Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Andaluzja - wrzesień 2006

Nazwa kraju Hiszpania wywodzi się od słowa Ispania, które oznacza Ziemię Królików. Język hiszpański wymieniany jest w pierwszej piątce najczęściej używanych języków na świecie. Najdłuższą rzeką Hiszpanii jest rzeka Ebro, licząca sobie 930 kilometrów. Hiszpanie to naród uwielbiający grę na loterii. Zdrapki można kupić na rogu każdej ulicy.
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003
Andaluzja - wrzesień 2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 30.03.2008 01:15

Czytam prawie wszystkie Wasze relacje, a ponieważ przeważnie po powrocie z wycieczek też piszę na własny użytek takie wspominki, to odważyłam się je tu wrzucić. Myślę, że konkurencją żadną dla shtrigi nie jestem, bo i forma wycieczki inna i tak pięknie nie piszę, ale może komuś się mój opis przyda, a i Ula się może zmobilizuje i będzie pisać dalej. ;-)))
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 30.03.2008 01:18

Obrazek

Na naszą kolejną wycieczkę po Europie wybraliśmy się z BT Itaka. Po raz drugi z tym biurem, po raz pierwszy do Hiszpanii. A dokładniej do Andaluzji - południowego regionu pięknego i gorącego Półwyspu Iberyjskiego. Samej kwintesencji Hiszpanii.

18.09.2006
Wylot niestety z Warszawy. Podwyższa to koszty o przejazd koleją, a także zajmuje dużo więcej czasu. Startujemy z Okęcia wieczorem o 21.00 i po około 3 godzinach lotu lądujemy w pięknie oświetlonej nocą Maladze. Tutaj spędzamy, ku naszemu rozczarowaniu bardzo długie minuty na oczekiwaniu. Z listy pasażerów wynika, że nie wszyscy, którzy wsiedli w Krakowie, wysiedli w Maladze. Ot, zagadka. A jednak naszej pani pilot udaje się rozwikłać tę tajemniczą sprawę i możemy wreszcie po wielu godzinach podróży koleją i samolotem rozpocząć jazdę autokarem do hotelu. Docieramy do niego około drugiej w nocy, jeszcze tylko bitwa pod recepcją o pokoje i klucze do nich i możemy wreszcie spłukać wszelkie trudy, zmęczenie i pył z dróg. Śpimy w hotelu Santa Rosa w miejscowości Torrox, nad samym morzem, ale nasz balkon wychodzi na ulicę. Nie przeszkadza nam to, padamy z nóg.
Ostatnio edytowano 03.04.2008 00:38 przez Dusia, łącznie edytowano 2 razy
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 30.03.2008 01:22

19.09.2006
Rano, czyli o dziewiątej mamy śniadanko - obfity bufet, do wyboru i koloru, wędlinki, jajka, jajecznice, sery, bułeczki, tosty, dżemy, miody, croissanty, babeczki i owoce. Najadamy się, bierzemy zapasy na drogę i hop do autobusu. Plan na dziś to Balkon Europy oraz jaskinia w Nerja i pueblo blanco, czyli białe miasteczko Frigiliana. Popołudnie mamy wolne w Torrox.
Po niezbyt długiej jeździe autokarem, podczas której możemy zachwycać się krajobrazem Sierry oraz miłymi dla oka wioseczkami przyczepionymi do zboczy gór dojeżdżamy pod jaskinię w Nerja. W tej trzeciej co do wielkości grocie w Europie, odkrytej dopiero w 1959 roku odnaleziono malowidła naskalne i odkrywki z paleolitu. Badania archeologiczne potwierdzają, że jaskinia ta była zamieszkiwana przez ludność jeszcze 25 tysięcy lat temu. Świadczą o tym zachowane w dobrym stanie rysunki zwierząt na ścianach jaskini, wyroby ceramiczne i wiklinowe.
Obrazek
Wnętrze góry urzeka nas przeróżnymi formami naciekowymi w kilku kolorach. Dominują beże i brązy, ale obecna jest również biel, szarość i zieleń. Kształty są wyjątkowe - można dopatrywać się w skalnych ścianach wszystkiego, na co tylko pozwoli nam nasza wyobraźnia. A pięknie podświetlone fragmenty naprawdę potrafią na nią działać. W jaskini znajduje się amfiteatr i największy stalaktyt świata -65 metrów wysokości w formie kolumny.
Obrazek
Zwiedzanie trwa około godziny. Po wyjściu z wnętrza ziemi możemy zakupić na pamiątkę własne zdjęcie zrobione w jaskini podczas zwiedzania. Nie decydujemy się - koszt niewspółmierny do jakości zdjęcia.

