Topi się, topi - i czas i pieniądze
. Ale to tak jakoś będziemy pisać jak w przyzwoitym serialu... Sceny na zwłokę - zachód słońca, i 5 minut muzyki
Wieczorne - poniedziałkowe 22.08 - podliczanie euro nie przynosiło żadnych lepszych wyników, a tu jeszcze przecież do Kotoru i Perastu trzeba było! Tak na otarcie łez - pochłonęłyśmy małe Niksicko - i to na pół
. Iiiii - albo mi podniebienie "zhardziało", albo co - bo miałam wrażenie, że to takie miłe kobiece piwko
Rano - a co tam! Szaleć to szaleć - dziś poranek komfortowo SE zaczniemy
. Porwałyśmy się na autobus. Przyjechał. Nie przeczytałyśmy jak dokładnie jedzie. Widziałyśmy tylko napis Herceg Novi - a więc do granicy, więc w dobrym kierunku.
I jeszcze kierowca sprzedał nam bilety do Kotoru.
Hehehe. Nie zazna nasza dusza spokoju, oj nie... Okazało się, że autobus nie jedzie do miasta tylko do Tivatu, na prom!!! (rzućcie okiem na mapę, zobaczycie jak to wygląda - do Kotoru - rzut beretem - ale w przypadku autobusów trzeba czytać, jak to to pokonuje Bokę w kierunku Herceg Novi- czy na skróty promem, czy dokoła przez Kotor). I to był moment, kiedy znów przypomniałyśmy sobie jak się brzydko mówi. Kierowca do nas: ale przecież ja tamtędy nie miałem jechać. Patrzymy na tablicę za szybą - no tak. To po kie licho bilety nam sprzedał.... Ty draniu!!!
Szybka akcja - czasu szkoda -lecimy na przystanek. Nie chcemy juz autobusu!!! Nie mamy już kasy!!! Patrzymy - stoi obok VW transporter. Tylko pytam "Za Kotor?"; (strasznie mi się to "za" podobało - zawsze się śmiałyśmy jedna z drugiej: to chcesz do Kotoru czy dalej?). Kiwnął tylko głową - tzn. przytaknął (to nie albańskie zwyczaje, więc wiedziałyśmy, że to przytaknięcie znaczy "tak"
).
To był taki VW z pojedynczym siedzeniem obok kierowcy. Ale co nam tam! Wcisnęłyśmy się tam we dwie! Bałkańska dieta-cud zrobiła już swoje. Syczałyśmy tylko do siebie - przesuń się trochę, bo mi biodro swoją kością przedziurawisz!!!
A ten samochód prowadził pan rozwożący chleb - do Kotoru 12 km w 1.5 h - bo odwiedzaliśmy każdy maleńki sklepik z tym chlebem. Ale zobaczyłysmy cały bok Boki - jakie to ładne było!!! I Perast - znaczy się wysepkę Gospa od Skrpjela z kościółkiem (mab - ją też zobaczysz - z drugiej strony, jadąc od granicy - tylko objedź Boke a nie na prom!!!).
Kierowca super - bo na tej drodze, na której mieścił się tylko jeden samochód, trzeba była nie lada ekwilibrystyki by się minąć. A pan był mistrzem! I totalnie olewał wrzeszczących policjantów, którzy wskazywali na nas, że we dwie! na przednim siedzeniu! bez pasów! - ha. Ha. Ha. Podrzucił nas pod samą starówkę kotorską.
Widzieliście już to, prawda? A jak nie, to trzeba koniecznie!!! (To tez
). Cudne, maleńkie średniowieczne miasteczko przyklejone do gór, z twierdzą św. Jana (1 euro) - no coś przepięknego!!! Pogoda znów szalona - granatowe niebo nad górami i słońce w mieście!
A tu Wiola się cieszy i o swoim kocie o imieniu Kotor rozpamiętuje, bo tu tego małego kotorstwa dzikie tłumy!!! I przy jednym, to nam serce pękło, bo był taki biduś mały, czarny, z przeropiałymi oczątkami i darł się wniebogłosy.
Kiedy przykucnęłam coby mu dobre - tak jakby matczyne - słowo powiedzieć, to się boroczek w moim cieniu od razu chował.
No widok okropeczny. Wiola mówi: weź go do domu... Cóż... została tam sirota choć serce krwawiło...
I ten Kotor to jest na cały dzień focenia (robienia fot). I jest trochę nieporządku, ale jakby było inaczej, to chyba byłoby bardziej obco
.
