Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

bałkańska pętla

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 07.06.2006 23:15

"(...) jest jeszcze wiele do zobaczenia"

i teraz - do opisania.
Czekam - bo krakuscity pewnie już na walizkach.
Poczyta - jak wróci. Bo podczas korzystania z laptopa musiałby baaardzo uważać :wink:
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 12.06.2006 15:24

Na południe od Budwy, w pobliżu wyspy św. Stefan znajduje się Monaster Praskwica. Kiedyś był ważnym ośrodkiem politycznym i kulturalnym, dziś klasztor jest opustoszały. Gdy wchodzimy do największej cerkwi św. Mikołaja na terenie klasztoru nie ma żywej duszy. Jednak widać że ktoś się tym monasterem zajmuje, sprząta, podlewa kwiaty. Dzisiejsza, okazała cerkiew św Mikołaja została ufundowana w XIXw przez władców Czarnogóry i przy bytności dworu w Budwie pełniła funkcję kaplicy dworskiej. Wielki ikonostas świątyni po prostu kapie od złota. Mimo przepychu widać też misterną robotę rzemieśników: wszystkie elementy są precyzyjnie wyrzeźbione w drewnie, a ogromne ikony namalowane po mistrzowsku. ściany cerkwi nie są jak gdzie indziej pokryte freskami, inaczej też niż gdzie indziej wierni składają ofiarę na wiszącym obrazie św. Mikołaja. W świątyni są wielkie okna, dzięki czemu fotografowanie nie stwarza żadnych problemów.
Obrazek cerkiew św. Mikołaja
Obrazek misterne płaskorzeźby i wszędzie złoto

Gdy tak kręcimy się po świątyni i robimy zdjęcia, pojawia się pani "kościelna" i przyglądając się pyta skąd jesteśmy. Proponuje nam zakup ikon, ale nie nachalnie tylko serdecznie. Widać żyje z tego małego handlu uprawianego na boku świątyni. Nie ma jednak nic ciekawego. Jak w każdej cerkwi, sprzedaje reprodukcje ikon, wytwarzane tam masowo oraz świece które wierni stawiają w świątyni. Sprzedawczyni chce być miła ale wszystko co może sobie przypomnieć o Polsce to to że niedawno zmarł nasz papież i że im tez było bardzo smutne z tego powodu. Nie mogą się doczekać naszego wyjścia zostawia stoisko, drobne pieniądze i gdzieś znika a my mamy okazję do bliższego przyjrzenia się cerkwi.
Obrazek ikonostas jeszcze raz
Obrazek stare freski w najstarszej części świątyni.

Pierwszą cerkiew w monasterze ufundował w 1413 roku władca królestwa Zety, została ona zburzona w XIXw a w jej resztki wbudowano w istniejącą do dziś świątynię. I ten fragment najstarszych murów jest do dziś rozpoznawalny. Otóż stara świątynia była zbudowana, jak dawne cerkwie na osi wschód-zachód a nową zbudowano na osi północ-południe w taki sposób że stara cerkiew stanowi jakby kaplicę znajdująca się po lewej stronie ikonostasu. Pewnie dawniej służyła za schowek, dziś gdy najwyraźniej w cerkwi nic się nie dzieje służy do przechowywania wiader i szczotek do obsługi cerkwi. Jednak ślady dawnej świetności wciąż widać: stare, ciemne, tajemnicze freski przypominające trochę te z monasterów Gradiszte i Reżevici. A żal że tak niszczeją w wilgotnym środowisku schowka.
Obrazek widok z cmentarza na wyspę św. Stefana
Obrazek dawne cele mnichów i pomieszczenia szkoły dziś świecą pustkami.

Na zewnątrz cerkwi ziemia wyłożona starymi płytami nagrobnymi. Może stąpamy po starych grobach? Nad cerkwią św Mikołaja jest półka skalna a na niej kolejna cerkiew, św. Trójcy z XVIIw, niestety zamknięta oraz cmentarz na którym współczesne, często rodzinne groby z portretami zmarłych wyrytymi na granitowych płytach mieszają się ze skromnymi nagrobkami dawnych mnichów. Z cmentarza rozpościera się tez piękny widok na wyspę św Stefana. W skład monastyru wchodzą poza cerkwiami również pomieszczenia szkolne i cele mnichów. Jeszcze kilka lat temu uczyły się tu dzieci. Dziś wszystko stoi puste a ogródki przy celach mnichów zarastają chwastami. Jak twierdzi przewodnik w monastyrze przechowywane są cenne dla Czarnogóry dobra kultury: ręcznie przepisana ewangelia- dar kolejnego władcy oraz zbiory starych pism i ikon. Niestety nigdzie nie jest to wystawione i nawet nie ma się kogo zapytać. Gdzieś koło monasteru znajduje się źródło którego woda pachnie brzoskwiniami co dało nazwę monasterowi, jednak mimo wszechobecnej wilgoci nie możemy znaleźć ani źródła ani strumienia.
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 12.06.2006 19:10

Gdy dojeżdżamy do skrzyżowania jardanki z droga Budwa- Cetynia trafiamy na korek i policję kierującą ruchem. Okazało się że na tej górskiej drodze był wypadek i droga będzie przez kilka godzin zamknięta. Znów musimy zmodyfikować plany, jedziemy do Budwy a dokładnie do monasteru Podostrog który znajduje się na peryferiach miasta w stronę gór. Do monasteru z centrum prowadzi kiepska droga pomiędzy prywatnymi, nowymi domami. Mimo iż jest wczesne popołudnie w knajpie przy parkingu i na parkingu koło monasteru jest pusto. W monasterze trwa wielki remont. Raczej mnisi a nie robotnicy skuwają tynki na ścianach, wożą zaprawę taczkami. W większej cerkwi to chyba nic starego na ścianach się już nie znajdzie bo sporej wielkości cerkiew Velikoj Gospodzi z XVIIIw jest w dokumentnym remoncie. Jakiś mnich upaprany zaprawą pokazuje nam gdzie mamy iść i wąskimi korytarzami podziemi trafiamy do najstarszej cerkwi Wniebowzięcia Bogurodzicy. Która pochodzi z XVw. Cerkiew jest tak mała że została wybudowana chyba tylko dla mnichów. W środku nie zmieści się więcej niż 6-8sób, z tym że połowa z nich będzie stać już na korytarzu który jest przedłużeniem cerkwi.
Obrazek ikonostas w monasterze Podostrog
Obrazek resztek fresków w małej cerkwi trzeba szukać w niedostępnych miejscach

Wyposażenie cerkwi również bardzo skromne. W środku minimalna ilość światła, tak że z trudem robię nieporuszone zdjęcie. Statywu nie ma gdzie rozstawić, nawet mój najbardziej szerokokątny obiektyw nie pozwala mi objąć całego ikonostasu. Podobno monaster ten przez kilkadziesiąt lat był opuszczony i dopiero niedawno wrócili tu mnisi. Podłączamy się do wycieczki która oprowadza mnich, jednak trwa to tylko chwilę bo poza cerkwią nigdzie do środka turyści nie mają wstępu. Może i dobrze bo ściany cerkwi i zabytkowe freski są w stanie fatalnym. Być może to nawet odwiedzający zabierali na pamiątkę fragmenty fresków. W każdym razie dziś fresków trzeba szukać. Próbuję te które znajduje fotografować, ale nie jest to łatwe. Widząc moje poszukiwania podłącza się do mnie jakiś młody turysta. Gdy ja staram się robić nieporuszone zdjęcia nie używając lampy błyskowej, by nie przyśpieszać kompletnej ruiny fresków, on bezczelnie bierze kompakta i z 10cm, robi zdjęcie za zdjęciem błyskając fleszem. Mam ochotę potrząsnąć gościem ale z rezygnacją staram się od niego uwolnić.
Obrazek Święci nad wejściem do cerkwi
Obrazek ikona z welonem we wnęce

Warto w tym monasterze zaglądać do wąskich wnęk w murze. Trudno odgadnąć do czego służyły, ale dziś w niektórych znajdują się ikony przykryte welonami, w innych można znaleźć mozaiki. Jedna z wnęk zawierająca ikonę Pankratora w postaci anioła ze skrzydłami ma na bokach resztki fresków bardzo podobnych jak w starszej części cerkwi w monasterze Praskwica.
Obrazek mozaika w jednej z wnęk podziemi.