Teraz autobus zabiera nas do centrum Nerja. Parkujemy na dworcu i wąskimi uliczkami idziemy gęsiego w stronę Balkonu Europy - tarasu wybudowanego przez króla Hiszpanii Alfonso XII specjalnie w celu podziwiania morskich widoków oraz wybrzeża Costa del Sol, które w tym miejscu nosi dodatkowo miano tropikalnego. Na Balkon podąża się piękną palmową aleją, a z każdym krokiem coraz bardziej otwiera się przed nami pejzaż śródziemnomorski.
Obrazek
Przy barierce odgradzającej nas od skalnego urwiska spadającego wprost do lazurowego morza, stoi, ku pamięci, odlana w brązie postać króla Alfonso - fundatora. Tuż pod nami dwie, oblegane plaże, tuż przed nami bezmiar błękitnego, skrzącego w słońcu Morza Śródziemnego, nad nami hiszpańskie, rozpalone, mimo że wrześniowe niebo. A obok prawdziwy król, choć z brązu, "cyk", pamiątkowa fotka do albumu.
Obrazek
Pani Grażynka - nasza pilotka daje nam teraz godzinkę luzu - możemy sobie po centrum Nerji pobiegać, kupić kartki, pamiątki lub coś do zjedzenia. Ostrzega nas jednak, że tu, w Hiszpanii, nie mamy, co liczyć na szybką obsługę. Słynna, "manana", czyli "jutro" jest dużo ważniejsze, niż nasz pusty brzuch. Hiszpanie do kawiarni czy restauracji nie chodzą, aby szybko zjeść, ale by rozkoszować się posiłkiem i celebrować go w gronie przyjaciół. Tak, więc jeśli czujemy głód i mamy mało czasu jesteśmy skazani na tzw. fast-foody. Albo "tapas" - przekąski. Błądzimy uliczkami Nerji wraz z rzeszą turystów, przyglądamy się kolorowym domom, upiększonym ręcznie zdobioną, oryginalną ceramiką; zaglądamy do sklepów, pełnych orientalnych przedmiotów, zachwycamy się maleńkimi i zadbanymi wewnętrznymi podwórkami nazywanymi tu "patio"; urzekają nas wystrojem wszelkiego rodzaju knajpki, bary i restauracje. Widać ogromną dbałość o szczegóły, o dopracowanie każdego detalu, aby oprócz tego, że jest przydatny, był piękny albo przynajmniej estetyczny. Rozmaitość ceramiki jest naprawdę zdumiewająca. Na każdym z domów, na podwórkach, na balkonach, na schodach można zobaczyć inny wzór i inne kolory. Motywy kwiatowe, orientalne, geometryczne lub abstrakcyjne - nie pozwalają oczu oderwać.
Obrazek
Po tej, zbyt krótkiej jak dla nas, przerwie jedziemy do Frigiliany.
Obrazek
Obrazek
Pueblo blanco, czyli po prostu "biały dom". Miejscowość ta została założona jeszcze przez Fenicjan. Do końca XVI wieku była typową wsią muzułmańską. Muzułmanie zamieszkujący Frigilianę najdłużej stawiali zbrojny opór w czasie wojny z chrześcijanami.
Obrazek
Na zboczu na wysokości 330 metrów n.p.m. wybudowano miasteczko z bardzo wąskimi uliczkami, biegnącymi ostro pod górę, z malowniczymi białymi domkami, których drzwi i okna ozdobione są przeważnie kolorem niebieskim.
Obrazek
Na ścianach prawie każdego domostwa wieszane są kwiaty w glinianych, pięknie malowanych doniczkach, głównie w kształcie trójkąta. Wylewają się z nich różnokolorowe, mniej lub bardziej znane nam kwiaty.
Obrazek
Obrazek
Wspinamy się coraz wyżej, ponieważ pani Grażynka nęci nas obietnicami wspaniałych widoków. Docieramy na samą górę - faktycznie widok na miasteczko i całą dolinę wart jest poniesionych trudów. Wracamy klucząc innymi dróżkami i natrafiamy na mały placyk przed miejscowym kościołem, obsadzony gęsto, uformowanymi w kule, drzewkami pomarańczy albo limonek - nie znamy się dobrze na cytrusach. Pięknie tu jest. Na środku mała fontanna, wokół placu ławeczki i zadbane domy.
Obrazek
Mamy jeszcze chwilę czasu, więc siedzimy sobie w cieniu i odpoczywamy chłonąc małomiasteczkową atmosferę z jej kotami, babciami w chustkach, smakowitymi zapachami dochodzącymi zza zasłoniętych żaluzjami okien i wałęsającymi się, umorusanymi, dziećmi z paluszkiem w buzi i wyrazem zdziwienia w czarnych oczach.
Obrazek
Zbliża się czas powrotu do Torrox. Nasza pani pilot pakuje nas do autokaru i wracamy do hotelu. Popołudnie mamy wolne.
Spacerujemy po opustoszałej plaży i przyglądamy się palmom, które mają złożone liście na sztorc i obwiązane sznurem - ochrona przeciw silnym wiatrom.
Obrazek
Robimy też spożywcze zakupy w kilku rodzinnych sklepikach - przede wszystkim dużo wody mineralnej i przekąski na drogę, ponieważ jutro wcześnie rano opuszczamy Torrox i jedziemy dalej zwiedzać Andaluzję. Kilka pamiątkowych zdjęć i idziemy się spakować oraz odpocząć przed kolacją.
Obrazek
Kolacje serwowane są zwykle bardzo późno, najwcześniej 19.30 do nawet 21.00, zwykle więc byliśmy już porządnie wygłodniali. W Santa Rosa obiadokolacje są podawane do stolika, ale wcześniej można skorzystać z zup i przystawek, które są wystawione w formie bufetu i właściwie poprzez ich różnorodność, byłyby wystarczające jako danie. Napoje do kolacji są płatne. Obsługa miła, przedstawiająca drugie dania do wyboru w hiszpańskiej polszczyźnie. A potem deser - przeważnie coś w rodzaju budyniu, owoce i ciastko. Po tych pysznościach pakujemy się, bo jutro wcześnie wyjazd do Malagi.
Ostatnio edytowano 30.03.2008 13:47 przez Dusia, łącznie edytowano 3 razy
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 30.03.2008 01:35

20.09.2006
Wstajemy, kiedy jest jeszcze ciemno, po długim oczekiwaniu, a potem po zjedzeniu obfitego śniadania nadal jest ciemno i dopiero w momencie odjazdu autobusu zaczyna się rozjaśniać. Jedziemy szybko, główną, bardzo dobrą drogą. Przed Malagą dopadają nas korki - zbliża się ósma rano i wszyscy jadą do pracy. Nasz kierowca - Pepe - pochodzi z Malagi, zna różne skróty i objazdy, więc nie stoimy w sznurze samochodów, tylko boczkiem objeżdżamy miasto, wjeżdżamy do centrum i wysiadamy prawie pod Katedrą. Zwiedzamy ją po krótkim oczekiwaniu.
Obrazek
Katedrę budowano od XVI do XVIII wieku, a podziwiać w niej możemy miedzy innymi misternie rzeźbione stalle chóru, których autorem jest Pedro de Mena. Potoczna nazwa Katedry - La Manquita, czyli jednoręka, bierze się z nigdy nieukończonej, wschodniej wieży całej budowli.
Obrazek
Później przechodzimy do Alkazaby, czyli warownego zamku i muzułmańskiej twierdzy z XI wieku. Aktualnie są to właściwie ruiny z pięknymi ogrodami i dziedzińcami, fontannami i uroczymi zakamarkami.
Obrazek
Wspinamy się na górę robiąc przystanki, aby pani pilot opowiedziała nam jego skróconą historię, a potem wita nas poranna panorama Malagi z jej kościołami, portem i biało- beżowymi domami. Mamy tutaj chwilę na uwiecznienie tych widoków i schodzimy znów do miasta.
Obrazek
Pani Grażynka zabiera nas teraz do Casa Natal de Picasso czyli Domu Picassa - miejsca, w którym słynny Pablo mieszkał w najwcześniejszych latach swego życia. Stara narożna, czteropiętrowa kamienica przy Plaza de la Merced pod numerem 15 wypełniona jest dziś dziełami Mistrza, pamiątkami po nim, a także pracami uczniów. Wszędzie dużo ochroniarzy, nie wolno robić zdjęć, filmować i oczywiście niczego nie wolno dotykać. Z placu, przy którym stoi ów słynny dom idziemy do centrum Malagi zamkniętego dla ruchu kołowego i tam wśród alei spacerowych, sklepów, kawiarń, galerii dostajemy godzinkę luzu.
Obrazek
Niektórzy od razu idą na kawę, niektórzy buszują po sklepach, a my szybciutko, różnymi uliczkami idziemy w stronę portu, który mijaliśmy wjeżdżając do miasta.
Obrazek
Stoi tam replika potężnego statku żaglowego - liniowca "Santisima Trinidad", który wziął udział w morskiej bitwie o przylądek Trafalgar, jest bardzo w hiszpańskim stylu, podobny bardziej do galeonu, niż okrętu liniowego - bogato zdobiony, częściowo złocony, z królewskim lwem w koronie jako galionem na dziobie. Bardzo fotogeniczny i taaaaki ogromny. W jego wnętrzu na dolnym pokładzie mieści się elegancka restauracja. A pokładów działowych ma trzy, jak przystało na porządny liniowiec z XVIII wieku. Uwieczniamy się na jego tle i wracamy do centrum na spotkanie z resztą wycieczki.
Obrazek
Teraz jedziemy do Rondy. Przepięknie położonego, nad głębokim kanionem, miasteczka. Miejsca, w którym narodziła się corrida. To właśnie w Rondzie w XVIII wieku przestano korzystać z pomocy koni do walki z bykami. Droga do Rondy biegnie wśród całkowitych pustkowi i pól uprawnych, delikatne ukształtowane pagórki w kolorze sepii ciągną się aż po horyzont.
Obrazek
Zauważamy zaledwie kilka pojedynczych domów i może parę samotnych drzew. Jeszcze w XIX wieku jadąc tędy było się narażonym na atak rozbójników, którzy zamieszkiwali okoliczne góry. Nasza szosa wspina się pod górę, aż dojeżdżamy do współcześnie zabudowanego przedmieścia. Wieje silny wiatr, jest już późne popołudnie, poza tym jesteśmy już dużo wyżej niż w Maladze, więc wreszcie upał nam nie dokucza.

