Uwielbiam chorwackie poranki...
Ten uwielbiam szczególnie, bo to nasz ostatni dzień na chorwackiej ziemi.
Ostrzę zmysły piłując wzrokiem krzywe sosenki, migotliwy jedwab mgły porozwieszany w przesmykach konarów, grubego pająka wtulonego w płatek uschniętej kory... koduję kształty, odcienie, ciszę leniwego poranka...próbuję zapamiętać, zabrać stąd jak najwięcej!
Ostatnia poranna kawa przyprawiona zapachem dzikich ziół, ostatnie beztroskie spojrzenie w poskręcane korony drzew, ostatnia czuła pieszczota słońca na policzku...zamykam oczy i zastanawiam się, jak wypełnić ten dzień, by nie zostawić żadnej szczeliny...
Z zmyślenia wyrywa mnie radosny szczebiot głodnych dzieciaków, więc na szybko klecę śniadanko...dla synka twarożek z pomidorkiem...dla córusi grzanki z nutellą...dla mężusia kabanosowe szaszłyki z serkiem, papryką i oliwką...
Po śniadaniu Tomek proponuje spacerek promenadą na co wszyscy godzimy się z ochotą...
Siadamy na mostku, mrużąc oczy od rozgrzanego błękitu, machamy nogami ładując płuca orzeźwiającą poranną bryzą...Dobrze mi...tak dobrze mi...- nucę sobie pod nosem...
Nagle jak zza mgły słyszę głos mojego męża:
- Kochanie, zapraszam na pokład....
Odwracam się zaskoczona. Tomcio szczerzy zęby w uśmiechu, obok niego stoi równie uśmiechnięty, chorwacki przystojniak, gestem zapraszając na białą łódeczkę...
Dzieciaki piszczą z radości i bez krępacji ładują się na chybotliwy dziób małego jachciku.
- Zapomniałaś?....nasza 13 rocznica ślubu!...wynająłem tą łajbę specjalnie na tą okazję!
Błyskiem przebiegam kalendarz...no tak!...22 lipiec...całkowicie wypadło mi z głowy!
Pakuję się na pokład, nie do końca zdając sobie sprawę co się dzieje, spec od łódek pokazuje jak uruchomić łajbę, jak zmieniać biegi...nie wiem na ile Tomek łapie tego chorwacko-łamanego bełkotu, ale widząc jego roześmiane oczy nie mam serca czepiać się takich drobiazgów...
W końcu odbijamy od brzegu, stręczyciel łódek żegna nas uniesionym w górę kciukiem, więc chyba nic nie pokręciliśmy...lekki obrót i mamy przed sobą pełne morze!
Oddalamy się od brzegu z poczuciem nierealności i dzikiej adrenalinki...Te ludziki na przystani coraz mniejsze i mniejsze...
Morze z niebieskiego, zrobiło się ciemno granatowe... nasza łajba niebezpiecznie chybocze się jakoś dziwnie, bokiem przecinając fale...Czuję lekki niepokój...Miny mamy nie za wesołe...
Jest coraz gorzej...woda kaskadami zalewa pokład...Houston, mamy problem!!!
Tomek udaje, że wszystko jest pod kontrolą ale wiem ,że sam nie bardzo wie co ma robić...no, kapitanie!... zabiję cię jak tylko wrócimy!...
Wpadam pod pokład ...jest jedna kamizelka. Zarzucam ją na Olę i pakuję jak serdelka...
Tomek zmienia kurs i chyba podłapuje o co chodzi w tym całym sterowaniu, bo nagle morze uspokaja się i wygładza. Kiedy przestaje tak strasznie bujać włącza wyższy bieg i pewnie prujemy do przodu...
Odzyskujemy władzę nad nasza łajbą i wreszcie na spokojnie podziwiamy widoki...Mijane zewsząd motorówki dodają nam odwagi...
Na horyzoncie majaczy jakaś wyspeka...niedostępny ostry brzeg wygania nas dalej...
Zerkamy na mapę by zlokalizować swą pozycję...
I obieramy kurs na te łagodne, zielone wzgórza...
Focąc do drodze wszelkie wysepki i skałki...
c.d.n.