Pięciominutowa wizyta u lekarza w Jelsie, totalnie spieprzona diagnoza - 150kn
Butelka leku, który więcej szkodził niż pomagał - 20kn x 6 lub 7
Apartament w Splicie wzięty z konieczności - po stargowaniu 60E za noc
Intensywny kurs chorwackiego na poziomie zaawansowanym, dzięki kontaktom ze służbą zdrowia - bezcenne
Za wszystko inne zapłacisz kartą MasterCard.
3. Coś ważniejszego
2 - 9 sierpnia
Rano na kampie gadamy jeszcze z jakąś rodziną z Krakowa, mają szerokie czarnogórskie plany. Chcą pojeździć górami i wąwozami, opowiadamy im o miejscach które odwiedziliśmy w poprzednich latach. Czas się przemieścić, kierunek Hvar. Ostatnie widoki na Molunat, kilkanaście kilometrów lokalnymi drogami i wypadamy na Jadrankę.
W Drveniku smażymy się w rozgrzanym jak patelnia porcie razem z długim sznurem czekających samochodów. Łapiemy się na drugi prom. Przejazd "śmiertelną" drogą Sućuraj-Jelsa, każdy zakręt wita nas jak dobry znajomy, przyjemny chłód tunelu w Pitve zaprasza do środka. Jesteśmy u siebie w domu.
Zjeżdżamy na nasz kamp w Zavali. Gaździna o wdzięcznym imieniu Jadranka jest gdzieś nad morzem, wróci później. Rozstawiamy się na jednym z nielicznych wolnych miejsc i od razu wskakujemy do cieplutkiego, przejrzystego morza.
Przestawiając skodzinkę na parceli przy namiocie zapominam o ostrym spadku przed lewym przednim kołem, co się kończy zawieszeniem tegoż koła w powietrzu. Dwaj faceci z rodziny Jadranki ciągną za błotnik w górę a mi się udaje wycofać. Uszkodzeń brak. Wprawka przed Albanią?
Następne dwa dni to leniwe pływanie z maskonurkami, odwiedziny Jelsy, wieczorne winko i piwko. W Jelsie kupuję kartę SIM w sieci VIP Tomato za 50 kun. Będzie trzeba się jeszcze nie raz dogadać z paroma osobami, m.in. z towarzystwem na Albanię.
Drugiego dnia przychodzą duże fale, jest fajna zabawa w morzu. Spuszczania pontonu nie ryzykujemy, szkoda by było go poharatać na skałach. Za wiatrem przychodzi krótka burza, potem się znowu przejaśnia.
Od jakiegoś czasu jesteśmy mocno pogryzieni na plecach i ramionach, chociaż nie pamiętamy co by nas mogło pochlać. Nawet nie wiemy kiedy to się mogło zacząć, czy już w Molunacie czy dopiero tu. A może to jakieś inne świństwo? Już dzień wcześniej w aptece w Jelsie kupiliśmy coś na swędzenie. Wieczorem decydujemy się jechać znowu, tym razem znaleźć lekarza.
Wizyta trwa dosłownie chwilę. Doktor spogląda przez parę sekund na moje plecy, na Ag nawet się nie fatyguje popatrzeć. Diagnoza: infekcja, przepisuje nam jakieś mazidło do smarowania dwa razy dziennie, ma nam przejść po 2-3 dniach. Nie kąpać się w morzu i unikać słońca. Prawie wygania nas z gabinetu, że niby się śpieszy do domu. Gabinet jest teoretycznie czynny do 21.30, a nie ma jeszcze dziewiątej. To wszystko nie przeszkadza mu jednak łyknąć 150 kun według cennika. Twierdzi że policzył za jedną osobę, z paszportu spisuje tylko moje dane.
W aptece w Jelsie specyfiku brak, pędzimy więc do Starigradu. Wpadamy do apteki o 21.30, równo z godziną zamknięcia. Drzwi już zaryglowane, kobitka jeszcze widoczna za ladą. Uporczywym pukaniem wymuszam na niej otwarcie drzwi i sprzedaż dwóch butelek leku. Przed powrotem na kamp wstępujemy jeszcze na pocieszenie do pizzerii w Zavali.
Przez kolejne dni posłusznie się stosujemy do lekarskich zaleceń z nadzieją jak najszybszego powrotu do morskiej aktywności. Maść przy smarowaniu wydaje się że specjalnie nie capi, ale niestety strasznie prześmiardują nią ubrania. Śpimy na prześcieradłach kupionych w Starigradzie, żeby nie zasyfiać śpiworów. Dużo czasu schodzi nam na grzaniu wody i praniu ciuchów w misce. W miarę możliwości siedzimy w cieniu, czytamy książki. Telefony do przyjaciela-lekarza w Łodzi przynajmniej podnoszą na duchu, chociaż wiadomo jak może wyglądać konsultacja dermatologiczna na odległość.