Pepe parkuje przy dworcu autobusowym i za chwilę zmierzamy ku Plaza de Toros - areny do corridy - jednej z najstarszych w Hiszpanii, bo otwartej w maju 1784 roku. Nie jest to duża budowla, zaledwie jednopiętrowa, z bielonymi ścianami, arenę ma wysypaną żółto-pomarańczowym piaskiem, a na schodach znajduje się przepiękna ręcznie malowana ceramika w kolorze błękitu.
Obrazek
Wchodzimy na piętro, sadowimy się wygodnie na zielonych ławeczkach i nasza pani pilot opowiada nam o tradycji corridy, o bohaterach Hiszpanii, jakimi są torreadorzy, o specjalnych hodowlach byków, a także o emocjach, które zawsze towarzyszą kolejnemu spektaklowi. Potem mamy czas na pamiątkowe zdjęcia, na których większość osób udaje albo byka, albo torreadora.
Po zejściu z areny idziemy do niewielkiego muzeum corridy, oglądamy piękne stroje torreadorów i kibicujących im Hiszpanek, piki, lance, płachty, - czyli sprzęt do pracy, zdjęcia, dokumenty, grafiki Goi oraz obrazy inspirowane tym niebezpiecznym, ale nobilitującym zajęciem Hiszpanów. Po wyjściu z areny natykamy się na wspaniały pomnik byka w biegu

Obrazek

Przechodzimy teraz do centrum Rondy, w którym pyszni się przepiękny, stu metrowej wysokości most Puento Nuevo zawieszony nad El Tajo - skalnym urwiskiem o głębokości około 180 metrów i szerokim na 90 metrów wydrążonym przez rzekę Guadalevin.
Obrazek
Jar dzieli miasto na dwie części - arabską dzielnicę Ciudad i powstałą po rekonkwiście Mercadillo. Most ponoć służył kiedyś za więzienie, po jego zawaleniu się w 1755 roku odbudowano i otwarto go ponownie w 1784, a teraz jest drugą po Plaza de Toros atrakcją 35-tysięcznego miasta. Widoki z niego w dół niektórych przyprawiają o dreszczyk i zawroty głowy. Białe domy- "casas colgadas", zawieszone nad brzegiem urwiska wyglądają jakby zaraz miały spaść i kontrastują mocno z czerwonawą skałą.
Obrazek
Zrobimy tu wiele pamiątkowych fotografii.
Przechodzimy przez most i wchodzimy na teren starego, arabskiego miasta pełnego wąskich, brukowanych uliczek, starych domów, sklepików z orientalnym asortymentem i kawiarenek, które wychodzą na ulice.
Obrazek
Zwiedzamy Palacio de Mondragón z jego pięknymi ogródkami, dziedzińcami, pokojami, krużgankami, gdzie jak głosi legenda żył syn sułtana Maroka Abdula Asana - wielki król Abbel Malik, a poźniej oglądamy kolegiatę Santa Maria La Mayor Y Tesoro powstałą z przebudowy meczetu w XV wieku i posiadającą wewnątrz pozostałości mihrabu czyli bogato zdobionej niszy wskazującej kierunek świętej Mekki.
Obrazek

Czas w dalszą drogę - do Mijas. Miasteczka osiołków. Znów wspinamy się wąską stromą i zatłoczoną szosą, pomiędzy małymi białymi domkami, a kiedy docieramy do samego centrum miasteczka w oczy rzuca się przede wszystkim duża liczba osiołków i zapchany parking z autobusami. Niegdyś była to urocza biała osada, niestety aktualnie bardzo skomercjalizowana. Na osiołku można się przejechać za 2 Euro, albo wynająć bryczkę za większą kwotę. Osiołek, czyli "burrito" to symbol tej mieścinki - jest ich tu cała masa, wszystkie ładnie przybrane, ale niestety pod kolorowymi kilimami na grzbietach i różnymi ozdobami na łebku kryje się biedne, zahukane, czasem chore zwierzę. Patrzy na nas smutno zaropiałymi oczyma, strzyże uszami i macha ogonem oganiając się od much.
Obrazek
Jego dzień pracy dobiega końca, woźnica formuje z dziesięciu lub piętnastu osiołków karawanę i rusza do domu na kolację - bardzo to ładnie z daleka wygląda. Nas nasza przewodniczka prowadzi do groty Matki Boskiej, gdzie wierni mają chwilę na modlitwę, a potem jeszcze możemy rzucić okiem na Costa del Sol z góry lub poszaleć w licznych sklepach z pamiątkami.

Następnie zostajemy zapakowani ponownie do autokaru i jedziemy na nocleg do jednego z najbardziej znanych i największych turystycznych molochów na Słonecznym Wybrzeżu, do Torremolinos, które jeszcze do lat 60-tych było biedną rybacką osadą. Dojeżdżamy po zmroku, kwaterują nas w piętnastopiętrowym wieżowcu-hotelu, a potem zapraszają na wspaniałą kolację. Sałatki, warzywa, owoce, pieczywa, sery, wędliny, mięsa, makarony, ryże barwione i nie, kluseczki, owoce morza, zupy ... To nasza dzisiejsza kolacja!

Wpadamy w szał i krążymy pomiędzy stołami - próbujemy rzeczy, których jeszcze nie jedliśmy i tych, które wyglądają zachęcająco lub zachęcająco pachną.
Szkoda tylko, że od początku dnia boli mnie bardzo mój zębodół po wyrwanej, zupełnie niepotrzebnie przed takim wyjazdem, lewej dolnej piątce. Ból jest już taki dokuczliwy, że zgłaszam pani Grażynce chęć wizyty u stomatologa. Okazuje się, że hiszpański dentysta przyjedzie do mnie do hotelu, ale za tą wątpliwą przyjemność muszę zapłacić 75 Euro. Na szczęście w naszej grupie zgłasza się pani, która jest lekarzem stomatologiem i proponuje mi pomoc. Zębodół trzeba przepłukać. Nieoceniona pani pilot biegnie do apteki po wodę utlenioną, aspirynę i strzykawkę, a przemiła pani Janina wykonuje mi kilkusekundowy zabieg płukania za zwykłe "dziękuję bardzo".

