Wieczorem przyjechał po nas nasz "ulubiony" kierowca taksówki - ten załatwiony przez Cyśka, z którym było wygodnie, ale pewnie kroił nas jak looserów
Bardzo nas poganiał, czekał dużo wcześniej pod hotelem...
w końcu pojechaliśmy o 21 z Raydenem na lotnisko.
No kurwa mać - ja też szybko jeżdżę, ale ten debil wyprzedzał na trzeciego i na nic nie dały się moje opierdole. Niereformowalny gracz plejstejszyn na żywo
Na lotnisko dotarliśmy o 23...i kimanie do porannego wylotu. A że lotnisko w polu to nawet żadnego sklepu, nic... tylko horda Polaków.
Co jeden lepszy... dredowcy, jakieś łaziki, wizualnie w połowie jacyś buntownicy...co najmniej na pewno w temacie ubioru.
Ucięliśmy sobie jakieś rozmowy z normalniej wyglądającymi Polakami... i jak zauważyłem popularność Gruzji bierze się z tego mitu, że tu tacy towarzyscy... zaproszą do domu, przenocują, naleją wina... tego ludzie szukali, o tym rozmawiali, tym się jarali... co się udało za darmo i takie tam. Może tak trafiłem, ale na lotnisku zauważyłem, że do Gruzji lecą głównie alternatywne nieroby spragnione darmowego wina i noclegu u ludzi znacznie biedniejszych od swoich rodziców - to ich kręci chyba najbardziej.
Start z Kutasi 06:00, przylot Katowice 09:10 chyba.
Podsumowując:Wyjazd mega intensywny. KIbicowski styl biegania po czym się dało i picia gdzie się dało.
Wydaliśmy sporo kasy na taksówki, zobaczyliśmy wiele świetnych miejsc (Karipu tych miejsc zaliczył pewnie 70% więcej), wypiliśmy sporo procentów i zaliczyliśmy to co najważniejsze: Republikę Górskiego Karabachu.
Typowo męski wyjazd dobrą bandą... którego mi brakowało i który spełnił moją turystyczną chęć totalnego zmęczenia się
Przejechane kraje moim okiem - nieobiektywnym pewnie, ale to moje podsumowanie, więc mogę walić dokładnie z moimi odczuciami Gruzja - szału nie ma. Jak ktoś był na Krymie to niech wie, że Gruzja to nieco słabsza, ale bardziej górzysta wersja Krymu.
Super gościnność gruzińska... przy hordach turystów zamienia się w początki dymania tychże turystów. Tak jak nas dymali taksiarze... ale dla nas często czas był cenniejszy od paru dolarów więcej. Tylko po cholerę było gadanie za jakich on nas przyjaciół uważa? By nie zapłacić za obiad?
Styl jazdy kierowców na przykładzie naszego Zazy - jestem zniesmaczony idiotyzmem takiego ryzykanctwa.
Batumi nocą... super oświetlone, ale rozrywkowo leży to i kwiczy przy Krymie.
Ceny - wcale nie jakoś tanio, powiedziałbym, że standard cenowy jak w Polsce.
Monastyry - super super super. Tylko jak jeden widziałeś to jakbyś wszystkie widział.
Niesamowita gruzińska kuchnia - a rzygało się i bez alkoholu po cudach ichniej kuchni. A i Ferrari z opowieści dosiadało się i 5 razy dziennie.
Czacza - Cysiek się wypowie, ja wziąłem łyka i nie prosiłem się o drugiego.
Gori, Skalne Miasto czy Maccheta - fajnie, ale po ochach i achach nad Gruzją może oczekiwałem czegoś... więcej?
Armenia - przyjemny szczególnie nocą Erewań,
naprawdę super nasz hotelik i bardzo mili w nim ludzie.
Oczywiście Gruzini i nasz Syryjczyk bardzo przestrzegali nas przed Ormianami jako bardzo chytrym ludźmi,
ale my tego nie zauważyliśmy jakoś szczególnie - oczywiście szefowa hotelu chętnie by nas skubnęła na parę dramów, ale nie z nami takie numery
Co ona nie skubnęła skubnęli taksówkarze, ale tak jak w Gruzji... czas był dla nas cenniejszy niż wymuszony lekki napiwek w rozliczonej cenie taksówki.
Jezioro Sevan bez szału, za to bardzo podobał mi się klimatyczny Noravank (tyż monastyr, ale w czerwonych skałach) i surowość ormiańskich gór.
Republika Górskiego Karabachu - może to złudzenie, może to te naprawdę ładne kobiety i taka łatwość nawiązywania kontaktów,
może to biust Ani, może to ta świetna pizza.... może to te przemiłe panie z Ministerstwa....
ale dzisiaj jakbyśmy planowali ten wyjazd to Karabach nie byłby on na parę godzin, ale co najmniej na trzy dni.
Do tego sama podróż przez te góry do Stepanakertu... naprawdę coś niezapomnianego.
No i obiecane wcześniej fotograficzne clue całego wyjazdu:
GAME OVER!