Gdy wychodzimy z podziemi wąskimi schodami okazuje się że jesteśmy na niewielkim tarasie otoczonym murami obronnymi ze sporą wieżą obronną. Dzisiejsze pomieszczenia monasteru były przez pewien okres w XVII i XVIIIw siedzibą władców Czarnogóry, stąd obronny charakter budowli. Dziś na tarasie urządzono kawiarniany ogródek. Przez otwarte okno oglądamy pracownię malarza ikon która znajduje się chyba specjalnie naprzeciw kawiarnianego tarasu, by skusić znudzonych plażą turystów do zakupów w klasztornym sklepiku.
Obrazek wieża obronna w monasterze Podostrog
Obrazek studnia z symbolem orła trzymającego węża - godła Czarnogóry
Obrazek zaglądamy przez okno do pracowni malarza ikon

Z tarasu rozpościera się piękny widok na starą Budwę oraz jej otoczenie. Szkoda ze monaster nie znajduje się nieco wyżej - widok byłby jeszcze piękniejszy. Zwiedzanie monasteru zajmuje moment, wracamy do miasta. Czym bliżej morza tym więcej wczasowiczów. Przechodzi nam ochota na szybką kąpiel, po krótkim przeciskaniu się na deptaku resztę oczekiwania na otwarcie drogi spędzamy przy małym posiłku, w jednej z wielu knajpek.
Ostatnio edytowano 20.06.2006 08:08 przez Kir, łącznie edytowano 2 razy
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 13.06.2006 13:30

Droga do Cetyni po odbiciu z magistrali adriatyckiej wspina się wściekle pod górę dość wąskimi serpentynami. Gdy docieramy prawie do kresu wspinaczki zatrzymujemy się na dużej półce która stanowi dziki parking, taras widokowy i kolejne dzikie wysypisko śmieci. Z tarasu jest piękny widok na Budwę i jej okolicę a także na wybrzeże czarnogórskie. Z tego miejsca widać jak poprzecinane pionowymi skałami jest to wybrzeże i dlaczego miejscowości turystyczne są tak stłoczone. Pięknie widać wyspę św. Stefana i okoliczne klify
Obrazek Stara część Budwy
Obrazek widok na wybrzeże Czarnogóry i św Stefana.

Gdy dojeżdżamy do przełęczy droga przestaje się wspinać. W zasadzie poza niewielkimi różnicami poziomów jedziemy przez krasowy płaskowyż, poprzecinany peknięciami dolinami potoków i urozmaicony wybrzuszeniami wzniesień. Zaraz na krawędzi płaskowyżu znajdują się okazałe ruiny habsburskiej twierdzy Kosmacz. Widać ludzi zwiedzających ruiny. Niestety nie mamy czasu tylko zdjęcia z parkingu i w drogę. Ogólnie droga do Cetyni jest naprawdę dobra przy samym mieście robi się wręcz europejsko.

Gdy zbliżamy się do Cetyni po obu stronach drogi jak grzyby po deszczu zaczynają wyrastać komisy samochodowe. Nie ma w okolicy żadnych domów, nawet o wioski trudno, a na pustym płaskowyżu po obu stronach drogi stoją tysiące samochodów, również TIRów. Wygląda to dziwnie, mam wrażenie że jak gdzieś w Europie zniknie samochód i nie można go odnaleźć to pewnie trafi w to lub podobne miejsce. Nawet nie patrzę na ceny. Komisy ciągną się przez kilka kilometrów. Przed samą Cetynią pojawia się coraz więcej domów.
Obrazek twierdza Kosmacz

Cetynia do 1918 roku była stolicą Czarnogóry. Zawsze była miejscem gdzie wśród gór chronili się mieszkańcy tych terenów. Dziś jest stolicą raczej symboliczną. Jest tu biblioteka narodowa, muzeum narodowe, siedziba prezydenta, co najmniej 3 poselstwa, dwór króla zamieniony na muzeum i deptak. Miasto od strony północnej nie robi najlepszego wrażenie. Wygląda jak małe powiatowe miasteczko, biedne, choć zadbane. Ludzie siedzą spokojnie przed domami, jest jedna główna droga wokół której jest miejska zabudowa. Przy siedzibie prezydenta ochrona jest bardziej nami zaciekawiona niż zaniepokojona. Jednak już kawałek od tego centrum widać puste place, domy chyba opuszczone. Niektóre gmachy są całkiem ładne np. kolorowa elewacja Biblioteki Narodowej. Za to muzeum narodowe, zamknięte, w obdrapanym gmachu w stylu secesyjnego pałacu. Poza zwartą zabudową miasta znajdują się jego zabytki: wybudowana za pieniądze Rosji Bilarda z cerkwią na Cipuru i znajdujący się na tyłach Bilardy słynny monaster.
Obrazek przed wejściem do monasteru.
Obrazek w monasterze cetyńskim.

Już przed monastyrem widać że miejsce to jest sławne. Parkuje sporo autobusów, jednak pobyt wycieczki w monasterze nie trwa zbyt długo. Nie widać też żadnej kontempalcji, modlitwy. To nie są raczej pielgrzymi lecz turyści. Wielkość monasteru robi wrażenie, zwłaszcza po odwiedzeniu wcześniejszych. Sama budowla była wiele razy przebudowywana a istniejące do dziś gmachy powstały głównie w XVIIw choć cerkiew jest o dwieście lat młodsza. Po wejściu przez główną bramę monasteru wchodzimy na klasztorne podwórko. Po prawej stronie w arkadach znajdują się miejsca do stawiania świec przez wiernych. Prawie na wprost bramy jest wejście do cerkwi Narodzenia Bogurodzicy oraz wejście do pomieszczeń mnichów. Tych ostatnich musi być sporo w klasztorze bo co chwila widać przechodzących zakonników. Po lewej stronie od wejścia znajduje się sklepik w dewocjonaliami. Wierni nie mogą wejść na wyższe kondygnacje gdy ktoś próbuje od razu na schodach pojawia się braciszek i zwraca uwagę. Poza nami wszyscy obecni są chyba Serbami, Czarnogórcami lub Rosjanami choć tych więcej widac na parkingu niż w murach klasztoru. Mimo autobusów przed monasterem, na podwórzu które mogło by pomieścić ok. 150 osób jest prawie puste. Jedynie sklepik przyciąga więcej osób.

Gdy tylko wyciągamy aparaty na podwórzu, przechodzący mnich zwraca nam uwagę że żadnych zdjęć tu nie wolno robić. Trochę zawiedzeni zakładamy pokrywki na obiektywy i idziemy do świątyni. Jak na tak znane miejsce cerkiew nie jest okazała. Ani jej wielkość ani wyposażenie nie robią wielkiego wrażenia. Z korytarza którym wchodzi się do świątyni prowadzi osobne wejście do relikwiarza. I tu dopiero widać skarby monasteru: największe relikwie kraju czyli rękę św. Jana i fragmenty Krzyża. Relikwie są umieszczone w szklanej gablocie do której można podejść. Widzimy jak prawosławni wierni całują szybę broniącą im dostępu do relikwi. W gablocie i na ścianach wiszą wota, niektóre drogocenne. Relikwiarz ręki św. Jana robi wielkie wrażenie szkatułka jest wysadzana kamieniami szlachetnymi, tak wielkich szafirów chyba nigdy nie widziałem, a już na pewno z tak bliska. W środku znajduje się sczerniała dłoń świętego z odciętymi w połowie 2 palcami. Przez moment zostajemy w relikwiarzu sami, z resztą nikt niczego nie pilnuje. Świerzbi mnie aparat ale siłą woli przełamuje ochotę na zrobienie zdjęcia, niech skoro gospodarze tak sobie życzą, miejsce pozostanie owiane
nimbem tajemnicy.

Gdy wychodzimy z relikwiarza widzimy jak pop przygotowuje się do sprawowania nabożeństwa odmawiając modlitwy i bijąc pokłony przed wejściem do cerkwi. Łypie na nas niezbyt przychylnie okiem, po czym wchodzi i zaczyna samotnie odprawiać liturgie. Inni zwiedzający mimo że najwyraźniej prawosławni wchodzą i wychodzą z cerkwi obojętnie. Głupio nam że tak to się odbywa ale nawet nie wiemy jak się zachować i wracamy na dziedziniec. W sklepiku nie ma nic ciekawego, a muzeum jest już zamknięte, czas zwiedzić resztę Cetyni.
Ostatnio edytowano 18.06.2006 08:10 przez Kir, łącznie edytowano 3 razy
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 16.06.2006 11:24

Zaraz za bramą monasteru zaczynają się mury Biljardy. Jest to niewielki w sumie kompleks budynków wybudowany w XIXw jako siedziba władz Czarnogóry. Budynek miał wyglądać w zamysłach architektów na średniowieczną twierdzę, wyszedł co najwyżej zameczek myśliwski z basztami, których część jest już rozebrana. Do tego cała posiadłość jest otoczona murem tak mizernym że co najwyżej utrudnia on pracę fotoreporterom, jeżeli jakikolwiek się tu zjawi bo dziś Biljarda to muzeum, ale nie widać żeby ktokolwiek je odwiedzał. Wcześniej gmach pełnił nie tylko funkcje reprezentacyjne jako siedziba monarchi, ale mieściły się tu także urzędy państwowe. Nazwa rezydencji przyjęła się zwyczajowo od bilarda w którego grywał władca i do którego stół można do dziś oglądać w rezydencji podobnie jak rękopis epopei narodowej Czarnogórców
Obrazek

Gmach sfinansowała Rosja carska, zaprojektował rosyjski architekt. Z resztą do dziś polityczne wpływy Rosji na Czarnogórę i Serbię są widoczne. Rosjanie czują się tu jak u siebie, rosyjscy milionerzy mają na wybrzeżu wille i pałace. Nie przypadkowo tuż przed referendum o niezależności Czarnogóry Rosja ogłosiła że planuje wybudować bazę marynarki wojennej w Syrii. Adresatem tej informacji najwyraźniej były władze MN, pewnie za realizacją polityki Rosji na obszarze Adriatyku i Morza Śródziemnego i udostępnienie portów idą jakieś środki finansowe.