IMG]http://img352.imageshack.us/img352/3454/p82301935fg.jpg[/IMG]
A na mury twierdzy można wejść z różnych miejsc - po stromych ścieżkach i schodkach. Faaajnie.
Aha - musimy się do czegos przyznać
. Nie było nas juz stać na te mury za 1 euro, bo w portfelu zostało 20, a tyle musiałyśmy zostawić na jutrzejszą powrotną podróż z Herceg Novi do Dubrownika...
Myśląc jak dziś wrócic do Buljaricy, a jutro z powrotem pokonać tę trasę do Herceg Novi (nie za dobre rozwiązanie taktyczne podjęłyśmy tego ranka- ale może nie będę tu pisać, bo to już nieistotne) poszłysmy "na wylotówkę", bo do Perastu już niestety nie pojechałyśmy.
Tym razem nie byłyśmy mocarzami autostopu. Chyba z 45 minut zanim zatrzymał się chłopak jadący...!!!!!!!! nie nie, nie VW
. To było popołudnie francusko-niemieckie. Z chłopakiem dojechałyśmy do Radanovici. Jak tylko wsiadłyśmy wyłączył radio, w którym to czarnogórskie, wszędzie obecne disco folkopodobne (na początku to się człowiek ubawi, bo to taka egzotyczna muzyka, ale po kilku dniach można mieć dość...) i włączył popłakującą Celine Dion
.
Potem - audica - do Lastvy (140 km/h na zakrętach, chłop taaakie dziary na rękach miał, przekrwione oczy, alkoholowy oddech i pytanie: a może nie musicie dziś wracać do Petrovaca?). Uff. Przetrwałyśmy. Potem do Budvy - renault 5!!! - NARESZCIE!!! Tak chciałyśmy się tym przejechać!!! I znów - we dwie na przednim siedzeniu. Za kierownicą - staruszek potężnych kształtów. Z tyłu jechały warzywa, oliwa z oliwek i inne pyszności - na targ. Co chwilę pytał czy jesteśmy "dobre cery" - hihi.
A z Budvy - już do Buljaricy... VW Passat. I tu jesteśmy winne kierowcy akcję reklamową - bo to był Samir z Motelu deLux - w miejscowości Veliki Pijesak na drodze z Baru do Ulcinja. Serdecznie zaprasza - cytujemy (w wolnym przekładzie
) - bardzo fajne pokoje po 10 euro od osoby - z łazienkami, klimą - nowy obiekt. Za rok będzie też restauracja.
Z wdzięczności dla pana kierowcy - polecamy wszystkim!
I emocje już opadły. Na campie wieczorem spotkałyśmy jeszcze parę z Łodzi. Wczoraj ich auto - brązowego peugeota - widziałyśmy we Vranjinie. Taką pamięć koszmarną mam, że wiele niepotrzebnych rzeczy zapamiętuję no i zapamiętałam auto i rejestrację. Nie dojechali do campu, bo się im coś tam w aucie zepsuło i czekał ich powrót do Polski z prędkością 50km/h. Ale ci giganci przejechali już północ Chorwacji, Serbię, Macedonię, Albanię i mieli zamiar wracać przez Bośnie.
Zaprosili na wieczorne winko, ale o 23 niestety byłyśmy już nieżywe - trza było się psychicznie i duchowo nastawić na to, jak dojechac z Buljaricy do Herceg Novi i czy jesteśmy w stanie wymodlić cud...
Uprzedzając za moment fakty, by nieco odcinek wydłużyć, zacytuję starą historię:
Wchodzi facet do księgarni i prosi o kryminał. Ale taki, w którym dopiero na ostatniej stronie jest napisane kim był morderca.
Na to sprzedawczyni: - O! To jest świetne. Dopiero z ostatniej strony dowie sie pan, że mordercą był ogrodnik!
Tak więc wbrew zasadom filmów Hitchcocka, obniżymy napięcie dodając, że cud się zdarzył!!!! Ale o tym w przyszłym tygodniu, bo to juz naprawdę chyba ostatni odcinek będzie. Albo nie! Zrobimy potem Balkan Express 1/2, albo Balkan Express cz. 3
Wiola mi krzyczy już: kończ, kończ nie gadaj tyle (tak zawsze było też w tych złapanych autostopach
) tylko dawaj i wklejamy!
No to już!
A z tymi fotami, to nie wiem jak będzie... Jeszcze poeksperymentujemy. Zawodowiec nam to już to jak pięciolatkowi wyklarował, ale - psia kostka - łatwiej Bałkany przeżyć o chlebie i wodzie niż poradzić se z komputrem
. papa