Gdy po dwóch dniach sprawa się pogarsza, odwiedzamy jeszcze lekarzy w Starigradzie i Hvarze, którzy sami z siebie mimo najlepszych chęci mieliby kłopoty z postawieniem diagnozy i z pewną taką nieśmiałością tylko potwierdzają to co słyszą od nas. Trzeba oddać sprawiedliwość młodej fajnej ekipie z przychodni w Starigradzie - doktorowi i pielęgniarzowi - którzy za dłuższą wizytę, zastrzyki w dupę na zmniejszenie objawów i sympatyczną pogawędkę nie biorą ani grosza, bo u nich Polacy nie płacą. W Hvarze lekarka również nic nie bierze, ale też nic nam nie jest w stanie pomóc poza doradzeniem cierpliwości. Przez te kilka dni sporo kursujemy po hvarskich drogach, w aptekach wykupujemy cały zapas naszego mazidła. Jak akurat jest to góra 1-2 flaszki, jak nie ma w Jelsie to trzeba jechać do Starigradu albo nawet Hvaru.
Żeby się nie ograniczać do bezczynnego siedzenia i cierpienia to jednak robimy jakieś wypady. Oprócz mniej lub bardziej przymusowych odwiedzin w dobrze nam znanych Jelsie, Starigradzie i Hvarze, ma się rozumieć.
Szutrową drogą jedziemy do Gromin Dolac, wioski na wschód od Zavali. Składa się ona z rozrzuconych domów, widać że większość z nich wynajmuje pokoje, są samochody turystów, w tym z Polski. Zejścia do morza chyba prowadzą tylko od domów, nie znajdujemy ogólnodostępnych. W miarę przejezdna droga prowadzi jeszcze gdzieś dalej, ale z wiadomych względów upał nam nie służy, więc wracamy.
Wypuszczamy się też do Velog i Malog Grablja. Najpierw jedziemy starą drogą Starigrad-Hvar. Zauważam drogowskaz do dróg wspinaczkowych na skałach powyżej szosy, o których gdzieś słyszałem. Już od dawna myślę żeby kiedyś zabrać na Hvar szpej do łojenia, no ale do tego by trzeba się z kimś zgadać. Kawałek dalej szutrowa droga odchodzi w lewo pod szczyt Sv. Nikoli. Jedziemy dalej prosto, chcę sobie zostawić tą górę na pieszy wypad od samego dołu z drugiej strony, ze Sv. Nedelji. To jedna z kilku planowanych rzeczy, które muszą poczekać na lepsze czasy.
Za zakrętem odsłania się widok na morze i Pakleni Otoci. Byliśmy tam poprzednio, teraz mieliśmy znowu wynająć łódeczkę i popłynąć. Chyba też innym razem.
Zjeżdżamy wąskim asfaltem na Velo Grablje. We wsi widać że sporo się buduje. Kawałek w dół na placu przy drodze duża grupa miejscowych gra w kulki. Asfalt się kończy, zjeżdżamy dalej do opuszczonej wioski Malo Grablje. Szutr nie sprawia skodzince większych kłopotów. Zostawiamy ją na drodze poniżej zabudowań i idziemy zobaczyć miejsce, gdzie czas się zatrzymał.
Ludzie przenieśli się parę kilometrów niżej, do zbudowanej nad morzem wsi Milna. Niedawno wróciła jedna rodzina i otworzyła konobę. Też mieszkają w Milnie, tu tylko dojeżdzają. Mamy już czas tylko na wypicie czegoś zimnego, chwilę gawędzimy z kelnerem i się zmywamy. Zaglądamy jeszcze do Milny.
Po drodze na nasz kamp, już po zmroku i w strugach deszczu, wpadamy jeszcze do super-hiper-megamarketu przy nowym porcie promowym koło Starigradu. Zaopatrujemy się w wino Pelješac oraz w Karlovačko i ciemne piwko Tomislav, które mi wyjątkowo zasmakowało.
Mazidło nic nie pomaga, mamy wrażenie że wręcz zaognia objawy, które już dawno przestały się ograniczać do pleców i ramion. Odstawiamy to świństwo, już zupełnie nie wierzymy w trafność diagnoz wyspiarskich lekarzy. Dojrzewamy do decyzji o wcześniejszym opuszczeniu Hvaru i szukaniu dermatologa w Splicie. W końcu i tak mieliśmy się gdzieś tam zatrzymać przed odlotem Ag.