Przy wejściu do Bilardy znajduje się cerkiew na Ćipuru. Niestety zamknięta, wygląda z resztą na opuszczoną. Dookoła cerkwi kolumnada z resztek kolumn greckich lub rzymskich. A że jest to miejsce zaciszne, w sporym parku i z dala od ludzi to zastaliśmy tam miejscowa młodzież raczącą się piwem. Obok świątyni zburzone do kolan fundamenty dawnego monasteru Crnojevica. Cerkiew na Ćipuru jest też miejscem pochówku władców Czarnogóry ale miejscowym najwyraźniej ani świątynia ani historia nie przeszkadza w towarzyskich spotkaniach alkoholowych. A kiedys to była kaplica dworska!!!
Obrazek

Gdy wychodzi się z kompleksu parkowo-pałacowo-klasztornego w kierunku miasta wchodzi się w najbardziej reprezentacyjną część miasta z szerokim deptakiem. Po prawej jest najbardziej okazały budynek tej części miasta czyli dwór króla Mikołaja, dziś muzeum, w formie ładnego miejskiego pałacyku. Na deptaku niewielu ludzi, raczej jest skromnie. Odwiedzamy jeszcze jedną zabytkową budowlę: cerkiew Vlaska, czyli wołoską, bo pierwotny kościół zbudowali tu w XVw pasterze wołoscy, czyli te same ludy które zamieszkały nasze podhale. Dzisiejsza cerkiew jest późniejsza bo poprzednią spalili Turcy za co w w XIXw przy odbudowie świątyni jej ogrodzenie wykuto z luf broni zdobytej na Turkach. Świątynia robi wrażenie zaniedbanej i wiecznie zamkniętej. Dookoła świątyni znajduje się cmentarz, z pięknymi starymi nagrobkami, pokazującymi czym zajmowali się za życia pochowani. Cmentarz jest jeszcze bardziej zaniedbany, część grobów chyba splądrowana, większość zarośnięta bluszczem i krzakami. Nie możemy odnaleźć kamieni bogomilskich które podobno też się na cmentarzu znajdują.
Obrazek jeden z nagrobków na cmentarzu przy Vlaskiej Cerkwi.

Zwiedzamy jeszcze zadbany rynek gdzie sennie się toczy życie prowincjonalnego miasteczka jakim jest Cetynia. Tu w piekarni próbujemy szutki czyli szybkiej buły w formie zawiniętej serwety z burkowego ciasta z wędliną papryką i serem żółtym. Taki mariaż bałkańskiej tradycji piekarniczej z fastfoodem. Jak jest okazja to można spróbować, nawet niezłe a kosztuje 40 eurocentów. W sklepie widać jak płytko od wybrzeża kończy się nowoczesne społeczeństwo kapitalistyczne: pani sklepowa jak za socjalizmu nie sprzedała nam piwa bo nie mieliśmy butelek na wymianę, i o żadnej kaucji nie chciała słyszeć. Skończyło się na Niksickim w puszce.
A potem wyruszyliśmy w stronę jeziora Szkoderskiego.
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 12:43

To będzie wpis o zdjęciach których nie zrobiłem i do dziś mi serce krwawi że ich nie zrobiłem. A wszystko to przez zupełnie nieprawdopodobne widoki jakie można zobaczyć nad Jeziorem Szkoderskim i rzekami do niego wpadającymi. Ale po kolei....

Pojechaliśmy jak pokazywała mapa w stronę Rijeki Crnojevica, starej historycznej miejscowości nad jednym z dopływów jeziora. Oczywiście żadnych drogowskazów nie było. Zjazd wyglądał nieźle, przy przydrożnej knajpie droga schodziła mocno w dół. Póki wzdłuż drogi stały domy czy płoty winnic droga, co prawda coraz węższa, wyglądała nieźle. Ale niżej zetknęliśmy się twardo z czarnogórską rzeczywistością drogową w wersji nie przeznaczonej dla turystów: droga momentami traciła nawierzchnię, dziur było więcej niż drogi, zdarzały się momenty gdzie droga wyglądała na podmytą wiosennymi roztopami. Po uciążliwej jeździe w dół okazało się że dojechaliśmy nie do Rijeki tylko do jaskini Lipska Pećina. Wejście do jaskini zamknięte drewnianymi drzwiami z zasuwą. Trochę zdezorientowani zastanawiamy się co w takim razie robić. W koncu wybieramy drogę w dół, tu się w końcu nie ma gdzie zgubić, dolinja jest wielka, długa ale jedna, a my musimy dojechać do rzeki. Po jakichś 40 minutach skakania po wybojach drogi dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą do Rijeki.

Jakość drogi polepsza się tylko na chwilę. Po kolejnych 30 minutach wściekłych zakrętów na drodze o szerokości najczęściej jednego samochodu dojeżdżamy do miejscowości. Jak na wioskę zagubiona w górach, miasteczko wygląda i staro i miejsko-przemysłowo. Ze znużenia drogą i poganiani zachodzącym słońcem nawet nie stajemy żeby zrobić zdjęcie pięknemu historycznemu mostowi z domkiem celnika pobierającego myto. Przejeżdżamy przez nowszy most i dopiero gdy wspinamy się serpentynami na półkę skalną, na której jest droga Rijeka Crnojevica-Virpazir, przypominamy sobie po co jechaliśmy przez Rijekę. Stajemy, mostu już nie widać, w ostatnich promieniach robimy zdjęcia koniom pasącym się na mokradłach i jedziemy dalej.
Obrazek konie na mokradłach rzeki

Do Virpazir jest 23 km. Droga jest paskudna. Jeszcze bardziej zniszczona i dziurawa niż do Rijeki. Trzeba jechać bardzo ostrożnie bo nadjeżdżające z naprzeciwka samochody są widoczne dopiero w ostatniej chwili. Średnio może mam na liczniku 15km/h. Droga nie biegnie tak jak na mapie, prosto do wioski Komarno, z dala od rozlewisk ale na półce skalnej zawieszonej 200-300m nad wodą. Gdy wjeżdżamy na maksymalną wysokość przystajemy z wrażenia - pierwszy raz widzimy w oddali Jezioro Szkoderskie z jego niezwykłym otoczeniem.
Obrazek

Zdjęcia, i szybko bo zmrok zaczyna zapadać. Jedziemy dalej, jak się miało okazać, najlepsze widoki jeszcze przed nami. Za każdym mijanym miejscem z którego widać coraz bliżej wody jeziora wydaje nam się że widoki są coraz ciekawsze. Zatrzymujemy się kolejny raz na zdjęcia ale noc powoli odbiera nam możliwość ich robienia. Tymczasem jeszcze lepsze widoki są nad Wielkim Błotem czyli rozlewiskami rzeki które gęsto porastają rośliny wodne. Niebo odbija się od powierzchni wody a liście roślin pozostają ciemne. Niestety robi się już za ciemno na jakiekolwiek pstrykanie. W pewnym momencie rzeka ostro zawraca i płynie od nas w stronę jeziora wijąc się zakolami niezarośniętego koryta i pozostawiająć po bokach upstrzone liściami rozlewiska. Niestety na wąskiej półce nie możemy nawet znaleźć miejsca do postawienia samochodu, obserwujemy tę grę ostatnich świateł zmierzchu, odbijających się od spokojnej wody siedząc w samochodzie. Z wysokości siedzeń zbocze wydaje się być urwiskiem, ma się wrażenie że góra po której jedziemy rodzi rzekę wpadającą do jeziora.
Obrazek

Mając nadzieję że jeszcze znajdzie się lepsze miejsce na postój i rozstawienie statywu, ruszamy. Niestety dalej jest już tylko widok na rozlewiska, kolejne góry przesłaniają widok na jezioro. Jakże żałuję że nie zdecydowałem się na zablokowanie drogi i jednak próbę zrobienia zdjęcia!. Same rozlewisko tez jest potężne i robi wrażenie ale widok bez jeziora to już nie to.
Mijamy skręt na Komarno, poza światłami reflektorów już nic nie widać, wreszcie droga zaczyna biec w dół, zauważamy łunę świateł Virpazir. Odcinek o długości 23 km jechaliśmy ok. 2h. Dojeżdżamy do drogi Podgorica-Sutomore i tunelem za 2.50 euro jedziemy w kierunku morza. Tunel jest piękny i składa się właściwie z 2 tuneli i kawałka autostrady pomiędzy nimi. Widać jaki ogrom prac w tym tunelu wykonano. Jedzie się rewelacyjnie, warto zapłacić zamiast jechać stara drogą z serpentynami.