I tak kończy się nasz drugi dzień na półwyspie Iberyjskim. Mieszkamy na dziewiątym piętrze i wykorzystujemy to do zrobienia kilku nocnych zdjęć z balkonu. Rzadka dla nas perspektywa pobudza wyobraźnię. Bo my, zwykle na pierwszym piętrze... Zasypiamy przy dźwięku klaksonów, krzykach z ulicy oraz warczeniu silników motorów i samochodów.
Obrazek
Ostatnio edytowano 30.03.2008 13:43 przez Dusia, łącznie edytowano 1 raz
TaTa
Odkrywca
Posty: 114
Dołączył(a): 13.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) TaTa » 30.03.2008 07:46

Cudnie Dusia. Pisz. Wybieram się tam. Poznałem już Katalonię. Kocham Hiszpanię! Cro to stara miłość.(nie rdzewieje :wink: )
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 30.03.2008 12:39

:lol: :lol: :lol:
Dusiu, to forum jak widać odczuwa wielki głód Andaluzji :D Superowo, że odgrzebałas piękne wspomnienia. Nasza Andaluzja, to naprawdę... W porównaniu z Waszą, to taka krótka i mało cywilizowana będzie. Nawet połowy z tych urokliwych kątów, o których piszesz nie widziałyśmy :D

Ale też cel był jeden - NIC NIE ROBIMY :D

Znalazłam mapę, której nie mogłam odszukać, a która mi byla bardzo potrzebna do pisania, więc już może coś mi się wylęgnie wreszcie :lol:

Uściski i czekam na opowieści o tym, czego na pewno nie widziałam. A do Andaluzji, to ja na pewno też wrócę :lol: (życia braknie na to, co by człowiek chciał zobaczyć...)
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 30.03.2008 12:46

Ooo !!!
Prawdziwy wysyp hiszpańskich wątków 8)
Doskonale! - bo kraj to ciekawy i wart odwiedzenia.

Widzę, że odwiedziłyśmy kilka tych samych zakątków :D

Dusiu - jestem BARDZO ciekawa zarówno Twoich zdjęć, jak i wrażeń spisanych w relację.

Pozdraviam i czekam na ciąg dalszy.
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 30.03.2008 13:06

Dzięki TaTa, Shtriga i Atoja!!! Cieszę się, że ktoś to czyta, bo się robi przydługawe ;-)
A więc do roboty:

21.09.2006
Nazajutrz po śniadaniu (prawie równie urozmaiconym jak kolacja) podążamy drogą wzdłuż wybrzeża w kierunku Gibraltaru. Już z daleka widać charakterystyczną dla niego pionową skałę. Słuchamy różnych ciekawych historii o tym skrawku Anglii w Hiszpanii - oczywiście dla nas, jako Polaków, miejsce to kojarzy się głównie z rozbiciem samolotu generała Sikorskiego, ale pilotka wspomina również o małpkach -; magotach, których obecność gwarantuje zachowanie Gibraltaru pod panowaniem brytyjskim, przynajmniej tak głosi legenda; o nietypowych, miejscowych rozwiązaniach dotyczących np. pasa startowego samolotów, który przebiega przez zwykłą drogę zamykaną na czas startu i lądowania; albo powiększania terytorium Gibraltaru poprzez wysypywanie gruzu i niektórych śmieci do morza tuż przy brzegu. Pogoda nam dziś nie dopisuje, niebo zachmurzone aż po horyzont, im bliżej morza tym większy wiatr, chłodnawo.
Obrazek
Wysiadamy przed granicą, którą będziemy przekraczać pieszo, z powodu najpewniej autokaru - na Gibraltarze jest problem z samochodami - jest ich stanowczo za dużo, jak na tak mały skrawek lądu (7 km kwadratowych).Opłaty za parkowanie aut są bardzo wysokie, tak aby mieszkańcom nie kalkulowało się jeździć i zatrzymywać w wąskich, stromych uliczkach, na których bardzo łatwo całkowicie zablokować ruch.

Tak więc granicę hiszpańsko-angielską przekraczamy na własnych nogach, jak i całe tłumy turystów z innych krajów. Pilotka ostrzega nas przed pracownikami służby granicznej - nie lubią się nawzajem - Hiszpanie i Anglicy - i robią sobie zawsze jakieś złośliwości, to przetrzymają turystów podczas odprawy paszportowej, to przeglądną wszystkie niewielkie bagaże, albo doczepią się do zdjęcia w paszporcie. Na szczęście nasza grupa nie wzięła udziału w takich rozgrywkach, przepuszczono nas bardzo sprawnie przez obie granice, czasem nawet nie patrząc w nasze dokumenty.
I wreszcie jesteśmy na brytyjskiej ziemi!!!
Ulicę patroluje prawdziwy Bob, ale ruch nie jest lewostronny. Taka mieszanka. W planie mamy zwiedzanie skały Gibraltaru specjalnymi busikami, które jako jedyne pojazdy mogą poruszać się wyciosaną czasem w kamieniu bardzo wąską i miejscami stromą drogą. Niestety, spotyka nas tu pewna denerwująca niespodzianka, czekamy na owe busy ponad półtorej godziny! Rzucamy się na każdy pojazd, który zatrzymuje się przy naszej zatoczce, ale wszystkie okazują się już być zarezerwowane.
Obrazek
Stojąc tak na ulicy mamy możliwość przyjrzeć się wspomnianemu wcześniej lądowaniu samolotu na części dwupasmowej jezdni oraz Bobom, brytyjskim rejestracjom i tłumom turystów. Wreszcie nasze pojazdy docierają do nas po wielu dramatycznych telefonach pani pilot.

Ruszamy na objazd. Kierowca po angielsku informuje nas o atrakcjach, jakie mijamy, ale razem z nami jedzie pani Grażyna, więc, nie tylko tłumaczy, ale i dodaje wiele od siebie. Pierwszy przystanek pod ogromnym wodospadem, a równocześnie wspaniałym widokiem na morze i port w Algeciras.
Obrazek
Ku naszemu zdziwieniu dowiadujemy się, że pochodzenie wodospadu absolutnie nie jest naturalne. Wapienna skała Gibraltaru jest podziurawiona, jak przysłowiowy ser, głównie przez ludzi, jeszcze w epoce lodowcowej drążyli oni korytarze i komory, ale również wykorzystywali naturalne, istniejące jaskinie do zamieszkania. Podczas oblężenia francusko-hiszpańskiego w latach 1779-1783 wykuto kolejne metry tuneli, a reszta pomieszczeń i chodników powstała podczas II wojny światowej, za pomocą na przykład dynamitu, i niejednym z ich płyną dziś podziemne strumienie. A ten wodospad, pod którym się zatrzymaliśmy korzysta właśnie z takiego korytarza. Woda spływa po kilkunastometrowej pionowej ścianie. Materiał skalny wydobyty podczas budowy jednego z tuneli posłużył miedzy innymi do wybudowania sztucznego gibraltarskiego pasa startowego dla samolotów, tego samego, z którego wystartował w swój ostatni lot w 1943 roku generał Władysław Sikorski.

Kierowca nas pogania, ledwie zdążyliśmy kilka zdjęć zrobić, a już musimy pakować się do ciasnego busika. Droga zaczyna się wspinać coraz bardziej, zwęża się i pojawia się coraz więcej zakrętów o 180 stopni. Niektóre, co bardziej wrażliwe panie zaczynają piszczeć ze strachu, my ewentualnie moglibyśmy piszczeć z radości, ale się miarkujemy.