7 sierpnia w Makarskiej ma być koncert Zabranjenog pušenja, kapeli z Sarajewa. Już od dawna chciałem ich zobaczyć. Rok temu się nie udało, zabrakło może dwóch dni. Teraz planowałem wyjazd po południu i powrót w razie potrzeby rano następnego dnia. Niestety w obecnych okolicznościach przyrody pozostaje obejść się smakiem.
Ostatniego popołudnia udaje się nam wreszcie spotkać w Starigradzie z Kasią i Markiem, bardzo fajnym polsko-chorwackim małżeństwem. Z Łodzi przywieźliśmy dla nich paczkę od rodziców Kasi. Najpierw czeka na nas tylko Kasia, po chwili dochodzi Marko. Zagaduję do niego po chorwacku, na co on do mnie po polsku. Od razu robi się fajnie. Dostajemy od nich trzy flaszki pysznego domowego czerwonego wina. Jedna z nich polegnie jeszcze tego wieczora na kampie. Zanim wrócimy, odwiedzamy jeszcze Vrboskę.
W Pitve przed tunelem na przydrożnym straganie robimy zapas miejscowych zacnych napojów wyskokowych, miodu i ziół. Nie wiemy, że jedna butelka białego wina dostarczy nam dodatkowych wrażeń, bynajmniej nie smakowych.
Rano się szybko zwijamy i jedziemy krętą drogą do Sućuraju. Jest nam jakoś smutno. Mieliśmy zabrać ponton do Sv. Nedelji i popłynąć nim do najfajniejszych skałek w kierunku na zachód. Nie udało się go nawet zwodować. Górska przebieżka grzbietem od Sv. Nikoli do Humu z zejściem do Zavali też na mnie poczeka do następnego razu. Nie powtórzyliśmy tego, co wspominamy najlepiej z poprzednich odwiedzin - wycieczek łódkami na Pakleni Otoci i Šćedro. Tyle jest tu jeszcze do zobaczenia. Dociera do mnie że Hvar to dla mnie coś ważniejszego niż jakaś tam wakacyjna miejscówka. To część naszego życia ze wszystkimi jego jasnymi i ciemnymi stronami. Może dlatego jest tym cenniejszy.
*****
Przez Hvar jechaliśmy jeszcze w miarę w chłodzie. Teraz na stałym lądzie żar robi się nie do wytrzymania, wszystko tak swędzi że nie można wysiedzieć w rozgrzanej blaszanej puszce. Rzut oka na mapę, nie będziemy się pchać przez zakorkowany Omiš, odbijamy w górę na przełęcz Dupci i w lewo. Droga dosyć czysta, da się jechać w miarę szybko, zaciskam zęby i staram się nie myśleć o swędzeniu. Łatwo powiedzieć, tak źle jeszcze nie było. Za wsią Gata trzeba w prawo na Naklice i Tugare, żeby zostać na górnej drodze i nie spaść na Omiš, który chcemy ominąć.
Szosa idzie między domami, jest bardzo wąsko. Dojeżdżamy do wielkiej, wleczącej się szafy, której nie ma jak wyprzedzić. Kilka razy próbuję ale tamten nie kwapi się zjechać. Po dłuższym czasie, na pierwszym rozszerzeniu wyrywam przed niego mimo podwójnej ciągłej i protestów Ag. Dalsza jazda już jest dużo szybsza mimo serpentyn.
Wpadamy do Splitu, jedziemy za strzałkami na znakach informacyjnych z czerwonym krzyżem. Nie pamiętam już z kursu na prawko czy to na szpital czy na aptekę, ale od czegoś trzeba zacząć poszukiwania. Gdzieś się pojawia drogowskaz na bolnicę, ale zanim do niej dojeżdżamy, przy szerokiej dwupasmowej ulicy widzimy z prawej aptekę. Podjeżdżamy, pytamy kobietę o najbliższego dermatologa, pokazuje nam prywatną przychodnię w osiedlu po drugiej stronie ulicy.
Jest kilka minut po dwunastej. O te kilka minut się spóźniliśmy, tu sjesta trwa do wieczora, dermatolog znowu zacznie przyjmować o piątej. Jednak za chwilę zauważamy na szybie obok kartkę. Byśmy sobie poczekali trochę dłużej niż do piątej. Prawie do końca sierpnia, bo do tego czasu lekarz jest na urlopie.
Recepcjonistka daje nam książkę telefoniczną, szukamy dermatologów w całym Splicie. Jest bardzo pomocna, łapie za telefon i dzwoni do kilku, umawia nas z jednym którego zna. Mamy być w jego gabinecie w państwowej przychodni o 17.30. Zapisujemy adres.
