędzie starsze i nowsze zabudowania, ale już po kilku km droga wspina się wyżej i okazuje się nagle że jesteśmy już 100, może 150m nad rzeką.
pierwszy rzut oka na górską Tarę
brzegi kanionu stają się coraz wyższe
Góry też wydają się robić coraz wyższe i bardziej strome. Niektóre są naprawdę widowiskowe, zwłaszcza te z pionowymi nieomal zboczami do których rozpaczliwie trzymają się wątłe drzewa. Droga raz wspina się nad rzekę a czasem do rzeki zjeżdża. W sumie dziwne uczucie bo wydaje się że wjeżdżamy coraz wyżej nad poziom morza a jednak rzeka dogania nas, a ponieważ jedziemy zgodne z jej nurtem więc skoro woda nie płynie do góry, my też musimy zjeżdżać coraz niżej.
Droga w kanionie jest dobra. Chyba jest to wizytówka Czarnogóry bo nie tylko świetny, jakby nowy asfalt to jeszcze droga szeroka na 2 samochody. Około 12km od Mojkowacza zjeżdżamy z drogi by obejrzeć monaster Dobrilovina. Dojazd do samego monasteru to polna droga, zatrzymujemy się zaraz po zjeździe żeby nie uszkodzić zawieszenia trochę przypakowanego samochodu i idziemy do monastyru pieszo. Chyba nie ma tam żadnego oznaczenia jak dotrzeć do klasztoru, ale monaster widać dobrze z drogi, do odbicia trzeba się wtedy trochę cofnąć.
Monaster Dobrilovina
Monaster Dobrilovina
Monaster składa się z 2 budowli: jednonawowej cerkwi z drewnianą dzwonnicą i nowoczesnego domu sióstr zakonnych, który jest też chyba przystanią dla pielgrzymów. Cerkiew pochodzi z początków XVIIw i mimo skromnych rozmiarów jest ładna. Gdy przychodzimy do cerkwi siostra zakonna obsługująca monaster kończy oprowadzać kilkuosobową wycieczkę miejscowych. Śmieje się z nimi, robią sobie zdjęcia jest bardzo miła. Gdy tylko ruszamy w stronę wrót zatrzymuje nas i każe żonie, która jest w dżinsach i koszulce z rękawkami, żeby coś na spodnie nałożyła. Żona: jak przy wyprawach do cerkwi - ma przy sobie dyżurną chustę którą nakłada na ramiona, ale siostra jest stanowcza. Po chwili przynosi jakąś workowatą, starą spódnicę i każe jej założyć. Ciekawe kogo to niby żona mogła by zgorszyć, zwłaszcza że w całym monasterze byliśmy tylko my i siostra.
Wchodzimy do cerkwi, w środku jest mało miejsca wyposażenie wręcz ubogie ale na ścianach piękne, stare ludowe freski. Malarz był niezłym rzemieśnikiem, ale widać że z farbami było krucho gdyż freski są głównie biało-czarno-brązowe, jakby barwnikiem była okoliczna glina i sadza. Tylko gdzieniegdzie jest jakiś niebieski element.
W cerkwi staramy się zachowywać jak prawosławni, ale wiadomo że kłanianie się ikonom wychodzi nam nienaturalnie. Siostra niby stoi z boku obojętnie ale widzę że obserwuje każdy nasz ruch. Gestem pytam czy mogę zrobić zdjęcie – niestety siostra zaprzecza. Składamy 2 euro w ofierze na ikonie, ale to też nie przekonuje siostry do nas. Przerywa milczenie i pyta skąd jesteśmy. Jak mówimy że z Polski, to kolejne pytanie czy jesteśmy katolikami. No i po takim pytaniu rezerwa siostry zamienia się na nieuprzejmość graniczącą z agresją. Od razu gestem daje nam znać że koniec zwiedzania, wyprasza nas ze świątyni i zatrzaskuje drzwi.