Kolejny przystanek w punkcie najbardziej wysuniętym na południe Europy (Europa Point) - jest tu specjalny obelisk na tę okazję, widok na Afrykę, niedaleko stoi meczet, a wszystko to w porywach niesamowicie silnego wiatru, który głowy nam chce pourywać, ewentualnie strącić ze skały w odmęty cieśniny Gibraltarskiej. Kierowca mu na to nie pozwala i zapędza nas całych do naszego pojazdu.
Obrazek
I wspinamy się wyżej. Mijanki z busami zjeżdżającymi w dół stanowią nie lada atrakcję, czasem balansujemy na krawędzi, czasem musimy się cofnąć.
Obrazek
Zatrzymujemy się na dłużej przy Grocie Świętego Michała, którą będziemy zwiedzać. Jest to jedna z naturalnych grot w której urządzono salę koncertową o świetnej akustyce wynikającej z doskonałego rozpraszania fal dźwiękowych na nieregularnych powierzchniach ścian i stropów, z których zwieszają się liczne stalaktyty.
W podobnej grocie odnaleziono ślady zamieszkiwania neandertalczyków - istnieją mocno uzasadnione przypuszczenia, że Skała Gibraltarska była kilkadziesiąt tysięcy lat temu ich ostatnią ostoją, gdy resztę terytorium Europy, Azji i Afryki opanował już homo sapiens. Grota Świętego Michała warta jest odwiedzenia, ale nie robi na nas takiego wrażenia, jak na przykład Jaskinia Skocjańska w Słowenii. Być może, gdybyśmy się tu znaleźli podczas jednego z koncertu spodobała by się nam bardziej.

Po wyjściu natykamy się wreszcie na wszechobecne małpki, przed którymi ostrzegała nas pilotka.
Obrazek
Podobno zdarzają się przykre sytuacje - małpki są bardzo wyczulone na ruchy ludzi, i tak, osoba, która będzie coś chowała do torebki, albo siatki może tejże zostać pozbawiona przez sprytną małpkę. Potrafią wkładać łapki do kieszeni, jeśli tylko wcześniej włożymy do niej rękę i będą myślały, że coś smacznego przed nimi chowamy. Szarpią ponoć za reklamówki i w ogóle, jeśli się im tylko pozwoli to łażą po człowieku bez krępacji.
Obrazek
Niestety, nie są czyste, nie pachną, mają pchły i ostre pazurki jak to zwykle zwierzątka, więc nie polecam bliskich kontaktów, ale niektórzy bardzo chcą mieć zdjęcie z magotem, więc wtedy wystarczy zachęcić ją czymś do jedzenia i skoczy nam na ramię. Jest kilku boss-ów, ogromne, wykarmione, leniwe samce, które wzbudzają postrach w całej reszcie małpiego plemienia, są niesforne młode samce, które potrafią zorganizować pełne grozy pokazy walk, są matki z młodymi uczepionymi pleców i najmilsze, najmłodsze, pełne wdzięku małpiątka, które już poruszają się same, ale biegają wciąż za swoją mamą.
Pozy i miny, jakie przybierają niektóre z nich są tak ludzkie, że aż wprawiają w zdziwienie. Ale dość już o małpach.
Obrazek
Zatrzymujemy się jeszcze w jednym punkcie widokowym na port i miasto, a potem specjalnie dla wycieczki z Polski kolejny punkt programu - chwila przy pomniku gen. Władysława Sikorskiego, a raczej przy śmigle, które ponoć ocalało z katastrofy 4 lipca 1943 roku.
Generał zginął podczas powrotu z inspekcji sił Armii Polskiej na Wschodzie. Samolot Consolidated C-87 Liberator nr AL 523 w 16 sekund po starcie z gibraltarskiego lotniska wpadł do morza około 600 m od zakończenia pasa startowego. Z katastrofy wyszedł cało czeski pilot samolotu Eduard Prchal. Niektóre źródła podają, iż przeżył on katastrofę, ponieważ - chociaż nigdy tego nie robił - przed lotem założył kapok. Ponieważ nie wiadomo ile osób towarzyszyło Sikorskiemu w samolocie, to nie wiadomo również, czy ktoś jeszcze - oprócz Prchala - nie ocalał. Nie znaleziono np. ciała córki Sikorskiego Zofii Leśniowskiej ani drugiego pilota Williama Herringa; nie ma więc stuprocentowej pewności, że zginęli. Według niektórych, nie potwierdzonych źródeł Zofię Leśniowską widziano w sowieckich łagrach około 1945 roku, zaś Herringa na gibraltarskiej plaży w kilka minut po katastrofie. Po obojgu wszelki ślad zaginął. Brytyjczycy, do których należał samolot, przeprowadzili w 1943 roku krótkie śledztwo, po którym ogłosili, że katastrofa była skutkiem nieszczęśliwego wypadku (zablokowanie się sterów wysokości), a zawierające między innymi wyniki śledztwa w sprawie katastrofy archiwa zamknęli do roku 2050.

Zwłoki generała zostały przetransportowane 10 lipca 1943 do Plymouth w Anglii na pokładzie niszczyciela ORP Orkan, a po uroczystościach pogrzebowych w Londynie Sikorski został pochowany na cmentarzu lotników polskich w Newark koło Nottingham. 17 września 1993 jego prochy przeniesiono na Wawel. Kierowca informuje nas, że tylko polskie wycieczki są tu przywożone, inne nacje nawet nie wiedzą o tym pomniku. A miejsce szczególnie ciekawe nie jest, w dzielnicy magazynów, na uboczu.
Obrazek
Teraz jedziemy już ostatecznie pod samą granicę. Kierowca za spóźnienie otrzymuje od nas kwotę pomniejszoną o 5 Euro za osobę. Przejście przez kontrolę znów nie nastręcza nam problemów, ale widzimy jak na boczku celnik wyjmuje szmuglowane papierosy z motoru - poupychane w różnych niekonwencjonalnych schowkach.

Po zapakowaniu się do autobusu zaczynają szeleścić papierki i zaczyna pachnieć kiełbasą, jajkami i tym podobnym asortymentem spożywczym. Trochę nam wstyd za współpasażerów przed Pepem, ponieważ już na początku naszej wycieczki objazdowej pani pilot poinformowała wszystkich, że w autokarach hiszpańskich nie spożywa się posiłków. To nie jest przyjęte. Można się napić soczku, ewentualnie zjeść batonik. I prosiła bardzo o przestrzeganie tej kwestii. A tu proszę, jakby do dzieci mówiła, albo w obcym języku. No cóż!