Gdy przyjeżdżamy do naszej zatoczki, okazuje się że nie możemy dojechać do kempu bo trwa już plażowa dyskoteka i samochód trzeba postawić na odległym parkingu. Zmęczeni i obwieszeni sprzętem idziemy do namiotu przez tłum rozbawionej młodzieży. Mój Serb już na nas czeka. Żartuje ze już chciał zawiadomić policję z powodu naszego zniknięcia. Gdy póżniej opowiadam mu gdzie byliśmy w ciągu tego jednego dnia łapie się za głowę. Tak, to był dzień pełen wrażeń.
Kończymy go w plażowym klubie przy kolacji nad basenem czekając na koniec dyskoteki.

Zdjęcie satelitarne:
Obrazek
linki i zdjęcia:
http://www.visit-montenegro.org/priroda/rijeka.htm
http://www.mi3dot.org/modules/gallery/images/12355.jpg
http://host.sezampro.yu/freebiking/Turoteka/1999/Sule_Rijeka/Virpazar.JPG
http://www.montenegro.com/images/stories/id.203_11.picture_002.jpg
http://www.strugar.co.yu/slike2/0061.jpg
Ostatnio edytowano 19.06.2006 10:40 przez Kir, łącznie edytowano 1 raz
kaszubskiexpress
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14587
Dołączył(a): 12.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kaszubskiexpress » 17.06.2006 19:01

szkoda,ze nie zalapalem sie na opowiesc o kanionie Tary,bo wybieram sie tam ,za jakies 7 godzin wyjezdzamy,szkoda,velika szkoda
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 19:44

7 godzin - to za mało czasu. Coś zaraz skrobnę, pozwól że najpierw zrobię sobie trochę miejsca na kolejne odcinki.

Wrzuciłem i napisałem podstawowe informacje które pamiętam.

Pytaj - to odpowiem

Życzę miłego zwiedzania. Czarnogóra jest bajkowa dopiero w pewnej odległości od wybrzeża. Jak macie czas to weźcie mocne buty do chodzenia po górach
Ostatnio edytowano 18.06.2006 08:14 przez Kir, łącznie edytowano 3 razy
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 19:54

Następnego dnia, po krótkich odwiedzinach plaży, zebraliśmy graty i pożegnawszy serbskich sąsiadów oraz przeuroczą właścicielkę kempingu wyruszyliśmy na zwiedzanie wnętrza Czarnogóry. Jeszcze nad morzem rzuciliśmy okiem na Stary Bar i jego górzyste otoczenie i opisywanym wyżej tunelem Sutomore-Virpazir pognaliśmy w stronę Jeziora Szkoderskiego.
Obrazek ostatni rzut oka na Stary Bar

Gdy wyjechaliśmy z tunelu przeoczyliśmy zjazd na Virpazir co wcale nie jest takie trudne gdyż na tej drodze wszyscy pędzą co najmniej 100km/h, nie ma żadnego drogowskazu. Gdy próbuję zawrócić zjeżdżając na parking przed groblą na Jeziorze Szkoderskim o mało nie giniemy
Pod kołami dużego dostawczego samochodu. Gdy ja staję przed skrętem w lewo by przepuścić
Jadące z naprzeciwka samochody i zatrzymuję niewielką kolumnę za sobą, jakiś wariat drogowy dojeżdżając do zatrzymujących się samochodów postanawia wyprzedzić całą kolumnę. Zauważam go gdy już jestem prostopadle do kierunku drogi, wcześniej go na lewym pasie nie było, odbijam gwałtownie na pobocze, na drogę nie mogę bo z naprzeciwka jadą inne samochody i też ze spora prędkością. Gość też odbija na pobocze, jakimś cudem na wąskim parkingu mieścimy się obok siebie, samochody nieomal się dotykają, gość rozpaczliwie hamuje bo parking kończy się rowem i skałą. Stajemy w tumanach kurzu z pobocza, jeszcze nie wierząc że żyjemy. Wychodzimy z samochodów i gość wyskakuje do mnie że mam niesprawny kierunkowskaz. Ze spokojem pokazuję mu że działa. Chciałbym mu powiedzieć "jak ty chcesz człowieku widzieć kierunkowskaz gdy jedziesz w pełnym słońcu jakieś 120km/h, wyprzedzasz gwałtownie przynajmniej 5 samochodów jeden za drugim" ale nie wiem jak to zrobić żeby mnie zrozumiał. Sprawdzamy samochody, nie ma nawet najmniejszej rysy, nawet krzaki w które trochę wjechał nie zrobiły krzywdy jego starej furgonetce. Obaj rozumieliśmy jak bardzo się tym razem postarali nasi aniołowie stróże. Podajemy sobie ręce, "Sredan Put" i jedziemy każdy w swoją stronę.

Virpazir to malutkie miasteczko a właściwie wioska rybacka z kilkoma kamienicami przy placu który trochę przypomina rynek mimo że nie ma na nim knajp czy sklepów. Dookoła niskie zabudowania wyglądające jak pozostałości spółdzielni rybackiej. Widać że od jakiegoś czasu ze względu na rejsy po jeziorze miasteczko odżyło. Już nie tak jak piszą w przewodniku jedna firma wozi turystów, tylko kilka większych łodzi czeka na przystani. Widząc obcy samochód naganiacze oferują rejsy i noclegi. Ale nie tym razem, mamy mało czasu jedziemy oglądać widoki dookoła jeziora.
Obrazek widok na jezioro, na pierwszym planie wysepka z ruinami twierdzy Grmożur.
Obrazek
Obrazek Widok na drugi brzeg jeziora.

Droga w stronę granicy Albańskiej jest kręta i wąska ale stosunkowo niezła. Co kilkaset metrów jest mijanka bo normalna szerokość drogi nie pozwala wyminąć samochodom. Droga biegnie po zboczach więc w wielu miejscach trzeba bardzo uważać bo samochody z naprzeciwka widać w ostatniej chwili. Ale miejscowi niewiele sobie z tego robią. Widoki są przepiękne. Myślę że to jedno z piękniejszych miejsc w Europie. Bajkowe górki w kształcie dziecięcych babek wprost wyrastają z jeziora a samo jezioro spokojne, pozbawione fal, porośnięte raz grążelami lub nenufarami o okrągłych pływających liściach lub czymś podobnym do trawy, co tworzy na powierzchni wysepki zieleni.
Obrazek widok w stronę Albani
Obrazek góry po drugiej stronie jeziora

Zatrzymujemy się niemal wszędzie tam gdzie jest to możliwe. Zbocza nad jeziorem nie są bezludne. Wszędzie gdzie jest tylko woda z gór widać jakieś osady, ogrody. Jest to biedne rolnicze społeczeństwo, ludzi nie widać ani na polach ani przy domach. Wypatrujemy pól ryżowych ale jest już chyba po zbiorach. Ludzie sadzą tu ryż gdy wody jeziora na wiosnę
Zalewają im błotniste pola. Gdy wody ustępują, zbierają ryż i na przeoranych ryżowiskach sadzą warzywa. Mimo że ziemi jest mało o wygląda tu jak w rolniczym raju: wody pod dostatkiem, dużo słońca a tam gdzie wapienne skały stykają się z namułami rzecznymi gleba zawsze jest wyjątkowo żyzna.

Na jeziorze jest kilka wysepek. Minęliśmy pierwszą z ruinami tureckiej twierdzy Grożmur, która kiedyś była politycznym więzieniem, chcemy zobaczyć jeszcze kolejne 3 większe wyspy z monasterami ale gdy dojeżdżamy do pierwszej okazuje się że właśnie robotnicy usuwają z drogi osypisko wysadzając większe głazy za pomocą materiałów wybuchowych. Trzeba czekać, a my nie mamy czasu. Przez chwilę patrzymy smętnie w kierunku Albani, jedna wysepka ledwie majaczy na tafli jeziora. Zawracamy. Mamy chwilkę i za pomocą nakładki zamieniamy obiektyw o najdłuższej ogniskowej w lunetkę i próbujemy wypatrzyć jakieś ciekawe ptactwo. Niestety, mimo że ptaków jest sporo dostrzegamy tylko czaple, a liczyliśmy na pelikany. Ze śmiechem wypatrujemy też na wodzie grzbietu hipopotama, ale nic takiego nie widać.
Obrazek widok na groblę na Jeziorze Szkoderskim
Obrazek otoczenie jeziora

Hipopotam podobno żyje w jeziorze. Wziął się stąd że Czarnogóra otrzymała kiedyś w darze hipopotama do Zoo w Podgoricy, ale że Zoo jest jeszcze w budowie to hipcia wpuszczono do Jeziora Szkoderskiego gdzie rosną rośliny będące jego pożywieniem a i inne warunki w jeziorze są dla niego dobre. Ale się dobrze chowa.

Wracamy w stronę Virpazir i dopiero teraz widzimy jak pięknie wygląda Wielkie Błoto czyli rozlewiska nad którymi jechaliśmy poprzedniego dnia. Wciśnięte między góry, porośnięte zielenią i otulone parą unoszącą się znad mokradeł wyglądają mistycznie. Jezioro do mokradeł oddziela długa grobla po której biegnie droga. Widoki są takie że warto dla nich przejechać nawet z okolic Dubrownika, choćby na jeden dzień.
Obrazek
Obrazek Jezioro Szkoderskie koło Virpazir, bajeczne dla mnie jak Karaiby.

