Dalej droga nieco się dłuży, wsie, miasteczka, ciężarówki, prędkość średnia 60km/h, a i im bliżej Sarajewa coraz więcej samochodów, trochę nas to zdziwiło, ale mówimy stolyca, więc dlatego.
Po drodze w głębi Bośni wyprzedzam konwój ciężarówek z Polski, również nas zauważają, migają światłami, dają czadu sygnałem powietrznym, robią miejsce, pozwalają się łatwo wyprzedzić, miłe spotkanie, chyba rzadko spotykają na tej drodze rodaków. Od Polski do samego Sarajewa w sumie spotykamy 4 samochody na polskich blachach + te ciężarówki, mało!
Jak zawsze wypatrujemy śladów wojny, ich coraz mniej, jednak czasem zdarzy się dom nieźle przesiekany lub zdewastowany. Na jednym z podwórek dostrzegam zdezelowany samochód UNproforu, ale na zdjęcie jest za późno. Tabliczki „Pazi Mine” nadal brak w kolekcji zdjęć.
W okolicy Zenicy (ale się rymło), wskakujemy na autostradę i Ci miejscowi kierowcy, którzy nie dawno nas wyprzedzali na krętych drogach zostają w tyle, i po co to było. Niepokoi ciągle rosnąca liczba aut z młodymi ludźmi w środku, jadąca w kierunku Sarajewa. Dojeżdżamy do Sarajewa, navi kieruje na Ilidżę i dalej przez całe Sarajewo, ja jednak wiem, że bliżej do naszego miejsca pobytu będzie przez Vogoscę, koło zabudowań olimpijskich, zjeżdżamy tak zatem i trafiamy na olbrzymi korek, w którym utknęliśmy na prawie godzinę.
Okazuje się, że w tym dniu rozgrywany jest mecz
FK Sarajevo-Borussia M’gladbach , o czym dowiadujemy się w Hostelu. Stąd te tłumy i samochody, policja kieruje ruchem w całym Sarajewie, chaos totalny, piesi wszędzie, w dodatku navi w ścisłym centrum kieruje mnie na zakazy i ulice wyłączone z ruchu; jesteśmy coraz bliżej celu kiedy navi nakazuje wjechać w uliczkę o nachyleniu wzniesienia jakie nigdy nie pokonywałem (a zjeździłem w życiu sporo!), w dodatku przed auto wchodzą piesi… hmm… trzeba będzie ruszyć po tą górkę, patrzę, za mną auto prawie zderzak w zderzak, cóż jedynka i czuję swąd sprzęgła, ładnie się zaczyna, myślę, przed nami przecież full podjazdów w całej Bośni i Czarnogórze.
Dajemy radę i po chwili wjeżdżam w wyjątkowo wąskie zabudowania
hostelu przy Hadzisabanovicia, właściciel wskazujący miejsce postojowe bije brawo, dawno nie widział, żeby ktoś wjechał tam za pierwszym razem i to tyłem kombiakiem. Niestety parking płatny 5E/noc, ale wolę być spokojny niż parkować kilka ulic dalej na niestrzeżonym, na szczęście wynegocjowany koszt noclegu, obniża koszty. Pokój całkiem wystarczający na dwa noclegi, z łazienką, kuchnia w ogrodzie.
Na wieczór wychodzimy krótko, po okolicy, słychać śpiew muezinów i szybko wracamy na kwaterę, nieco zmęczeni zasypiamy. Trudno jednak o sen, w hostelu ścianki z regipsów i wszystko słychać, nie polecam dla osób z czujnym snem. Dodatkowo przechodzi ostra burza, a ja nagle dostaję mocnego bólu głowy. O co kaman? Ładnie się zaczyna, robię okład na czoło (tabletek brać nie mogę) i po chwili usypiam.