Gdy już z pewnego dystansu robię zdjęcia budynkom siostra krzyczy "tylko jedno zdjęcie!!!!". Głupio nam że tak nas traktują. Straszny kontrast z tym jak gościnnie byliśmy witani w cerkwiach na wybrzeżu. Rozgoryczeni odchodzimy z klasztoru.
stare rozlatujące się chałupy w dolinie
Dookoła świątyni dolina ma dość szerokie dno. Jednak ludzi żyje tu mało. Idąc w stronę klasztoru mija się zabudowania które powinne się znaleźć w skansenie. Niektóre są wciąż używane, jednak ludzie żyją tu biednie a i turyści nie za często tu chyba zaglądają
Czym dalej w stronę mostu tym bardziej kanion staje się węższy. Czasem droga przecina zbocze niewielkim tunelem. Jest coraz trudniej o miejsce do zatrzymania się a widoki coraz ciekawsze, tatrzańskie. Jednak po kilku postojach droga nieco się dłuży.
przejrzystość wody jest wręcz przysłowiowa
Od Mojkovacza do słynnego mostu jest 44km. To naprawdę daleko zwłaszcza że trudno jechać szybciej niż 40km/h i ilość zakrętów chyba niewiele ustępuje jardance w okolicach gór Velebit. Z tą odległością z resztą wiąże się zdarzenie które szczególnie utkwiło mi w pamięci:
Gdy zatrzymaliśmy się na jednym z dzikich poboczy by zrobić kolejne zdjęcia przy nas zatrzymał się samochód rodaków, z litością zmilczę z jakiego miasta. Państwo z dzieckiem wysiedli i pytają czy nie wiemy jak dojechać do słynnego mostu na Tarze. Do tego momentu jeszcze nie byłem przy moście ale z mapami sobie radzę więc pokazuję że trzeba jechać dalej i że to jeszcze ok. 10km Na to państwo: ależ jest pan w błędzie, według mapy to jest 20 parę km a oni już jadą i jadą i tylko nie wiedzą gdzie skręcić. Więc tłumaczę że jesteśmy nieco ponad 30km do Mojkovacza że przejezdna część kanionu ma ponad 40, na to oni że mają najnowsza, najbardziej aktualną mapę i że to nie możliwe. Nawet nie to że mnie usilnie przekonywali że jestem w błędzie, ale ton wyższości i zarozumialstwo z jakim to robili tak mnie sparaliżował że już zrezygnowałem z przekonywania ich do swojej racji. Jednak gdy wrócili do swojego błyszczącego kombi pojechali za moją radą.
Jak więc będziecie kiedyś na Bałkanach i gdzieś w szczerej głuszy spotkacie starego rozczochranego człowieka, wyglądającego na kompletnego imbecyla, zagubionego na bezdrożach, który najwyraźniej nie posiada najbardziej aktualnych map, podobnie jak samochodu, to uważajcie co i jak mówicie: możecie spotkać Kira, który następnie obsmaruje was na tym czy innym forum.
Ok. 500m przed samym mostem na Tarze znajduje się knajpa - punkt odpoczynku i początek spływu na pontonach. Tu też widzieliśmy kąpiących się w rzece ludzi. Słynny most robi naprawdę duże wrażenie zwłaszcza że jest duży, nad stromym kanionem. Powstał w latach 30-tych XXw, ma długość 366m i niecałe 200m wysokości nad lustrem wody. Gdy powstawał był to największy w Europie most łukowy. Jeżeli komuś podobają się takie konstrukcje, to most naprawdę zrobi wrażenie.
Ale jeszcze lepszy jest widok z mostu. Rzeka obserwowana z wysokości 200m wygląda jak strumyczek. Tylko przepływające od czasu do czasu pontony pokazują właściwe proporcje. Koło mostu kręci się sporo ludzi: jedni robią zdjęcia, inni wracają ze spływu albo załatwiają sobie przygodę wśród wielu ekip które ten spływ organizują. Podsłuchujemy rozmowy, ludzie raczej zachwyceni. Jest też trochę łazików w strojach paramilitarnych, nie wiem czy to żołnierze, leśnicy co jakieś obozy przetrwana? Niestety w knajpie przy mości nie ma nic do jedzenia, tylko napoje i piwo. Po naszym nader skromnym śniadaniu, jestem głodny i zaczynam być zły. Mógłbym zapłacić majątek za kawałek baraniny na ząb. Niestety nic nie ma, porzucamy Tarę i serpentynami w lewo odbijamy znad rzeki w stronę Zabljaka.
widok z mostu na początek spływu. Tu rzeka ma szerokość jakichś 8-10m
słynny most
widok z mostu na drugą stronę
Tara tymczasem dopiero się rozkręca. Już tylko z opisów i przewodników wiemy że dopiero za mostem kanion robi się ciekawy, z wodospadami i progami. Ale droga nie towarzyszy rzece. Te atrakcje zarezerwowano dla pontoniarzy.