Piątkowa Austria przywitała nas pięknym słońcem i tylko gdzieniegdzie pojawiającymi się chmurami. Do samego miasteczka dotarliśmy bez jakichkolwiek problemów, jednak w znalezieniu naszego hotelu pomogła miejscowa ludność, gdyż nawigacja zastrajkowała a i kierunkowskaz z nazwą hotelu doprowadził nas do skrzyżowania w 3 różnych kierunkach bez jakichkolwiek wskazówek gdzie kontynuować jazdę. Tak więc z małymi niespodziankami dotarliśmy pod sam hotel.
Zarówno pogoda, jak i widoki bardzo nam się podobały. Jednak po wyjściu z samochodu dotarł do nas tak nieznośny smród, że drogę z parkingu do hotelu pokonaliśmy na bezdechu. TO TAK SIĘ WITA GOŚCI !!! Nie było to Słowiańskie powitanie. Jak się okazało, przez 2 dni miejscowi nawozili pobliskie łąki testerami perfum, które nie przeszły norm jakości
Gdzieś musieli je wylać !!! Po załatwieniu spraw formalno-meldunkowych, zwiedzeniu hotelu, rozpakowaniu się, ruszyliśmy pozwiedzać okolicę, gdyż do posiłku mieliśmy jeszcze 2 godziny. Ku naszemu zdziwieniu zapach "perfum" już się utlenił lub nasze nosy przywykły i poszliśmy podziwiać okoliczne widoki.
Kręcąc się po okolicy natrafiliśmy na miejsce szczególnie urokliwe, jednak ze względu na porę i warunki oświetleniowe, niezbyt nadające się do fotografowania. No cóż nie zawsze można mieć to co się chce
Będziemy mieli jeszcze sporo czasu żeby tu przyjść w sprzyjających warunkach. (No chyba że nie)
To miejsce było oczywiście inspiracją do tych odbić, które udało się zrobić dnia następnego. A sprawcą, a dokładnie sprawczynią tego wszystkiego był nasz pies, który pojechał z nami na wyprawę. Po piątkowym dniu pełnym emocji, pysznej i obfitej kolacji, wszyscy usnęli jak małe dzieci. Wieczorem jeszcze każdy zarzekał się, że śpimy minimum do 9.00 (ograniczenie wydawania posiłku), a tu niespodzianka. Psa nikt się nie pytał, do której zamierza spać. Drzemiąc jeszcze w najlepsze, mimowolnie poczułem czyjąś obecność i wzrok wlepiony w moją nieruchomą postać. Powoli otworzyłem jedno oko i ujrzałem zwisający nade mną łeb prawie czystej krwi labradora, która w nosie miała nasze ustalenia odnośnie długości snu. Radość Nori (naszego psa) była tak ogromna, że udało jej się w końcu kogoś obudzić i z utęsknieniem czekała w gotowości na poranny spacer. Słowo poranny ma tu kluczowe znaczenie. Spojrzałem na zegarek - BYŁA 7.00 !!! Postanowiłem, że wezmę ją na przeczekanie. Odwróciłem się do niej d... znaczy na drugi bok i czekam. Ona jednak też sprawdzała moją cierpliwość. Usiadła i piszczy, najpierw nieśmiało, po chwili dźwięk narasta i wwierca się w każde zakamarki mojej głowy. No nie serca z kamienia to ja nie mam. Postanowiłem zaryzykować, może się uda. Komenda: "Idź do pani, pani pójdzie z tobą na dwór" NIC się nie dzieje. Odwróciłem się i to był mój błąd. Siedzi i taka niby biedna gapi się na ciebie tymi wielkimi, maślanymi oczami. JASNA CHOLERA muszę wstawać. Nikt inny oczywiście pisków nie słyszy, ani żona, ani tym bardziej syn. No trudno taka karma
Wstałem, szybka poranna toaleta i po wyjściu z łazienki słyszę "Kochanie zrób kawkę
A czemu nie śpisz ???"
Nudziło mi się - odpowiadam
Tak więc poranne wyjście na spacer z psem zaowocowało dobrymi warunkami do lusterek
Z piątkowej popołudniowej wędrówki po okolicy, udało się uchwycić jeszcze takie miejsca, gdzie w sezonie można powędkować. Znajduje się tam cała masa prywatnych stawów, jeziorek, gdzie amatorzy "moczenia kija" znajdą coś dla siebie, a i dla amatorów fotografii ciekawych miejscówek nie zabraknie.
Pozdrawiam