Atojko! Klej bez oporów!!! Jak poczytasz naszą Granadę, to się uśmiejesz - u nas nic z tego co trzeba i wypada...
4 października 2006
Granada-Albaicin
Tak w sumie to ta Hiszpania się nam wydaje bardziej nieodkryta niż Albania
:D:D:D Wszystko nowe. Właśnie rankiem 4 października 2006 roku odkrywamy, że dzień zaczyna się tu baaaaaardzo późno. Plan miałyśmy taki, że koło 8 się pozbieramy, pójdziemy na dworzec na naszą pyszną kawusię, potem... No zaraz napiszę co potem, a jeszcze potem - ALHAMBRA
Tak się jednak składa, że o ósmej rano, ciemności kryją tę ziemię. I to nie jakaś szarość dnia, ale totalne ciemności. Wylegujemy się zatem gdzieś do dziewiątej. Koty juz w natarciu. Kolejny pasztet należy do nich. Czy one nie powinny nocą polować...? Dziiiiiiiwne.
Odkrywamy też, ze dziewiąta, to jeszcze nie jest pora na wstawanie - wjazd na kemp jeszcze zaszlabaniony, ale ruch pieszy już jest. Emeryci -hiszpańscy i niemieccy - na porannych spacerach.
Idziemy na kawkę. Aha - chyba Wam nie napisałam, że to pyszne cafe con leche tutaj podają w takich malutkich szklaneczkach, jak nasze literatki. Wsuwamy ciasteczka francuskie. I już jesteśmy na przystanku autobusowym, który wiezie nas znów w okolice katedry.
Nie ma tu jeszcze wczorajszego zamieszania przyprawowego. Jest chłodno i pochmurnie.
Teraz będzie pierwsze śmieszne zdjęcie - tzn. shtriga z mapą w ręku (potem jeszcze kilka będzie )
Jak co niektórzy z Was już wiedzą, są to dwa dość obce sobie światy, no ale uparłam się, ze w gąszczu nazw uliczek napisanych czcionką bardziej niż minimalną
znajdę te, przy której, jak wyczytałyśmy w Polsce jest pewna bardzo fajna księgarnia, w a tej księgarni kupimy... taaak kupimy mapę pewnych pięknych okolic Granady
Oczywiście nie jesteśmy na wycieczce z biurem podróży, w związku z czym coś takiego jak dyscyplina czasu nie istnieje dla nas
. Idziemy i... a tu nas urzeknie jakiś stragan,a tam jakieś skorupy. I oczywiście o wszystko trzeba zapytać, co jak się nazywa i oczywiście nie znamy hiszpańskiego ale to niiiiiiiic. Najbardziej mnie urzeka to coś, co pozornie wygląda ja zielona szyszka - przy czym gładka. Jeszcze tego tu nie kupimy, ale przyjdzie czas. Nazywa się to to chirimoyas. Fajniusio, co nie?
Od fruktów lecimy, nooo rzecz jasna na kolejną kawę i na grzanki z marmoladą. To kolejna sesja zdjęciowa bo w knajpie, w której sami tubylcy - przed praca, albo w przerwie - wpadają na to samo co my
Robią na nas wrażenie szynki wiszące z sufitu, ale luuuuz jeszcze się ich naoglądamy (po cichutko powiem - jutro, w andaluzyjskim królestwie jamones - szynkowni
)
Błądząc pomiędzy uliczkami odnajdujemy w końcu naszą księgarenkę, gdzie zaopatrujemy się w mapę pt. Alpujarras - to jest cudownych wzgórz pod pasmem Sierra Nevada. Jak słusznie podejrzewacie - taaaaaak - nie będziemy leżeć na plaży przez kolejne szybko uciekające nam tu dni, w czasie naszego króciutkiego wypadu. Ale uroki Alpujarry poznamy głównie z autobusu, bo naszym celem...
Wymyśliłyśmy sobie, że wejdziemy na Mulhacena - najwyższy szczyt kontynentalnej Hiszpanii - 3483 m npm (bo tak w ogóle najwyższa hiszpańska górka to wulkan Pico del Teide na Teneryfie - 3718m npm). I powiem, że tak wysoko nie byłyśmy nigdy w życiu. Ja mam na koncie jakieś 2900 we włoskich Apeninach ale to się nie liczy, bo niemal pod sam szczyt wywieźli mnie mili ludzie, którzy w przerwie miłej wizyty postanowili mi pokazać okolice Aquli
. Tak więc naszym najwyższym osiągnięciem są trapezy pod Maja Jezerce w Albanii
A wracają do rzeczy, to właśnie tam chcemy wybrać się jutro, ale co z tego wyjdzie i w jakim stylu... to zobaczycie
. Ale nim to zrobimy...