Gdy przejeżdżamy przez Virpazir rozglądam się za straganami, ale nic takiego niema. Jezioro Szkoderskie jest jednym chyba miejscem w Europie gdzie rosną orzechy wodne, które w Polsce można kupić w puszkach z Tajlandi. Chciałbym spróbować jak smakuje sam orzech bez tego puszkowego słodkiego syropu. Podobno można je tu kupić tylko trzeba wiedzieć kiedy jest sezon.

Z Virpazir jedziemy w kierunku Podgoricy. Po drodze mijamy widoczne na zdjęciach za groblą ruiny Lesendro, ale nie mamy już czasu. Jedziemy dalej groblą mijając już nie jezioro tylko kolejne rozlewiska rzek, widać trochę wędkarzy, ale jak na szczyt sezonu to jest tu bardzo pusto.
Na pewno kiedyś tu jeszcze wrócimy.
Ostatnio edytowano 20.06.2006 10:35 przez Kir, łącznie edytowano 1 raz
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:01

Po opuszczeniu okolic jeziora droga do Podgoricy zajmuje najwyżej 20 minut. Jest prosta i dobra ale też jest to główna arteria kraju i mogła by mieć 2 pasy. Sama Podgorica z tego co ją oglądaliśmy nie robi najlepszego wrażenia. Wygląda jak rozbudowane w 70-tych latach typowe socjalistyczne blokowisko, z tym że nie widać tu wieżowców. Nic ciekawego. Na szczęście droga na północ niewiele kluczy a oznaczenie w mieście jest dobre.

Kawałek za Podgoricą wjeżdżamy w kanion rzeki Moraca. Widoki są inne ale nie gorsze niż w kanionie Neretwy. Widać że otoczenie jest zbudowane ze skał wapiennych w których dawniej jakaś pra-rzeka a obecnie niezbyt duża Moracza wycieła sobie kanion. Z każdym przejechanym kilometrem widoki są ciekawsze bo trasa wiedzie w szerszym kanionie, rolniczym a w jego wnętrzu, w korycie wyżłobionym przez lata na głębokość 5-6m płynie rzeka. Podobne zjawiska krasowe widzieliśmy na Słoweni ale wielkość kanionu Moraczy jest naprawdę spora. Trochę nam się śpieszy, mimo widoków nie zatrzymujemy się, bo żal nam stracić miejsce w kolumnie w jakiej jedziemy. Jest tam trochę parkingów po poboczach i warto zatrzymać się wcześniej bo dalej od Podgoricy kanion się zwęża.
Obrazek koniec doliny Moraczy

Mieliśmy w planie zobaczyć po drodze kolejne atrakcje kanionu Moraczy ale czas niestety na to nie pozwolił. Rejon ten jest niezwykle malowniczy. Ok. 14-15km od Podgoricy znajduje się pierwszy kanion który zamierzaliśmy odwiedzić - Platije. Drugi kanion kolejnego dopływu Moraczy, Mrtvicy znajduje się ok. 36km od Podgoricy i jest tam ścieżka turystyczna. Niestety nam się nie udało. Tylko z samochodu widzimy zabudowania monasteru Moracza który jest ok. 49km od Podgoricy. Nie udało nam się wypatrzyć wodospadu Svetigore który znajduje się przed monastyrem. Gdy kanion powoli się kończy stajemy i robimy jedyne zdjęcia kanionu.

Prędkość przelotowa nie jest duża, ok. 40-50km/h, nie widać policji i wszyscy gnają ile mogą ale droga jednak nieco się wije i wyprzedzają tylko odważni. Przed Kolasinem zaczynają się serpentyny. Kolasin to znany na wschód od Polski ośrodek narciarski. Widać że poza sezonem niewiele osób tu przyjeżdża. Mijamy widoczne w lesie ośrodki sportowe i hotele jak wypisz wymaluj nasza Wisła, tyle że nieco mniejsze.

Dalej droga przez góry, jak na naszym Podbeskidziu, prędkość spada, bo zaczyna padać deszcz. Gdy jest już szaro dojeżdżamy do Mojkowacza. Mieliśmy w planie nocować w kanionie Tary ale jesteśmy tak zmęczeni że widząc hotel postanawiamy sprawdzić czy są wolne pokoje. Do tego mamy ochotę na zobaczenie zachwalanego bardzo przez "Mojego Serba" miejsce: jezioro Biogradzkie a to z Mojkovacza kilka kilometrów drogą. Z ulgą zajmujemy hotelowy pokój

Mapka satelitarna
Obrazek
Ostatnio edytowano 27.06.2006 09:43 przez Kir, łącznie edytowano 1 raz
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004
Dlaczego w hotelu Mojkowacu nie należy zamawiać śniadań.

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:06

Mojkovacz w Czarnogoórze ma status miasta górskiego leży na przecięciu 2 dużych ważnych dolin. Nie ma jednak w sobie nic regionalnego. Owszem w okolicznych miejscowościach widać czasem jakieś stare chałupy jak nasze góralskie ale jest ich niewiele. W zasadzie dopiero architektura naszego hotelu uświadomiła nam że kiedyś mieszkali tu pasterze wołoscy. Hotel wyglądał na rzadko odwiedzany, pewnie z powodu sezonu gdyż główną atrakcją okolicy są walory narciarskie miasta a już szczególnie znany jest pobliski kurort narciarski Kolasin. Pokój 2 osobowy 22 euro bez śniadania 28 euro ze śniadaniem. Cóż rzadko zabieram żonę do hotelu, moża czasem mieć gest - biorę ze śniadaniem czym najwyraźniej wzbudzam zdziwienie recepcjonistki.

W środku hotel bardziej przypomina wielki pensjonat niż hotel. Daleko mu do Hiltona. Wszystko jest zrobione byle jak, z byle materiałów, ale czysto. Najgorsza łazienka przekombinowana stalowymi rurami jak w jakiejś socjalistycznej kotłowni. Wyruszamy na miasto w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Gdy już przebrnęliśmy przez labirynt blokowisk i dotarliśmy do sporego rynku okazało się że jest trochę knajp ale wszystkie piwne, z telewizorami i że w żadnej nie ma choćby pizzy z mikrofalówki. Na szczęście załapaliśmy się na moment zamykania piekarni i mieliśmy przynajmniej pieczywo. Nawet na sporym dworcu autobusowym nie ma żadnego baru. Aż nie do pomyślenia że to się dzieje na Bałkanach i w tak dużym mieście.

Gdy wracamy do hotelu licząc na cokolwiek w hotelowym barze, okazuje się że wszystko jest pozamykane. Kończy się na bałkańskich wypiekach i poczciwej polskiej konserwie turystycznej.
Gdy rano wstajemy i schodzimy do baru okazuje się że jesteśmy chyba ostatnimi gośćmi w hotelu. Prawie pełny wieczorem parking jest pusty zupełnie i właśnie odbierają swoje paszporty ostatni goście.

W restauracji wita nas szef czy raczej kelner szef. Gdy proszę o śniadanie facet robi tak zdziwioną minę że aż trudno sobie wyobrazić większe zdumienie gdyby wylądowali marsjanie. Próbuje ze mną dyskutować, ale ja go prawie nie rozumiem, mój zasób słów chorwackich jest zupełnie bezużyteczny. Gość mówi moment i leci do recepcji. Gdyby nie to że już zapłacone zrezygnował bym z tego śniadania ale to w końcu 6 euro. Gość wraca i pyta czy żeśmy tu spali. No ja mówię że tak i że recepcjonistka zabrała nasze paszporty. Po czym gość znika. Gdy przychodzi wreszcie mówi że jest ok. i że zaraz będzie śniadanie. Po chwili wraca z okropną kawą, chyba zbożową i pyta co ma być na śniadanie. Coś tam barwnie opisuje, ja rozumiem tylko że gość pyta czy ma być masło czy dżem i wydaje mi się że coś o jajkach. Kiwam że ok., po czym człowiek znów zaczyna bieganinę w różne strony po czym znika. Gdy tak czekamy nad resztkami kawy a czas nam biegnie, mamy coraz większą ochotę zwiewać. Gość w końcu przynosi nam śniadanie: 5 dosłownie kromek białego pieczywa, kleks z dżemu i nieco większy kleks z masła. Głodni zjadamy co jest. A gość stoi i patrzy na nas. Zjedliśmy. Gość się gapi. Czekamy na coś więcej. Marzy nam się jajecznica. A gość stoi. My czekamy. Pytam czy to już koniec. Gość wychodzi. Wraca. I znów się gapi. Teraz my mamy oczy wielkie ze zdziwienia. Pakujemy się i zastanawiamy czy nie narobić rabanu i w jakim języku. Ale nie warto. Ratuje nas resztka wczorajszej puszki.

