Trzeba przyznać że Czarnogóra działa na wyobraźnię. Ma w sobie ten smak nieodkrytego lądu, który ciągnął kiedyś podróżników do białych plam na mapie. W świadomości przeciętnego człowieka jest jednocześnie egzotyczna i jednocześnie nasza, oswojona. Przed wyjazdem poczytałem w przewodnikach o królestwie Tary, królestwie Zety - przecież to są nazwy jak z Connana Barbarzyńcy. To musi działać na wyobraźnię. Gdzieś podświadomość podpowiada że tam, w dalekim kraju jest gdzieś czarna cudowna góra w rajskim otoczeniu, nad pięknym błękitnym morzem.... tymczasem nic z tego. Zderzenie z rzeczywistością jest rozczarowujące, zwłaszcza na wybrzeżu. Wnętrze kraju pozostawia pewną nadzieję na znalezienie swojej rajskiej, nieodkrytej doliny.
Jeszcze zanim opiszę nasze przygody istotna uwaga: jak tam jedziecie przy pierwszej okazji kupcie sobie miejscowe mapy. My mieliśmy wszystko chyba co się da w Pl kupić ale mapy są mało dokładne i mało aktualne. Nawet nasza główna mapa, niezła 1:300000 Wybrzeże Dalmatyńskie nieraz w Czarnogórze zawiodła. Gdybym jechał dziś zrzucił bym sobie z Googla zdjęcia satelitarne i według nich jeździł, ale mądry Polak...
No więc wjechaliśmy do Czarnogóry, nie mając sprecyzowanego pomysłu na zatrzymanie się. Polecano nam kemping w zatoce Jaz, Bujaricę oraz kemp Olivia. Okazało się jednak że namiary na ten kemp zgubiliśmy (nie można w taką podróż brać adresów na luźnych kartkach). Byliśmy przygotowani do spania na kwaterach lub kempach. W zasadzie do Budwy wybrzeże Czarnogóry nie różni się specjalnie od Hr. Tam gdzie daleko do morza, rozwalające się budy, na pół zapomniane gospodarstwa. Nad morzem: gęsta zabudowa, jak w Neum. Pierwsze miasto przez które jechaliśmy to Iganie a potem Herceg Novi. Zwłaszcza to drugie warte jest zwiedzenia, niestety nam udało sie tylko przejechać. Na tym obszarze trudno liczyć na szybką jazdę. Na ulicach tłumy, także przechodnie i to jest chyba jedyne miasto jakie znam gdzie patrole z suszarkami stoją co 300m. Przeprawiamy się promem na drugą stronę zatoki (3.5euro w szczycie sezonu) i lądujemy w Tivacie, który też mijamy magistralą. Można sobie za to popatrzeć na widoczki - plaże na brzegu zatoki i widoczną przez cieśninę Zatokę Kotorską. Stojąc do promu można sobie pooglądać dachy monasteru Savina.
Z ciekawości zapuszczamy się w stronę Bigovy, ten kawałek wybrzeża jest pominięty w przewodnikach. Wygląda to w rzeczywistości ciekawie - teren jest lekko podmokły, trzciny w rowach, dość płaskie zejście do morza. Ludzi mało, pensjonaty tylko na brzegach. Dla nas to trochę za blisko Hr, do tego wizja komarów i latające nad głową samoloty do lotniska w Tivacie - pojechaliśmy dalej i być może był to błąd bo pominęliśmy półwysep Luśtica o którym potem dowiedzieliśmy się że jest całkiem ciekawy i nie pochłonięty tak przez komercję turystyczną.
No właśnie komercja - człowiek przyzwyczajony do Hr, do plażowania na rozległym wybrzeżu, do tego że można znaleźć miejsca zaciszne, a tymczasem plaże w Czarnogórze są malutkie, poza Wielką Plażą oczywiście przy nich setki domów umieszczonych tarasowato na pionowych nieomal zboczach. Potem nie ma się co dziwić że na plażach są takie tłumy. I praktycznie wszędzie na plaży te przeklęte parasolki i leżaki.
W ogóle wszystko jest pod turystów. Ma się wrażenie że wybrzeże nie na rdzennych mieszkańców.
Za Tivatem ilość policji na drogach wyraźnie spada. Ruch jest umiarkowany aż do Budwy. Jedziemy sobie spokojnie i dopiero w galeryjce drogowej przed Budwą zauważamy że przejechaliśmy zatokę Jaz. Zawracamy. Okazuje się że kilometr od morza jest szlaban i pobierają opłatę za wjazd. Zostawiamy samochód i idziemy obejrzeć kemp. Plaża jest ładna, duża zwłaszcza jak na miejscowe warunki i nie jest wąska. Ale jest też na niej chyba cała Budwa. Jest głośno i kurz nie wyobrażam sobie mieszkać w namiocie w takim ścisku. Wjeżdzamy na betonową drogę wzdłuż zatoki, ale innego kempu nie ma. Wyżej w górach stoją domy wyglądające jak siedziby mafijnych bosów. A wiec dalej w drogę.