Czeka nas teraz dłuższa droga do Sevilli przez Kadyks i Jerez de la Frontera.
Do Kadyksu docieramy szybko, elegancką, nową szosą, jakich wiele w Hiszpanii, bo buduje się tu naprawdę dużo dobrych dróg. Kadyks to dla nas przede wszystkim pierwsze zetknięcie z Atlantykiem.
Obrazek
Ocean huczy i rozbija się o skały tworząc, co chwilę ogromne fontanny z fal. Zafascynowani widokiem, nie możemy oderwać się od nadbrzeża. W Kadyksie zwiedzamy katedrę Catedral Nueva z XVIII wieku z kopułą ze złotymi dachówkami i grobem Manuela de Falli - XX - wiecznego kompozytora, w krypcie.
Obrazek
Jak większość hiszpańskich katedr, tak i ta poraża swoim ogromem. Są budowane trochę inaczej niż na przykład u nas. Ołtarz jest na środku kościoła, a za nim znajduje się tzw. ambit, czyli obejście za głównym ołtarzem, które powstaje z przedłużenia naw bocznych wokół prezbiterium, czyli miejscem przeznaczonym dla duchowieństwa. Tak skonstruowane budowle pojawiły się w średniowieczu i były związane głównie z pielgrzymkami. Pozwalały na równoczesne odprawianie mszy i pielgrzymowanie, tak aby uczestnicy nie przeszkadzali sobie wzajemnie.
Po zwiedzeniu katedry dostajemy półtorej godziny czasu wolnego.
Obrazek
Zagłębiamy się w wąskie kamienne uliczki, szperamy po sklepach, wchodzimy w różne zakamarki i posilamy się skromnie. Przyciąga nas również wciąż huczący Atlantyk.
Obrazek
Potem następuje zbiórka i szybki marsz w stronę zaparkowanego autokaru. Z ulgą siadamy i kładziemy głowy na oparciach foteli. Jakoś tak sennie ... Ruszamy dalej w stronę Jerez de la Frontera.
Chmurzy się, robi chłodniej i nawet zaczyna padać deszcz. Powoli usypiamy ukołysani przez bujanie autokaru. W Jerez jest również ciemno, mokro i smutno, zza szyb oglądamy słynne szkoły tańczących koni oraz miejsca produkcji znanego sherry. Wysiadamy na chwilę, aby zrobić sobie zdjęcie pod pomnikiem andaluzyjskiej rodziny udającej się na fiestę - w rozmiarach naturalnych, oczywiście myślę o postaciach pomnika.
Obrazek
Następnie do Sevilli, pogoda się pogarsza, mocniej pada i powoli zapada zmrok. Przejeżdżamy przez miasto i jedziemy dalej, ponieważ nasz hotel zlokalizowany jest około 20 kilometrów za Sevillą. Nazywa się Jardin de la Reina (Ogród Królowej) i składa się z kilku dwupiętrowych pawilonów i budynku restauracji z recepcją, a wszystko to na zupełnym odludziu pośród pól powoli uwalniających aromat gnojówki. Rzeczywiście, prawdziwy "Ogród Królowej"! Rozlokowanie nas w pokojach odbywa się w strugach deszczu, ale wreszcie się wszystko udaje i mamy apartament czteroosobowy z dwoma pokojami i dużą łazienką tylko na nasze dwie skromne osoby. Bardzo przyzwoite warunki.

Szybko się przebieramy i idziemy na kolację, która znów nas zaskakuje bardzo dużym wyborem mięs, owoców morza, sałatek, dodatków, deserów, owoców i gratisowym białym winem oraz wodą mineralną od szefa hotelu.

Po kolacji nie ma wiele czasu, ponieważ jedziemy na powrót do Sevilli na wieczór flamenco. Niektóre panie są bardzo eleganckie, niektóre mniej, ale wszyscy pełni napięcia i oczekiwania na dobrą zabawę. Wieczór organizowany jest w El Palacio Andaluz dla wielu wycieczek z różnych krajów, sala jest ogromna, z balkonem i sceną. W cenie biletu jest jeden napój - albo alkohol albo sok. Powoli zapada ciemność, a turyści uciszają się wzajemnie. Scena się rozświetla, słyszymy muzykę, wchodzą tancerze i zaczyna się półtoragodzinny spektakl poświęcony nie tylko flamenco, ale również muzyce hiszpańskiej i Bizet-owi.

"Taniec flamenco jest jak pieśń, której towarzyszy. Opowiada o życiu, trosce, radości. Jest ekspresją niewypowiedzianych, nienazwanych uczuć i emocji. Jego forma ukształtowała się pod wyraźnymi wpływami arabskimi, żydowskimi i cygańskimi. Z czasem jednak ewoluował. Jeszcze sto lat temu kobiety tańczyły głównie gestem ramion, dłoni, wyrazem oczu. W dzisiejszych czasach niezbywalnym elementem tańca, tak mężczyzn, jak i kobiet, jest niezwykle skomplikowane, dynamiczne stepowanie, znak profesjonalizmu. Jednak zawsze celem tancerza jest wyrażenie nastroju pieśni. Sam wobec muzyki i ukrytych w niej przeżyć, tancerz oddaje swoje ciało we władanie ukształtowanych przez pokolenia form ekspresji. Odnajduje w nich swoje indywidualne przeżycia, swój charakter. Przyłącza się do trwającej od wieków opowieści o walce, napięciu, rezygnacji, smutku, szczęściu i o miłości." Tak pięknie pisze o flamenco pani Dorota Bednarek.
(Zdjęć nie ma, bo Dusia zapomniała aparat wziąć z autokaru - mamy za to "nakamerowane" wszystko, aż do bólu;-) )

Wychodząc z El Palacio Andaluz wszyscy są uśmiechnięci i wołają "Olé" z charakterystycznym przytupem. Jest już późno i bardzo chce nam się spać, jutro w planie zwiedzanie Sevilli. Zasypiamy w ciszy przerywanej jedynie rechotaniem żab.

(uff jaki długi odcinek) :lol: :lol:
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13022
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 30.03.2008 20:00

Długi i wspaniały :D 8) . Superowo, Dusiu. Jak połączę foto- wspomnienia Atojki, teraz twoje, potem :wink: Uli (a jeszcze mam w pamięci to, czym mnie uraczyła moja własna córa) - to pewnie na przyszły Hiszpania mnie nie minie :P :!: :papa:
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 31.03.2008 09:34

Dusiu :D

Bardzo ciekawa relacja, rzeczowo napisana, bardzo dużo ciekawych i przydatnych informacji, zwłaszcza dla kogoś, kto nigdy w Hiszpanii nie był a o niej marzy (zwłaszcza o Andaluzji :roll: )

Fajnie że na forum 'ruszyły' tematy hiszpańskie.......... :D będzie na przyszłość niezły przewodnik :D

Widzę, że wycieczka objazdowo - autokarowa daje możliwości zobaczenia bardzo wielu ciekawych miejsc przy niewielkim wysiłku, wszystko zorganizowane, jedzonko podane, z pewnością fajnie................ ale jednak czuję 'przez skórę' :wink: ,że to nie dla mnie............
Może kiedyś zmienię zdanie:?:
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 31.03.2008 10:40

Dangol - koniecznie sie wybierz, najlepiej tak, jak A to ja - to jest coś!
Kulka53 - ja też wolę sama jeździć, ale... gdzieniegdzie sami nie dojedziemy autkiem, ze względu na krótkie urlopy (Hiszpania), gdzieniegdzie to ja się autkiem boję jeszcze jechać (trasa do Grecji, Turcja), gdzieniegdzie jest w ten sposób łatwiej i taniej (Tunezja, Maroko), a poza tym mój Tato jest głównym pomysłodawcą takich wycieczek, a ma on już 80 lat, więc jak tylko możemy, to się z nim zabieramy, żeby się sam po świecie nie tułał. Chociaż i tak się tuła sam, bo jeździ kilka razy do roku, ale nas na to nie stać i finansowo i czasowo. A teraz jeszcze Jagódka jest za malutka, żeby ją w objazdy zabierać, co najwyżej jakiś pobyt z wycieczkami na własną rękę.
Ale jak tylko możemy to wskakujemy w autko i jeździmy sami, sami się żywimy, sami sobie spanie załatwiamy - choć nie tak eleganckie jak na objazdach, i spędzamy tyle czasu w jednym miejscu ile mamy ochoty. To jest właśnie w wycieczkach zorganizowanych niefajne, że trzeba za przewodnikiem latać, a nie porobić sobie fotki czy posiedzieć w zadumie. Ale z drugiej strony, to sami nigdy byśmy tyle w tak krótkim czasie nie zobaczyli!
Pozdróweczka
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 31.03.2008 11:33

Dusiu.. Kiedy Ty masz czas, żeby to wszystko tak dokładnie opisywać... :D Podziwiam i gratuluję!