Oczywiście znów się włóczymy po okolicy. Wpadamy sobie gdzieś po drodze do napotkanego kościoła. Okazuje się, ze patronuje mu św. Antoni z Padwy, który jak wiadomo pochodzi z Lizbony
I przypominamy sobie, że dziś jest św. Franciszka z Asyżu
A że Go bardzo lubimy, zostajemy na niezwykle folklorystycznej mszy - z różnymi pięknymi śpiewami klauzurowych sióstr, nieznanymi nam wejściami w czasie liturgii (co chwilę się oglądamy na ludzi, czy akurat teraz trzeba tu siadać, wstawać czy klękać. Wyrozumiale się uśmiechają
. Ojciec odprawiający mszę coś długo mówi, z czego rozumiemy dwa słowa - fiesta i nochas. Hm hm hm - gdyby nie plan gór na jutro, to pewnie byśmy się skusiły
Namber łan
Wypadało by już może zmierzać w stronę Alhambry, bo to nasz namber łan na dziś, ale jakoś tak się fajnie włóczy. Idziemy wzdłuż głównej arterii w tej okolicy - Reyes Catolicos - ulicy Królów Katolickich - Izuli i Ferdka, ale co chwilę zbaczamy w uliczki, gdzie znów pełno różnego gadżeciarstwa andaluzyjskiego (PS. Gdybym wiedziała, że w półtora roku później mi walnie na mózg i zacznę się uczyć flamenco, to bym się zaopatrzyła w tanie co nieco dla początkujących
)
Do Alhambry postanawiamy dojść pieszo - prowadzi doń urocza stroma uliczka, obstawiona pracowniami producentów gitar (jak to sie nazywa???), dalej kolorowymi kramami - tu oczywiście szmatki i koraliki, no więc jest już zdrowo po 12 kiedy dochodzimy pod mur na którym widnieje napis - ALHAMBRA.
Na pewno wiecie o co chodzi, ale - tak wspomogę się przewodnikiem Pasacla - że Alhambra, to pałac-forteca, wybudowany przez władców ostatniego królestwa Maurów w Hiszpanii. Napisali, że jest "ukoronowaniem i najwspanialszym osiągnięciem kultury i sztuki arabskiej w Europie".
Nooo wypada, wypada
Składa sie to cudo z 3 obiektów: Palacios Nazaries (pałac królewski i pałace Nasrydów), ogrodów Generalife i Alcazaby. Alhambra cudownie wygląda na zdjęciach w świetle zachodzącego słońca - taka czerwona (zasługa gliny). I to właśnie tłumaczy nazwę Al-hamra co podobno po arabsku znaczy czerwony.
Jak zwykle wchodzimy od złej strony i trochę kombinujemy zanim dojedziemy do kasy, żeby kupić bilety, a tu - hahahhaha - niespodzianka - biletów nie ma na dziś. I na jutro też nie ma. Na kiedy są? To najlepiej zejść pod pomnik Izy i tam w Banku BBVA - Banco de Bilbao Vizcaya Argentaria - zapytać.
Nie jesteśmy beznadziejne...
W sumie, to się nam już tego cudu odechciewa. Soooooooooooory za to, co napiszę - jakoś tak z zewnątrz szczególnego wrażenia na nas nie robi, ale my szacunku dla zabytków to przesadnego nie mamy, ale być w Granadzie i nie zobaczyć Alhambry??? Czym prędzej łapiemy kolorowy autobus wycieczkowy i biegniemy do banku.
Takich jak my są tu już dzikie tłumy. A na drzwiach kartka, że bilety są dopiero na... tra la la la - 8 października
Nooo wtedy to my już dziękujemy. Dlatego jeśli ktoś z Was marzy o samodzielnym zwiedzaniu Alhambry, to polecamy rezerwację przez Internet -
www.alhambratickets.com. W październiku chyba wszystkie niemieckie i japońskie biura podróży nas uprzedziły i zaklepały te wejściówki.
Cóż więc było robić. Tak piszę, że się nam odechciało, ale ciekawe byłyśmy bardzo jak to cudo wygląda... No cóż...