Gdy znosimy rzeczy do samochodu gość stoi w holu i się gapi. Nie wiem o co mu chodzi. Może trochę za długo już siedzimy w tym hotelu, ale po takim śniadaniu mam ochotę zbierać się jeszcze wolniej. W końcu załatwiamy formalności, odbieramy paszporty i wyjeżdżamy odprowadzani dziwnymi spojrzeniami pana.

Zanim pojechaliśmy do kanionu Tary, najpierw wróciliśmy kilka km w stronę Kolasina i pojechaliśmy nad Jezioro Biogradskie. Dobra droga choć z serpentynami jakiś kwadrans drogi od Mojkowcza, trzeba odbić jadąc od Mojkovacza do Kolasina w lewo przez most. Jezioro Biogradskie to najstarszy w Czarnogórze obszar chroniony - Park Narodowy Biogradska Góra.
Jezioro a właściwie po naszemu staw (jak w Tatrach) jest położony w ładnej dolinie porośniętej lasem świerkowym. Parking odwrotnie niż w przewodniku okazał się być bezpłatny. Przy jeziorze schronisko z kilkoma bunagalowami. Nie za bardzo widać czy wynajmują w nim inne pokoje, bungalowy wyglądają jeszcze gorzej niż nasz hotelowy pokój. Przy parkingu można pożyczyć łódki, ale nie widać obsługi
ObrazekJezioro Biogradskie w górach

Przy parkingu rozchodzą się szlaki górskie. Niestety nie mamy czasu, idziemy tylko na krótki obchód jeziora które posiada pewną osobliwość: do jeziora wpada rzeka ale z niej nie wypływa, przynajmniej po powierzchni, bo pod ziemia woda przedostaje się do kolejnego, mniejszego jeziorka z którego wypływa rzeka. Cóż kras potrafi zaskakiwać.

Nad jeziorem jest mało ludzi, właściwie to dalej od parkingu chodzimy sami. Aż dziwne, bo to z tego co opowiadał "Mój Serb" jest znane miejsce i rzeczywiście dość ładne. Fotki i zbieramy się w stronę kanionu Tary.
Ostatnio edytowano 28.06.2006 18:32 przez Kir, łącznie edytowano 2 razy
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:12

Gdyby opisywać podróż wzdłuż Tary bez opisów przyrody to właściwie wszystko sprowadza się do tego że się jedzie, jedzie, jedzie i dalej jedzie a na końcu jest most. Ale jeszcze jest przyroda. O dolinie Tary specjaliści od PR Czarnogóry mówią cuda. Trochę przesadzają bo podobnych dróg jest w Europie dużo a i w samej Czarnogórze tez kilka. Z tym że droga nad Tarą jest długa a kanion dość wysoki. Teoretycznie niby od wierzchołków gór do poziomu wody jest miejscami ponad 1500m ale nie ma tu takich urwisk.

Pierwsze zdziwienie jakiego dostarcza Tara to kierunek w którym płynie. Patrząc na mapę wydaje się że płynie z gór w stronę Mojkovacza by potem kierować się ku morzu. A tymczaasem jest odwrotnie: płynie od dolin w których jest Mojkowacz w stronę gór Durmitor.

Pierwsze kilometry od wjazdu w dolinę nie zachwycają. Krajobraz jest rolniczy, wszędzie starsze i nowsze zabudowania, ale już po kilku km droga wspina się wyżej i okazuje się nagle że jesteśmy już 100, może 150m nad rzeką.
Obrazek pierwszy rzut oka na górską Tarę
Obrazek brzegi kanionu stają się coraz wyższe

Góry też wydają się robić coraz wyższe i bardziej strome. Niektóre są naprawdę widowiskowe, zwłaszcza te z pionowymi nieomal zboczami do których rozpaczliwie trzymają się wątłe drzewa. Droga raz wspina się nad rzekę a czasem do rzeki zjeżdża. W sumie dziwne uczucie bo wydaje się że wjeżdżamy coraz wyżej nad poziom morza a jednak rzeka dogania nas, a ponieważ jedziemy zgodne z jej nurtem więc skoro woda nie płynie do góry, my też musimy zjeżdżać coraz niżej.

Droga w kanionie jest dobra. Chyba jest to wizytówka Czarnogóry bo nie tylko świetny, jakby nowy asfalt to jeszcze droga szeroka na 2 samochody. Około 12km od Mojkowacza zjeżdżamy z drogi by obejrzeć monaster Dobrilovina. Dojazd do samego monasteru to polna droga, zatrzymujemy się zaraz po zjeździe żeby nie uszkodzić zawieszenia trochę przypakowanego samochodu i idziemy do monastyru pieszo. Chyba nie ma tam żadnego oznaczenia jak dotrzeć do klasztoru, ale monaster widać dobrze z drogi, do odbicia trzeba się wtedy trochę cofnąć.
Obrazek Monaster Dobrilovina
Obrazek Monaster Dobrilovina

Monaster składa się z 2 budowli: jednonawowej cerkwi z drewnianą dzwonnicą i nowoczesnego domu sióstr zakonnych, który jest też chyba przystanią dla pielgrzymów. Cerkiew pochodzi z początków XVIIw i mimo skromnych rozmiarów jest ładna. Gdy przychodzimy do cerkwi siostra zakonna obsługująca monaster kończy oprowadzać kilkuosobową wycieczkę miejscowych. Śmieje się z nimi, robią sobie zdjęcia jest bardzo miła. Gdy tylko ruszamy w stronę wrót zatrzymuje nas i każe żonie, która jest w dżinsach i koszulce z rękawkami, żeby coś na spodnie nałożyła. Żona: jak przy wyprawach do cerkwi - ma przy sobie dyżurną chustę którą nakłada na ramiona, ale siostra jest stanowcza. Po chwili przynosi jakąś workowatą, starą spódnicę i każe jej założyć. Ciekawe kogo to niby żona mogła by zgorszyć, zwłaszcza że w całym monasterze byliśmy tylko my i siostra.

Wchodzimy do cerkwi, w środku jest mało miejsca wyposażenie wręcz ubogie ale na ścianach piękne, stare ludowe freski. Malarz był niezłym rzemieśnikiem, ale widać że z farbami było krucho gdyż freski są głównie biało-czarno-brązowe, jakby barwnikiem była okoliczna glina i sadza. Tylko gdzieniegdzie jest jakiś niebieski element.

W cerkwi staramy się zachowywać jak prawosławni, ale wiadomo że kłanianie się ikonom wychodzi nam nienaturalnie. Siostra niby stoi z boku obojętnie ale widzę że obserwuje każdy nasz ruch. Gestem pytam czy mogę zrobić zdjęcie – niestety siostra zaprzecza. Składamy 2 euro w ofierze na ikonie, ale to też nie przekonuje siostry do nas. Przerywa milczenie i pyta skąd jesteśmy. Jak mówimy że z Polski, to kolejne pytanie czy jesteśmy katolikami. No i po takim pytaniu rezerwa siostry zamienia się na nieuprzejmość graniczącą z agresją. Od razu gestem daje nam znać że koniec zwiedzania, wyprasza nas ze świątyni i zatrzaskuje drzwi.

Gdy już z pewnego dystansu robię zdjęcia budynkom siostra krzyczy "tylko jedno zdjęcie!!!!". Głupio nam że tak nas traktują. Straszny kontrast z tym jak gościnnie byliśmy witani w cerkwiach na wybrzeżu. Rozgoryczeni odchodzimy z klasztoru.
Obrazek stare rozlatujące się chałupy w dolinie
Obrazek

Dookoła świątyni dolina ma dość szerokie dno. Jednak ludzi żyje tu mało. Idąc w stronę klasztoru mija się zabudowania które powinne się znaleźć w skansenie. Niektóre są wciąż używane, jednak ludzie żyją tu biednie a i turyści nie za często tu chyba zaglądają

Czym dalej w stronę mostu tym bardziej kanion staje się węższy. Czasem droga przecina zbocze niewielkim tunelem. Jest coraz trudniej o miejsce do zatrzymania się a widoki coraz ciekawsze, tatrzańskie. Jednak po kilku postojach droga nieco się dłuży.
Obrazek
Obrazek przejrzystość wody jest wręcz przysłowiowa
Obrazek

Od Mojkovacza do słynnego mostu jest 44km. To naprawdę daleko zwłaszcza że trudno jechać szybciej niż 40km/h i ilość zakrętów chyba niewiele ustępuje jardance w okolicach gór Velebit. Z tą odległością z resztą wiąże się zdarzenie które szczególnie utkwiło mi w pamięci:

Gdy zatrzymaliśmy się na jednym z dzikich poboczy by zrobić kolejne zdjęcia przy nas zatrzymał się samochód rodaków, z litością zmilczę z jakiego miasta. Państwo z dzieckiem wysiedli i pytają czy nie wiemy jak dojechać do słynnego mostu na Tarze. Do tego momentu jeszcze nie byłem przy moście ale z mapami sobie radzę więc pokazuję że trzeba jechać dalej i że to jeszcze ok. 10km Na to państwo: ależ jest pan w błędzie, według mapy to jest 20 parę km a oni już jadą i jadą i tylko nie wiedzą gdzie skręcić. Więc tłumaczę że jesteśmy nieco ponad 30km do Mojkovacza że przejezdna część kanionu ma ponad 40, na to oni że mają najnowsza, najbardziej aktualną mapę i że to nie możliwe. Nawet nie to że mnie usilnie przekonywali że jestem w błędzie, ale ton wyższości i zarozumialstwo z jakim to robili tak mnie sparaliżował że już zrezygnowałem z przekonywania ich do swojej racji. Jednak gdy wrócili do swojego błyszczącego kombi pojechali za moją radą.