Mnóstwa rzeczy jak zwykle nie wiedziałam :D

I skąd my to znamy skromnego magota (konkursowego :D:D:D:D )

A o flamenco... to ach och i ech :lol: Wczoraj oglądałyśmy Iberię Saury - ACH OCH i ECH :lol: :lol: :lol:
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 31.03.2008 23:16

Siedziałam całą ciążę na chorym, to czas sie znalazł :lol:
Jak sie odrobię z fotami do Hiszpanii, to się za wklejanie Tunezji wezmę :lol:

A więc zwiedzamy dalej - Sevilla!

22.09.2006

Następnego dnia śpimy trochę dłużej, bo śniadanie mamy dopiero o 8.30. Wyjeżdżamy wreszcie wyspani, jak zwykle najedzeni i zaczynamy zwiedzanie od Bazyliki pod wezwaniem Matki Boskiej Macareny. Virgen de la Esperanza Macarena - patronka miasta, torreadorów i jedna z najbardziej czczonych w Andaluzji Świętych.
Obrazek
Główną atrakcją przy kościele jest Muzeum Wielkiego Tygodnia z kolekcją platform i figur używanych podczas fiest i procesji. Niezwykłość tego muzeum polega na niesamowitej różnorodności i bogactwie nie tylko samych figur, ale i wszystkich ich akcesoriów.
Obrazek
Strojów, biżuterii, oraz obrazów, kielichów, monstrancji, świeczników, krzyży. Macarena jest naturalnej wielkości, ma piękne rysy twarzy i smukłą sylwetkę. Jej rzęsy i włosy zrobione są z ofiarowanych na ten cel naturalnych włosów. Ruchome ręce wyciągają się do przodu w geście pełnym cierpienia, na jej policzkach widać zastygłe łzy.
Obrazek
Z zachwytem oglądamy bogato zdobione suknie, haftowane złotem i srebrem i przybrane szlachetnymi kamieniami, każda suknia inna, w różnych kolorach i o różnych wzorach. Wszystko błyszczy, świeci i połyskuje. Jesteśmy oszołomieni.
Obrazek
Dobrze , że pani Grażynka nad nami panuje i wyprowadza nas z bazyliki prosto do czekającego na nas autokaru.

