Dziś maleńki kawałek, żeby było coś na jutro jeszcze
. To nieprzyzwoite i zalatuje pychą, ale nie chcemy zbyt szybko kończyć opowieści, bo tak nam miłe wspomnienia przedłuża, kiedy za oknem ciemności deszczowe...
Potrzebowałyśmy duchowego wsparcia (na finansowe nawet nie liczyłyśmy -
), więc - nocne smsy do znajomych, że właśnie skończyła się kasa, a my musimy wrócić jakoś do Dubrownika i żeby trzymali kciuki. Po powrocie dowiemy się, że jedna z naszych przerażonych - jak zwykle
- koleżanek prawie że do ambasad dzwoniła, że my takie biedne i wpakowałyśmy się w kłopoty. Bogu dzięki powstrzymała ją jednak wiara w nasze umiejętności przetrwania w ekstremalnych
warunkach
.
Blady świt nad Buljaricą 24 sierpnia. Obiecałyśmy sobie, że o 6.30 już pójdziemy - za przeproszeniem „na ulicę” - żeby łapać coś w kierunku Herceg Novi. Ale coś pakowanie opornie nam idzie, no i ten namiot mokry jak cholera... Z każdą chwilą napięcie rośnie
.
Ale o 7.25 jesteśmy przy stacji benzynowej. Najpierw - to już nudne - biały Golf - pan chętnie, ale tylko do Petrovaca. No to nas nie bardzo urządza... Dziękujemy. Ale po 10 sekundach...
Coś niesamowitego... Jeszcze jedno machnięcie ręką - opel astra tym razem.
Kierowca ledwo na oczy patrzy - od 30 godzin w drodze - jedzie z Nowego Sadu po dzieci do Herceg Novi!!!!! Panie Boże dzięki! Jak nic Niebo nam go zesłało!!! Ale on patrzy tymi niewidzącymi oczami to na jedną to na drugą i mówi, że tylko jedna się zmieści, bo on obładowany - tobołki, z tyłu foteliki dla dzieci...
Cóż - nie takie trudy za nami
. Nasza desperacja zwyciąża. Chwacko wpraszamy się się do auta, ja wpycham pupsko do tyłu, obok fotelików, plecaki na kolana. Wiola dociska drzwi na siłę, sama wskakuje do przodu i też plecak na kolana - narażając się na łapanie za kolanko przez kierowcę przy zmianie biegów, ale co tam - przetrwamy! I tylko krzyczą nasze myśli: Panie kochany, gnaj pan, gnaj do Herceg Novi!!! Bo jest już 7.30, a o 9.30 autobus do Dubrownika!!!
No i była przemiła podróż -gadaliśmy tak, że pan nie miał szans zasnąć - choć co chwile mówił o tych 30 godzinach za kółkiem. A ja się chwaliłam swoją znajomością języków obcych - hehehe - ale co tylko napomknęłam, że „laku noć”, też umiem, to prosił, żebym w obecnej sytuacji tego jednak nie nadużywała
... Umawialiśmy się już na lekcje polskiego i serbskiego.
Robiło się jednak zbyt towarzysko - lusterko zamiast na tylna szybę, zaczął sobie ustawiać na mnie i takie tam chłopskie zagrywki
. Tu cos zagaił, tam coś i pytania o mężów się zaczęły. A ja od razu - a jak twoja żona, ile masz dzieci, duże? Eee - chyba jeszcze małe, bo foteliki wieziesz. No i trochę mu przeszło, kiedy my z takim kultem do związku małżeńskiego.
Ale chłop bystrawy był - na Wioli męża się nabrał (tak przekonująco o nim mówiła, że ja sama się zaczęłam zastanawiać, który to z naszych kolegów
) - ale mi szło gorzej - od kłamstw nos mi wreszcie urósł jak Pinokiowi. No i się zoriencił, że mój mąż jeszcze w świecie nie zaistniał jako mąż. Za to - hehehe - obiecał mi Czarnogórca za rok zorganizować
.
Koniecznie chciał nasze telefony i kiedy już wjechaliśmy na prom w Tivacie (wczoraj tu nie chciałyśmy, a dziś - oj to było marzenie), to zostawiłyśmy mu profilaktycznie tylko maile (jeszcze nie napisał
).
I jeszcze kawę po drodze postawił. A o 9.15!!!!!!!!!! Byliśmy na autobuskiej stanicy w Herceg Novi!!!!!! To był dzień sukcesów transportowych - bo tu kolejna niespodzianka - miałyśmy po 10 euro na ostatni etap podróży, a tu kosztowało nas to jedynie 8 - z bagażem!!!
Na granicy czarnogórsko-chorwackiej trochę czekaliśmy. Z powodu jednego młodego człowieka z plecaczkiem, którego najpierw pół godziny trzymali Czarnogórcy (my czekaliśmy na naszego pechowego współpasażera), a potem Chorwaci. Tu po 45 minutach kierowca się lekko zdenerwował i zostawiliśmy biedaka. Nie mamy pojęcia kto to był i czemu taki los go spotkał.
A po stronie chorwackiej jeszcze nas wszystkich wyprosili z autobusu i wszyscy karnie, z bagażami przeszliśmy do pomieszczenia w którym sprawdzali tobołki. No i pytali wszystkich o te piwa, rakije i co tam kto miał. A nas i młodych Niemców, pogranicznik tylko zapytał skąd jesteśmy, podziękował za odpowiedź i... ponownie już Chorwacja!
cdn.
A widzicie!!! Wkleiłyśmy dziś emblemacik jeszcze
. To z Ulcinja - wisiało takie coś na wypożyczalni video. A shtriga po albańsku znaczy to, co widzicie na obrazku. Wypisz, wymaluj - my
papa