Jak więc będziecie kiedyś na Bałkanach i gdzieś w szczerej głuszy spotkacie starego rozczochranego człowieka, wyglądającego na kompletnego imbecyla, zagubionego na bezdrożach, który najwyraźniej nie posiada najbardziej aktualnych map, podobnie jak samochodu, to uważajcie co i jak mówicie: możecie spotkać Kira, który następnie obsmaruje was na tym czy innym forum.
Obrazek
Obrazek

Ok. 500m przed samym mostem na Tarze znajduje się knajpa - punkt odpoczynku i początek spływu na pontonach. Tu też widzieliśmy kąpiących się w rzece ludzi. Słynny most robi naprawdę duże wrażenie zwłaszcza że jest duży, nad stromym kanionem. Powstał w latach 30-tych XXw, ma długość 366m i niecałe 200m wysokości nad lustrem wody. Gdy powstawał był to największy w Europie most łukowy. Jeżeli komuś podobają się takie konstrukcje, to most naprawdę zrobi wrażenie.

Ale jeszcze lepszy jest widok z mostu. Rzeka obserwowana z wysokości 200m wygląda jak strumyczek. Tylko przepływające od czasu do czasu pontony pokazują właściwe proporcje. Koło mostu kręci się sporo ludzi: jedni robią zdjęcia, inni wracają ze spływu albo załatwiają sobie przygodę wśród wielu ekip które ten spływ organizują. Podsłuchujemy rozmowy, ludzie raczej zachwyceni. Jest też trochę łazików w strojach paramilitarnych, nie wiem czy to żołnierze, leśnicy co jakieś obozy przetrwana? Niestety w knajpie przy mości nie ma nic do jedzenia, tylko napoje i piwo. Po naszym nader skromnym śniadaniu, jestem głodny i zaczynam być zły. Mógłbym zapłacić majątek za kawałek baraniny na ząb. Niestety nic nie ma, porzucamy Tarę i serpentynami w lewo odbijamy znad rzeki w stronę Zabljaka.
Obrazek widok z mostu na początek spływu. Tu rzeka ma szerokość jakichś 8-10m
Obrazek słynny most
Obrazek widok z mostu na drugą stronę

Tara tymczasem dopiero się rozkręca. Już tylko z opisów i przewodników wiemy że dopiero za mostem kanion robi się ciekawy, z wodospadami i progami. Ale droga nie towarzyszy rzece. Te atrakcje zarezerwowano dla pontoniarzy.
Ostatnio edytowano 30.06.2006 19:11 przez Kir, łącznie edytowano 1 raz
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:22

Pasmo gór Durmitor widać już z oddali. Dumnie wystają ponad okoliczne pasma tak jak nasze Tatry piętrzą się spokojną dumą na d Gorcami i Pieninami. Widać je praktycznie jak tylko się wyjedzie za zbocza kanionu Tary. Z mostu na Tarze docieramy w okolice Zabliaka w ok. 20 minut – to jest niedaleko ok. 15km ale część drogi to ostre serpentyny. Droga jest niezła choć kuż nie tak nowa i dobra jak nad Tarą. Ale jeździ tu jeszcze mniej samochódów.
Obrazek Durmitor, pierwsze spojrzenie

Zabliak to takie nasze Zakopane tyle że znacznie mniejsze i dopiero komercjalizowane i zadeptywane. W zasadzie miasteczko rolnicze, na przedmieściach co chwilę mija się pasieki z niebieskimi i żółtymi ulami skrzynkowymi ale większość budynków to nowoczesne dacze budowane praktycznie gdzie popadnie. Pośród nich kilka większych pensjonatów. W samym centrum to już prawie jak na Krupówkach tylko biedniej. Aby dotrzeć nad jezioro Czarne trzeba przejechać przez centrum i zostawić auto na poboczu drogi przed parkiem. Parkingu nie ma ale stójkowy zbiera kasę za parkowanie.

Przy parkowym szlabanie goście w terenowym samochodzie rozdają wizytówki kempingu w Źabljaku. Chyba wyglądamy na dzianych turystów bo zatrzymują się specjalnie przy nas i pytają czy czegoś nie trzeba, apartamentu, spływu itp... Goście najwyraźniej czują się w parku jak u siebie bo otwierają szlaban i na drodze gdzie nie ma wjazdu jeżdżą pomiędzy grupami spacerujących i rozdają wizytówki.

Przy wejściu do parku sprzedają miód. Nie próbujemy, ale widać że w okolicy produkuje się dużo miodu. Do Czarnego jeziora piechotą jest jakieś 2-3 km. Spacer po betonowej drodze jak przez tatrzańską dolinę. Czarne Jezioro leży w niecce u podnóża masywu Bobotovego Kuka. Jest spore a z trzech stron dojście do jeziora jest dość płaskie. Widać ludzi którzy moczą nogi, ale woda jest zarośnięta glonami. Dookoła jest ścieżka dla niedzielnych turystów, można wypożyczyć łódkę. Jezioro ma kształt cyfry 8 gdzie brzuszek jest dużo większy niż główka a cała atrakcja pływania to własnie wiosłowanie przez cieśninę w stronę główki, pod same skały.

Obrazek Jezioro Czarne - czarnogórskie Moskie Oko

Obrazek nad Jeziorem Czarnym - można wynająć łódkę

Ale ja jestem głodny. Do tego trochę nam się śpieszy, jeszcze tego samego dnia mamy być z powrotem w Chorwacji więc dalsze zwiedzanie gór zostanie na inne wyprawy. Nad jeziorek jest dość duża restauracja, ludzi też sporo to jedyne tego typu miejsce. Karta wygląda zachęcająco ceny – monopolistyczne. Ale zapłacę już każdą cenę za coś ciepłego na ząb. Kelnerka przyjmuje zamówienie choć okazało się że większości dań w karcie już nie ma. Decydujemy się na duszoną jagnięcinę. Kelnerka znika a my czekamy. Mija kwadrans, potem drugi, już skończyły się nam żarty na temat kelnerki, baranów i ich szlachtowania. Idę w poszukiwaniu obiadu. Kelnerkę znajduję siedzącą z papierosem w kanciapie i pytam co z moim obiadem. Chyba sobie dopiero przypomniała. Zamawiam jeszcze kiszone mleko owcze. Po kolejnych dłużących się minutach dostajemy wielki gar z warstwa gotowanych czy podpieczonych ziemniaków w sosie z jagnięciny a na nich cudne kawałki mięsa, pachnące tak że mam ochotę zjeść wszystko. Mięsko jest delikatne, nie śmierdzi starą baraniną i nawet tłustsze kawałki rozpływają się w ustach. Nawet moja żona która nigdy nie zajada się mięsem wcina na wyścigi ze mną. Miała małe szanse ;-)
Pyszne.

Mimo przypomnienia mleka jednak nie dostałem. O rachunek też się muszę prosić. Nasi sąsiedzi chyba stracili cierpliwość i mam wrażenie ze zwiali bez płacenia. Kelnerka narobiłą rabanu ale nikt ich nie gonił. My płacimy 16 euro za ok. 700g mięsa (tak było na rachunku), ziemniaki i 2 kawy. Na szczęście mleka nie wliczyli ;-) . W sumie smaczne ale burdel w knajpie niedopuszczalny.

Potem do samochodu prawie biegiem bo czas nas goni. W Zabljaku robimy ostatnie zakupy w Czarnogórze: dwa rodzaje wina Vranac, w tym jeden 3 razy droższy od drugiego z napisem pro corda bo zawiera wyjątkowo dużo substancji zmniejszających odkładanie się blaszki miażdzycowej. Jak się okazało w domu wino Vrnac nie jest złe ale lepiej kupić było to droższe, choć tańsze też dało się wypić, z resztą ze sporego zapasu nic do dziś nie zostało. Wykupiliśmy też ze sklepu cały zapas fig w zalewie. Ponieważ w Chorwacji nie mogliśmy znaleźć dżemu figowego, to i dla siebie i na prezenty przywieźliśmy te figi. Duże słoiki 1l całe figi upakowane w słodkiej zalewie, nie wiem z czego. Potem się okazało że jest to tak słodkie że nadaje się tylko do koktajli np. z ananasem lub kwaśnymi sokami. Same figi dobre ale zalewa za słodka.
Obrazek tak wyglądały zakupione figi w zalewie

Jeszcze za miastem zatrzymujemy się już na drodze do Niksica i robimy ostatnie zdjęcia górom. Pogoda się zmienia, zaraz może padać. Szkoda że tylko tyle wnętrza Czarnogóry żeśmy liznęli.
Obrazek Durmitor - ostatnie spojrzenie.
Ostatnio edytowano 04.08.2006 12:51 przez Kir, łącznie edytowano 2 razy
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:30

Droga z Zabljaka do Niksica ma złą sławę. A jest to ważna arteria komunikacyjna, zwłaszcza dla turystów ale nie tylko. Na poczatku w ogóle nie wyglądała groźnie - ot trochę wąska, na jeden duży samochód, przepięknie się wije pomiędzy górkami. W sumie gdyby nie to że trzeba patrzeć w przód żeby nie zaliczyć czołówki to jest to piękna droga.
Obrazek początek drogi jest niezły
Obrazek widoki jak w Irlandi lub Szkocji
Początkowo krajobraz bardziej przypomina naszą Jurę lub Irlandię a nie góry Dynarskie - jechało się pomiędzy zielonymi pagórkami czasem jakiś wapienny wierzchołek przebijał się przez trawę. Jednak już parę kilometrów za Zabljakiem droga robiła się bardziej górska a po obu stronach zaczęły pojawiać się zabudowania góralskie ale jakieś biedne i zbyt nowoczesne, wszędzie na dachu albo eternit albo blacha. No i zaczęły się serpentyny.