Rzut okiem na mapę i do przewodnika, w którym napisali, że po zwiedzeniu Alhambry turyści z reguły nie mają już siły, żeby zwiedzić pobliską dzielnicę Albaicin - największą i najbardziej charakterystyczne barrio - dzielnicę arabską w Hiszpanii z budyneczkami sięgającymi historią średniowiecza. Jako, że nie jesteśmy w tej beznadziejnej sytuacji, co przeciętny turysta
- obieramy kurs na Albaicin!!!
W sumie nawet nam się mordki cieszą - chyba wolimy to miejsce. Tym bardziej, że napisali w przewodniku, iż to bardzo ryzykowna wycieczka, że z roku na rok wzrasta tam liczba kradzieży i napadów. W Pascalu jest bardzo zabawna instrukcja jak należy się zachowywać, żeby tubylcy nie zwrócili na nas uwagi - że nie jesteśmy turystami. Obśmiałyśmy się jak norki. No to co mam tam iść i zdjęć nie robić? Mapę to gdzie mam wcisnąć? Jest ryzyko, jest zabawa!!!
Nim zaczniemy wędrówkę, po drodze mijamy kiosk, w którym widzimy mapę Sierra Nevada lepszą od tej, którą już kupiłyśmy - z przewodnikiem! Na takie zbytki nie żal nam kasy. Kupujemy mapę i idziemy wzdłuż rzeczki Darro, po to by wspiąć się jak najwyżej w górę i znaleźć na Murach Albacinu.
Dzielnica przeurocza - tak się jednak składa, że nie spotykamy żywej duszy - ani pół bandziora. Pewnie wszyscy sjestują
. Błądzimy po wąziutkich uliczkach, placykach. Focimy maniakalnie nazwy uliczek wymalowane na porcelanowych tabliczkach, oglądamy misternie układane na chodnikach kamyczki. Oczywiście zachwycamy się kwieciem wszelakim. Jest takie nasze lato - ani upał ani zimno...
W końcu docieramy do szczytu - tu dzielnica ekskluzywnych domków. Mamy tu nasz ekskluzywny obiad składający się z wody i chleba z najlepszym polskim pasztetem
Ale prawdziwą ucztą tu to były widoki na Granadę, Alhambrę i daaaaaaaaleko horyzont. Coś pięknego...
Schodząc, zawędrowałyśmy chyba do dzielnicy cygańskiej Sacromonte, skąd podobno wywodzą się najlepsi gitarzyści flamenco. W każdym razie odnalazłyśmy opisywane w przewodniku jaskinie wyglądające na zamieszkałe. Ale tu też była cisza jak po wojnie
Jako, że nie spotkałyśmy żadnego tubylczego człowieka po drodze, a to dla nas ból okrutny - postanowiłyśmy koniecznie zahaczyć o uliczkę, na której są tylko arabskie knajpy i stragany. Coś niesamowitego - wchodzisz w przecznicę bliżej lub dalej i taka normalna Hiszpania, a na tej uliczce przenosisz się autentycznie do Maroka na przykład. Tzn. Byłam w Maroku więc tak sobie porównałam. Może w innych krajach arabskich jest podobnie
Tu znów się włóczymy i jest superowo
Mamy ochotę na jakąś arabską knajpę, ale nie potrafimy się zdecydować, w związku z czym podejmujemy decyzję, że zjemy sobie coś hiszpańskiego - np. jakieś bocadillos
:):)
Wędrujemy znów w stronę katedry. Tu wcinamy nasze bocadillos, oczywiście decydowanie się jaką zjeść trwaaaaaaaaaało bardzo długo. Jako, że jesteśmy bardzo nieposłuszne na pewno nie zobaczyłyśmy w Granadzie tego co trzeba, co nawet wypada. Łazimy tam, gdzie nam pasuje
No i popołudniem tego dnia spasowało nam, żeby wdepnąć do... szpitala św. Jana Bożego. No patrzycie jaki fajny szpital. Zajrzałyśmy przez bramę i na trochę utknęłyśmy
A potem jeszcze czytanki z przewodnika i rozbrajanie nowej mapy pod fontanną. I lecimy kupić bilety autobusowe na jutro do... do Trevellez. Stamtąd rozpoczniemy naszą górską przygodę w Andaluzji. Nie jest za dobrze, Jeden autobus jedzie około 11, drugi chyba koło 17... Ten pierwszy na miejscu koło 14 o ile się nie mylę... Jakie będą tego konsekwencje... Napiszemy
:):):)