Przejazd przez Budwę daje możliwość zobaczenia jak wygląda lato w dużym mieście. Oczywiście na ważniejszych skrzyżowaniach jest policja i kieruje ruchem. W efekcie ciężkiej pracy chłopaków w upale w całym mieście są spore korki. Budwa to jakieś 30 minut stracone.
Kawałek dalej magistrala wspina się po zboczu nad Św Stefan - ikonę Czarnogóry. Policjanci chyba wiecznie stojący na parkingu - najlepszym punkcie widokowym na Św Stefan, na widok naszego włączonego kierunkowskazu w kierunku parkingu gwałtownie protestują i pokazują że mamy sobie zjechać jakieś 20m dalej. Pewnie po to by mieli gdzie zatrzymywać swoje ofiary. Gdy wysiadamy z samochodu w naszą stronę podchodzi jeden z policjantów, mnie robi się gorąco ale gość tylko przyszedł sobie looknąć na takich co się nie bali zatrzymać.
Św Stefan to jeden wielki hotel. Z kasynem i lądowiskiem helikopterów. Dookoła parasole na plażach. Dla poszukiwaczy oryginalnych zabytków to raczej atrakcja nie jest. Zdjęcia i dalej.
Po przejechaniu nad Petrovaczem dojeżdżamy do drugiego polecanego miejsca Buljaricy. Kamp byłby ciekawy gdyby nie zamieszkująca go młodzież. Pięknie schowany w cieniu, za miasteczkiem ale na części gdzie mieszkała młodzież i gdzie były wolne miejsca toaleta po prostu pływała w ekskrementach a przy każdym namiocie stało grające radio oczywiście na cłay regulator i z muzyką bun-bum. W drugiej części, rodzinnej było cicho, czyściej i nie było gdzie wsadzić palca nie mówiąc o namiocie i samochodzie. Plaża w Buljaricy, tez jak na warunki czarnogórskie całkiem pusta, poza częścią przy wejściu. Z resztą na plaży kolejne kampy z przyczepami ale ani jednego sensownego drzewka.
Ogólnie czym dalej od Budwy tym brudniej. Dokładnie na każdym kroku tablice "neka bude cisto" czy jakoś tak. W publicznych miejscach sprzątają ale w krzakach na każdym kroku śmieci czy odchody.
Rezygnujemy z kempu mimo ze bardzo tani i idziemy szukać kwatery. Ale to jest wtorek. Tam turnusy zmieniają się w środę i sobotę. Zaraz po 1 sierpnia, wszystko zajęte. Wielu mówi że od jutra, za 20Euro będzie pokój, ale co zrobić z dzisiejszą nocą?. Próbujemy w kolejnej zatoce Canj. Znajdujemy wolny mały pokoik po 24 euro, w ładnym miejscu choć do morza jest lepszy widok niż dojście. U Ahmeda czyli u Albańczyków. Żona nie ma najmniejszej ochoty spędzić tygodnia w wielkim, muzułmańskim domu przed którym bawi się kilkanaście wrzeszczących dzieci. Ale najbardziej chyba przeraził ją Ahmed - wyglądał na niezłego rzeźnika. Mnie się wydał nawet sympatyczny a z jego żoną można się było dogadać po angielsku. Byłem nawet gotów na ten cross-kulturowy eksperyment, jednak czego się nie robi dla żony. Zwijamy się i jedziemy dalej. Sutomore, wielki Bar, nawet nie próbujemy znaleźć noclegu.
Zaraz za Barem zjeżdżamy do sympatycznej zatoczki i znów próbujemy coś znaleźć. I znajdujemy miejsce na kempie. Jak na warunki Mn czystym, trochę zacienionym, do morza jakieś 50m przez lokalną drogę.
Żeby było śmieszniej gdy zapłacimy na koniec pobytu rachunek okaże się że byliśmy na kempie Olivia którego adres gdzieś po drodze zgubiliśmy.
O kempie pisałem już na innym forum jak są ciekawi zapraszam tu:
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=201&w=34634088&v=2&s=0
Na kempie głównie Serbowie. Widać że nas niezbyt lubią. Poza jednym który od tej pory będzie "Moim Serbem" i który z uprzejmością gospodarza robi nam miejsce na namiot. Ledwie jednak próbujemy się rozbić przybiega serbska sąsiadka i żąda żebyśmy się odsunęli na co najmniej 3 metry od jej przyczepy. W ogóle wszyscy się gapią. Jesteśmy mili i się odsuwamy. Ledwie rozbijamy namiot, coś podjadamy i padamy ze zmęczenia po całodziennym szukaniu w upale noclegów. Zasypiamy ale nie na długo. O północy obudziły nas hałasy plażowej dyskoteki......