Obrazek albo w naszej jurze
Obrazek naprawdę malowniczo
Obrazek

Pogoda na szczęście jeszcze jakoś się trzymała, droga na szczęście była sucha bo jakość jej powierzchni czym dalej tym była gorsza. Jednak dało się jechać. Widoki w dolinach były gorsze ale co raz za wzniesień wyłaniały się jeszcze szczyty. Gdy po kolejnej porcji zakrętów drogę przecina nam stado owiec musimy się zatrzymać. Wyciągamy aparaty i robimy zdjęcia. Do samochodu podchodzi właściciel stada z kijem. Gdy już myślę że nas pogoni z tym robieniem fotek człowiek biednie ubrany i wyglądający jak oberwaniec uśmiecha się i mówi ja się nazywam tak a tak a to są moje owce. Możecie robić im zdjęcia i mnie też Uśmiechamy się na takie powitanie żałuję że nie mam żadnego drobiazgu którym mógłbym staruszka obdarować. Robi nam przejazd w owcach i jedziemy dalej kiwając mu na do widzenia.

Obrazek jeszcze widoki gór
Obrazek "...możecie robić im zdjęcia i mnie też...".

Kolejna porcja zakrętów już nie cieszy. Jestem tak zmęczony kręceniem kierownicą jakbym przejechał kawał magistrali pod Velebitem. Droga wydaje mi się nie mieć końca. Gdy wreszcie wjechawszy na kolejne pasmo wzgórz mam nadzieję że to już Niksic doznaję rozczarowania bo po zjechaniu do doliny okazuje się że jesteśmy w Szavniku. To dopiero połowa drogi. Ok. 45 km jechaliśmy przez 2 godziny. Pytamy o drogę dwie jadące dziewczyny, każą nam do Niksica jechać za nimi. Zdeterminowani wjeżdżamy na kolejne serpentyny. Przed nami pasmo Vojnik które musimy wyminąć.
Obrazek pasmo gór Vojnik
Obrazek Vojnik jeszcze raz
Obrazek długorogie kozy

Droga idzie przez zupełnie dzikie tereny. Jeszcze za miastem pozostawiliśmy przy drodze spory monastyr ale dalej jest już tylko górski las, częściowo przeryty wycinkami i poszerzaniem drogi. Dziewczyny przed nami jada bardzo zachowawczo a mi się nieco śpieszy, wyprzedzam je. Gnam po drodze jak szalony, zdarzają się lepsze, prostsze odcinki zwłaszcza po zjechaniu z gór. Suszarkowców nie widać, z resztą kto by chciał stać w takim pyle jaki jest na tej drodze. Tylko raz zatrzymało nas stado długorogich kóz które przechodziły drogę. pasterza nie zauważyliśmy. Gdy dzień się kończy przejeżdżamy kolejne 50 km do Niksica.

Mieliśmy w planie zwiedzić Niksić, zwłaszcza cerkiew Piotra i Pawła gdzie też są ostańce Bogomiłów ale nie ma czasu. Przejeżdżamy tylko przez miasto w poszukiwaniu drogi w stronę Chorwacji i oglądamy centrum. Na pierwszy rzut oka nic ciekawego, czas nas goni...
Ostatnio edytowano 05.07.2006 16:31 przez Kir, łącznie edytowano 1 raz
Kir
Cromaniak
Posty: 1012
Dołączył(a): 06.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kir » 17.06.2006 20:36

Niksić więc właściwie odfajkowaliśmy. Gdy wreszcie znaleźliśmy drogę w stronę Chorwacji zatrzymaliśmy się jedynie przy strym moście z czasów rzymskich na rogatkach miasta. W samym mieście do zwiedzenia jest jeszcze sobór i dawny dwór królewski (XIXw), za miastem są ruiny twierdzy i most królewski. Ten przez który jechaliśmy aż taki znany nie jest ale że stary to widać. Obok jest postawiony nowy, bo i trasa która jedziemy jest ważna i jeździ nią sporo tirów.
Obrazek stary most w Niksicu

Gdy tylko wyjeżdżamy z miasta zatrzymuję samochód i budzę żonę. Z pobocza jest świetny widok na wielkie jezioro Slańsko. Robimy zdjecia przy zapadającym zmroku i jedziemy dalej. Tylko żałuję że nie stanąłem wyżej bo czym dalej od miasta to widok lepszy. Droga jest świetna. Gnam tak ok. setki, tylko w nielicznych obszarach zabudowanych zwalniam, i słusznie bo w Maoczici stoją suszarkowcy. 70 km do granicy minęło nie wiadomo kiedy.
Obrazek jezioro Slańsko koło Niksica

Na granicy kolejka tirów. Nie widać żeby coś się posuwało a my śpieszymy się bo jeszcze trzeba rozbić namiot a kawał drogi przed nami. Idę do budki celników i mówię że ja małym autem i czy mogę przejechać. Goście zdziwieni Jakie małe auto, pokazać. Podjeżdżamy, kolejka tirów ani nie drgnęła. Odprawiają nas od ręki zaglądając do bagażnika i samochodu podejrzliwie. Chyba turyści tędy nie jeżdżą. Gdy przejeżdżamy zauważam na mundurze pogranicznika napis Republika Serbska. Zastanawiam się w duchu gdzie ja dojechałem?

Gdy tylko budki strażnicze znikają za wzniesieniami zatrzymuję się i wyciągam mapę. Nie możliwe bym w ciągu godziny dojechał do Serbi. Gdzie ja jestem?????? Granica jest na wysokiej przełęczy, zjeżdżamy serpentynami. Praktycznie w mroku dostrzegam koeljne góry i jezioro w dole. Widoki w dzień muszą być tu przepiękne. Gdy jedziemy już w dolinie nad rzeką daje nam znaki do zatrzymania policjant przy radiowozie. Gdy się nachyla do okna oddycham z ulgą: to bośniacki mundur. Kontrola dokumentów, zagląda do bagażnika i na zawaloną tylną kanapę. Wszystko trwa moment i jedziemy dalej. Kilka kilometrów i znów samotny nocny policjant przy radiowozie. Tym razem chyba Serb. Znowu to samo: dokumenty, bagażnik, tylne drzwi i w drogę.

Przez most, przy długim jeziorze dojeżdżamy do Trebinje, sporego bosniackiego miasta które pamiętałem jeszcze z czasów Jugosławi. Słynny most turecki przejeżdzamy nie zatrzymując się, także twierdzę turecką oglądamy tylko z wozu. Jest z resztą ładnie podświetlona. Przejeżdżamy rzekę i jedziemy w kierunku Chorwacji. Droga biegnie doliną rzeki a dookoła są góry. Widać sporo trzcin więc teren musi być podmokły. Tej nocy nie widać żadnego suszarkowca, z resztą ruch jest minimalny.

Góry zaczynają się jakieś 15km za miastem, serpentynami wjeżdżamy na przełęcz w Visocznik, granica jest jeszcze wyżej. Ale już za przełęczą widzimy wielką łunę bijącą od wybrzeża a zwłaszcza od Dubrownika. Duży kontrast z ciemnościami jakie panują w tutejszych górach. Przejście graniczne śpi, mimo że dochodzi dopiero 22:00. Pogranicznik sprawdza nasze dokumenty, zagląda do bagażnika i już możemy jechać w dół. Jesteśmy w Chorwacji.

Do magistrali jest może ze 3 km. Skręcamy w prawo i już jesteśmy nad starówką Dubrownika. Jest pięknie oświetlona, my jedziemy dziś dalej ale znów wrócimy do MIASTA za kilka dni. Po przejechaniu przez most nad zatoką Dubrownicką meldujemy się na trochę przepełnionym kampie "Pod Maslinom". Namiot do pionu i wreszcie można odpocząć.
Ostatnio edytowano 05.07.2006 17:19 przez Kir, łącznie edytowano 2 razy
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
bałkańska pętla - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone