8 października 2006 r.
Malaga
Hmmm... Nie czarujmy się. Wstrząsów już nie będzie
Finiszujmy, finiszujmy, bo ileż można bić rekordy w długości czasu pisania relacji!!!
No więc to był poranek jak zwykle słoneczny! Dziś w planach Malaga. Znaczy się miasto a nie lepikowate wino
Wskakujemy do autobusu. Z tym moim malagijskim akcentem mówię: 'dos para Malaga', na co pan kierownik autobusu życzliwie spogląda i mówi mi jak się mówi - znaczy się z akcentem na pierwszą sylabę - MAlaga
Siedzimy grzecznie a wszyscy dokoła Nando i Nando. Robimy duże oczy, aż wreszcie się orientujemy, że rozmawiają o wczorajszym Grand Prix Formuły 1 w Japonii. No to już wiemy, że Fernando Alonso był pierwszy. Ale co z Robercikiem? Co z Robercikiem??? Niestety. O zdobywcy dziewiątego miejsca wówczas nikt się nie zająknął...
Malagę zdobywamy od katedry począwszy. Jest przed 9.00. Załapujemy się na mszę. W ogromnym kosciele my, parę staruszek, kilkudziesięciu wiernych o azjatyckim wyglądzie, paru o afrykańskim wygladzie no i ksiądz staruszeczek mozolnie zdążający do ołtarza. Po mszy Wiola pstryka trochę fotek.
A potem... Potem szalejemy wśród przecudnej urody i nieziemskich kolorów róż chińskich i innych kwiatków.
Kiedy już wszystko obfociłyśmy, to ruszyłyśmy na podbój... nazwijmy to starówki
w celu odnalezienia - a jakże! - miłego miejsca na kawę.
Samo centrum - to takie turystyczne - to och i ach. Ale dalej... Niesamowite, ale wszystko wyglądało, jakby dopiero co dotarły tu unijne środki na renowację tego wszystkiego. Przebijałyśmy się wśród rusztowań, wiader z farbą. Ale generalnie było miło
Oczywiście zapatrzyłyśmy się w kiecki do flamenco. Wtedy jeszcze nie myślałyśmy, że nam odbije i pójdziemy się tego umieć
Taniocha
Po przecenie 120 euro - hehehehe. Noooo moje buty w góry kosztowały podobnie. Pasowałyby do tej kiecki.
Ale były też takie fajne różniste akcenciki.
Malaga ma sie też kojarzyć z Picassem i jego domem. My sirotki jednak nie odnalazłyśmy tej chałupy, choć prawdę powiedziawszy słabo - albo i wcale - się nie starałyśmy, bo widziałyśmy inne ciekawe zjawiska
Znalazłyśmy tylko muzeum
W końcu człowiek czasem głodnieje. Zgodnie z tradycją głodne jak wilczyce łaziłyśmy ze 3 godziny przebierając w menu okolicznych knajp. Bo szukałyśmy takiej, w której siedzą tubylcy. I trafiłyśmy! Dziś zabijcie - nazwy nie pomnę. Bo to nawet nie była knajpa. To koło korridy. Na kilka godzin otwierali takie dwa pomieszczonka, gdzie rozkładali stoły, nakrywali je obrusami w kratkę i ruszała knajpa z przecudnej urody potworzydłami morskimi!
Miałyśmy ochotę na sardynki, kalmary i mule. Muli się nie doczekałyśmy
:D:D Ale to i dobrze,bo tyle żarcia było, że nie dałybyśmy rady! Deserki, którymi się raczyły starsze panie Andaluzyjki budziły juz u nas uczucie mocnego przepełnienia
Wypatrzyłyśmy jednak, że prawie wszyscy jedzą te zielone szyszki, co to w środku są białe i mają czarne pestki. Kupimy je sobie jutro
Ileż można sie włóczyć po kurorcie nadmorskim nie widząc plaży??? No właśnie do tej pory. A więc - ta daaam! Idziemy na plażę! Jest bosko! +32 więc znęcamy się nad rodziną i przyjaciółmi, i wysyłamy do zimnej i deszczowej Polski mmsy z fotą ulicznego termometru na którym widać tę temperaturę
Na plaży jest bosssssko. Prawie cała nasza. Troszkę się smażymy, ale generalnie rozprostowujemy kości. Cudowny gruby piaseczek, choć szary, jest tym, czego teraz nam trzeba! Ja jak zwykle ruszam na wariackie łowy muszelkowe! Udaje się odnaleźć trochę kawałków pięknych łososiowych muszli św. Jakuba... I to cicha zapowiedź naszych wakacji 2007... To razem z ta mapą znalezioną w granadyjskim Alcampo - Camino de Santiago de Compostela... Tego to już na pewno nie zdołam nigdy opisać... Ale nie odbiegam od tematu bo plażujemy do oporu.
Oporem okazuje się być autobus. A właściwie przystanek, którego nie potrafimy trafić
Idziemy więc, idziemy, już pewnie z dobrych 7 km. Nawet jeszcze przyjemnie - wśród alejek eukaliptusów, pięknie pachnących różnych kwiateczków, mijając różne maszyny, jednoślady i... koty. W końcu jest i już mało urokliwa cementownia i ciemności egipskie a autobusu ani widu, ani słychu, ani smrodu!
Długo trwało ale się odnalazł
Po drodze trafiłyśmy jeszcze na miejscowy odpust. Panie były ubrane w magiczne falbaniaste kiecki w grochy, z kwiatami we włosach. Identycznie jak na stereotypowych obrazkach!
Z leksza umordowane padamy w końcu. Jutro chcemy zdobyć jedną wioskę. Naoglądałyśmy się fotek w różnych przewodnikach. Podobno mają tam nieziemskie dżemy, konfitury, miody. MUSIMY, MUSIMY , MUSIMY!