Decydujemy się zostać w mieście, chociaż wcześniej myśleliśmy o zakotwiczeniu w którejś z pobliskich nadmorskich miejscowości ze względu na koszty. Idziemy do najbliższego hotelu, parę minut od przychodni. Tylko 3 gwiazdki a ceny zwalają z nóg, sto kilkadziesiąt euro za najtańszą dwójkę. Starsza recepcjonistka proponuje że może pomóc znaleźć apartman. Na razie nie zna ceny, mówi że musimy spytać właściciela, ale jesteśmy przygotowani że w Splicie tanio nie będzie. Gdzieś dzwoni, za parę minut podjeżdża właścicielka apartmana, Nevena, ze swoim chłopakiem. Najpierw zagaduje po angielsku, jest mile zaskoczona że się z nami dogada po swojemu. Od razu pytam o cenę, 70 euro udaje się zbić na 60. Jedziemy za ich czerwonym peugeotem 206, nie jest daleko. Apartman jest ładny, czysty, ma wszystko co trzeba. Jeszcze nie wiemy czy zostaniemy jedną noc czy dwie, umawiamy się na telefon na następny dzień. Wszystko nas tak swędzi, że jeszcze raz się smarujemy naszą maścią, już sami nie wiedząc czy pomoże czy zaszkodzi.
Niezbyt dokładna mapka otrzymana w hotelu niewiele nam pomaga, robimy kilka rundek po mieście zanim znajdziemy przychodnię. Lekarz nas dokładnie ogląda, wysłuchuje całej historii i mówi że to na 100% jakieś uczulenie, w przeciwnym razie nasze mazidło już dawno by nam pomogło. Ufff, przynajmniej możemy wreszcie odstawić to gówno, które nas tylko podrażniało. Znowu dostajemy po zastrzyku w rzyć, takim jak w Starigradzie, na złagodzenie reakcji alergicznej. Według niego to od ugryzienia jakichś owadów. Nie bardzo w to wierzymy. Przepisuje nam jeszcze leki, mówi że w krótkim czasie powinno nam przejść. Oby tym razem była to prawda, Ag za 4 dni leci do pracy a ja jadę w zupełną dzicz. Cała przyjemność trzeszczy po 100 zwierzaków od łebka po państwowym cenniku. Będzie trzeba spróbować wszystko wyciągnąć z ubezpieczenia, nie wiem czy takie "drobne" koszty są brane pod uwagę.
Tego wieczoru już nam się nie chce nigdzie iść, jesteśmy zupełnie zryci. Wreszcie możemy uprać zasyfiałe ciuchy w pralce, Ag robi dobrą kolację z winem. Jutro trzeba zadzwonić do Neveny, zostaniemy jeszcze cały dzień i noc żeby połazić po Splicie.
Przed południem zdzwaniamy się z Neveną, zaraz przyjeżdża po kasę. Umawiamy się że wyjeżdżając wrzucimy klucz do skrzynki pocztowej. Większość dnia i wieczora szwendamy się po centrum. Tradycyjnie głaskamy palucha biskupa Grgura, chodzimy po pałacu Dioklecjana gdzie akurat są występy muzyczno-taneczne, idziemy na pizzę, wino i piwo, schodzimy do podziemi. Ku niecierpliwości Ag, tracę kupę czasu w sklepach muzycznych, kupuję jakieś 2 płytki. Ona za to ogląda w sklepach i na straganach tysiące rzeczy które mnie nie interesują.
Wieczorem spojrzenie na mapę. Trzeba znaleźć ostatnią bazę nad morzem, gdzieś blisko lotniska pod Trogirem. Wybór pada na Rogoznicę albo Primošten.
Mamy wrażenie, że jest jakby lepiej. Może to tylko efekt psychologiczny albo efekt placebo, czy jak to się tam mądrze nazywa. Zobaczymy jak będzie dalej. Tak czy inaczej, jutro się wykąpiemy w Jadranie.
*****
Co to było, nie jesteśmy pewni do tej pory. Na pewno bardzo pogorszył sprawę błędnie przepisany lek. Na 100% była to alergia, ale nie bardzo wierzymy że na ukąszenia owadów. Ag jest przekonana że to uczulenie na słońce. Powiedział jej to w Łodzi człowiek znający problem od podszewki, więc na pewno coś w tym jest. Osobiście nie jestem jednak pewny, przynajmniej nie sądzę żeby słońce było jedyną przyczyną, z tego samego powodu co owady - nie dostalibyśmy identycznych objawów dokładnie w tym samym momencie. Może słońce było dodatkowym czynnikiem, a wywołało to coś jeszcze? Pościel w słowackim motelu? Jakiś syf w wodzie w Molunacie albo na Prevlace? Coś co zjedliśmy? Już się pewnie nie dowiemy.