Podjeżdżamy teraz w pobliże Casa de Pilatos, czyli Domu Piłata. Tak naprawdę jest to XVI wieczna rezydencja pierwszego markiza Taryfy jedynie wzorowana na jerozolimskim domu biblijnego Piłata.
Obrazek
W bogatych zdobieniach płytek - "azulejos" i pozostałościach po sztukaterii można dostrzec elementy stylu mudejar i renesansu. Błądzimy po przepięknym dziedzińcu z arkadami, salach na parterze i piętrze oraz po ogrodzie, w którym oprócz rosnących wspaniałych roślin, płyną strumyczki, fontanny przelewają swoje wody, coś tam ciurka, szumi i kapie. Bardzo przyjemne chwile.
Obrazek
Obrazek
Następnie na piechotkę przechodzimy pod Katedrę de Santa Maria, mijając po drodze rozkopane ulice i chodniki w remoncie. Sevilla ma obecnie jeden problem. Remont - "obra". Miasto od wielu lat zabiegało o fundusze na budowę metra i końcu dopięło swego. Budowa podziemnej kolejki powoli zamienia to piękne miasto o specyficznym klimacie w wielki plac budowy.
Obrazek
Kościół swoim ogromem wywiera niesamowite wrażenie, ma pięć przestronnych naw, kaplicę główną i sklepienie wznoszące się o 56 metrów ponad transept. Wybudowany w latach 1402 do 1506 - "miał być tak dobry, aby żaden inny mu nigdy nie dorównał, a następne pokolenia mówiły, że ten, kto obmyślił takie dzieło, musiał być szalony". I do tej pory jest największą gotycką Katedrą na świecie.
Obrazek
Wchodzimy przez Patio Drzew Pomarańczowych, czyli duży dziedziniec miejskiego meczetu z fontannami służącymi kiedyś rytualnym ablucjom i oczywiście obsadzony drzewkami pomarańczy. Wnętrze świątyni wypełnione jest samymi skarbami - największy i najbogatszy ołtarz na świecie, w rzeźbach znajdują się bowiem ogromne ilości złota,
Obrazek
obrazy Murilla, Goi i Zurbarana, krzyż z pierwszego złota przywiezionego przez Kolumba z Ameryki oraz grób tego podróżnika, w którym ponoć spoczywają jego szczątki. Ponoć, bo prawie na pewno pochowany jest na terenie obecnej Dominikany, a kości w katedrze Sevilli, w wyniku licznych przenosin zwłok i pomyłek, najprawdopodobniej należą do jego syna Diega.
Obrazek
Przechodzimy wokół całej katedry, tłumy turystów, błyski fleszy, międzynarodowy gwar, mimo, że przeszkadza, nie ujmuje świątyni majestatu. Głosy ulatują pod sklepienie a sylwetki ludzi nikną w nieoświetlonych zakamarkach, zadzierając głowę do góry pomimo tego całego tłumu możemy poczuć się tu sami.
Obrazek
Obok katedry znajduje się jeden z symboli Sevilli - La Giralda - dawny minaret z nieistniejącego już XII wiecznego meczetu. Na górę można wejść, nie po schodach, a po pochylniach lub inaczej rampach, na tyle szerokich, by mogło się minąć dwóch konnych strażników, pełniących niegdyś straż na górnym krużganku.
Obrazek
Pochylni jest trzydzieści pięć. 97- metrowa wieża jest dziś dzwonnicą katedry i celem wyprawy prawie wszystkich turystów odwiedzających katedrę. My również mozolnie przemy w górę.
Obrazek
Na szczycie rozciąga się przed nami wspaniały widok na miasto i na katedrę. Dopiero tutaj widoczna jest ilość jej przypór i gotyckich rzeźb.
Obrazek
Oczywiście tylko wtedy, kiedy uda nam się dopchać do jednego z zatłoczonych okien. Uwieczniamy te piękne widoki jak długo możemy, a potem grzecznie stawiamy się na zbiórce pod drzewkami pomarańczy.
Obrazek
Obrazek
Następnym punktem programu jest Alcazar - najstarszy pałac królewski w Europie, w którym władcy mieszkają nieprzerwanie od średniowiecza, od kiedy rezydowali tutaj przedstawiciele kalifatu kordobańskiego. Budowla zawiera niezliczoną ilość wspaniałych sal, patios i ogrodów.
Obrazek
Z muzułmańskich władców zamieszkujących Alcazar najbardziej zapisał się w pamięci bezlitosny Al-Mutamid. Ponoć musiał rozbudować pałac, aby zmieścił się w nim harem z jego 800 kobietami, a kwiaty kazał sadzić w czaszkach swych wrogów. Najsłynniejszym katolickim władcą mieszkającym w pałacu był panujący w XIV wieku król Piotr I zwany Okrutnym lub Strasznym. Rezydował tam ze swą kochanką Marią de Padilla. Tej parze pałac zawdzięcza wspaniałą dekorację w stylu mudejar, stworzonym przez arabskich rzemieślników pracujących na zlecenie chrześcijan.
Obrazek
Późniejsi królowie kontynuowali rozbudowę, przystosowując rezydencję do własnych potrzeb. To tutaj podejmowano decyzje o wysłaniu ekspedycji Ferdynanda Magellana i tutaj przyjęty został Krzysztof Kolumb po podróży do Ameryki przez Królów Katolickich.
Obrazek
Przeczytajmy, co na temat wspaniałych ogrodów tego pałacu napisała pani Beata Radecka:
"Ogrody Alkazaru powstawały równocześnie z założeniem pałacowym. Wzdłuż południowej ściany pałacu ciągnie się charakterystyczny dla ogrodów arabskich zespół czterech patio w amfiladzie. Ozdobne przejścia w wysokim murze łączą je z wnętrzami pałacu. Największe i najbardziej okazałe jest Patio de Maria Padilla. (...) Legenda głosi, że w nim właśnie zwykła zażywać kąpieli piękna Maria. W rzeczywistości był to dodatkowy zapas wody na potrzeby pałacu, choć inne opowieści głoszą, że królewska kochanka (posądzana o posługiwanie się magią) potrafiła tak oczarować mężczyzn na dworze, że pili wodę, w której się kąpała
Wewnętrzne dziedzińce są charakterystyczne dla ogrodów islamu. Kameralne, podzielone na nieduże części były miejscem wytchnienia i wypoczynku. (...) Ogród arabski jest strefą intymną, zawsze osłoniętą z zewnątrz wysokim murem, żeby nie dotarły do środka ciekawskie spojrzenia przechodniów. Najważniejszym elementem ogrodu jest woda, dlatego niemal w każdym patio znajdziemy obramowany żywopłotem basen albo fontannę. (...) Kolejni władcy katoliccy rezydujący w pałacu rozbudowywali ogrody: powstał sad, warzywnik, gaj pomarańczowy, posadzono palmy (sprowadzone z Florydy na początku XVI wieku), drzewa magnolii, labirynty z krzewów mirtowych i bukszpanów. Sad pomarańczowy posadzono jeszcze w XIV w. dla Piotra I. Legenda głosi, że kiedy król szukał sędziego, któremu mógłby zaufać, wrzucił do sadzawki połowę pomarańczy, a potem wzywał kolejnych kandydatów i pytał, co pływa w wodzie. Wszyscy odpowiadali "pomarańcz". Dopiero ostatni kandydat ułamał gałązkę, przyciągnął owoc do brzegu, wyjął, obejrzał i rzekł: "To jest połówka pomarańczy, panie". Został wybrany, bo tylko on nie uległ pozorom.
Obrazek
W ogrodach Alkazaru odbyło się wesele Karola I Habsburga, najpotężniejszego władcy XVI-wiecznej Europy, z Izabelą Portugalską. (...) Tuż za bramą wejściową z kutego żelaza znajduje się duży zbiornik wodny wybudowany dla Filipa V - pierwszego Burbona na tronie hiszpańskim. Podobno król łowił w nim ryby podczas dwóch samotnych lat, które spędził w Alkazarze.
Od strony południowej do czterech patio przylega parter złożony z ośmiu kwater ujętych murem z ozdobnymi portykami. Dalej rozpościera się swobodniejsza część założenia - rozległa, z krętymi ścieżkami ocienionymi koronami drzew. Kamienne ławy i schody wybijają się na tle zieleni, bo obłożone są barwnymi płytkami ceramicznymi tworzącymi geometryczne wzory. Wśród kolorów zawsze obecna jest zieleń uważana za barwę islamu. Elementem dekoracyjnym są też drogi i ścieżki z niedużych kamyków.
Poszczególne części sewilskiego ogrodu noszą poetyczne nazwy: Ogród poetów, Ogród kwiatów czy Ogród tańca. W ciepłe letnie noce w Alkazarze często odbywają się koncerty - lepszą scenografię trudno sobie wymarzyć."
Obrazek
Na zewnątrz pałacowych murów rozpalona słońcem Sevilla, a w środku prawdziwie cicha i chłodna oaza w największym arabskim ogrodzie w Hiszpanii ze szmerem wody, śpiewem ptaków, cieniem drzew i zapachem dojrzewających owoców.
Obrazek
Bogactwo ornamentyki, dekoracji ceramicznych i komnat sprawia, że sewilski alkazar zalicza się do najwspanialszych kompleksów pałacowych w Hiszpanii.
Obrazek
Po krótkim oprowadzeniu nas, dostajemy od pani Grażynki pół godziny na spacery. Za krótko! Nie wiemy w którą stronę się skierować, bo przecież wszędzie jest pięknie. Biegamy wkoło i co chwilę odkrywamy nowe, ciekawe zaułki. Zbiórka wycieczki przy jednej z sadzawek z rybkami i kaczkami.
Obrazek
Zmęczenie zaczyna dawać się we znaki bo ostatnie minuty spędzamy na ławeczce.

Teraz idziemy na krótki spacer po starej żydowskiej dzielnicy Santa Cruz (Święty Krzyż) - to prawdziwa esencja Sevilli, labirynt wąskich, brukowanych uliczek i zaułków z zagubionymi wśród nich restauracyjkami i sklepikami z rękodziełem. Przypomina to bardziej starą arabską medinę niż europejskie miasto.
Dostajemy półtorej godziny wolnego czasu na błądzenie wspomnianymi wyżej uliczkami. Najpierw najważniejsze - zgranie kart z aparatu. Powoli kończą nam się zapasy wolnego miejsca, a tu przecież jeszcze tyle wspaniałości przed nami. Znajdujemy jakiś malutki zakład fotograficzny i językiem angielsko-migowym udaje się nam skłonić właściciela do zapisania naszej dotychczasowej pracy na dwóch CD. Za jedyne 12 Euro.
Obrazek
Wyruszamy dalej. Wciągają nas liczne małe sklepiki z pamiątkami, obserwacja ludzi w tapas barach, zaglądanie do prywatnych "patio" kamieniczek i na ozdobne ukwiecone balkony, oglądanie restauracji z niebanalnymi wystrojami wnętrz i ogólnie wciąga spacer.
Obrazek
Po chwili orientujemy się, że się nie orientujemy. Chyba trochę zabłądziliśmy, uliczki wymarłe, okna szczelnie zasłonięte, nie ma się kogo zapytać o drogę.
Obrazek
Ale wybawia nas widok charakterystycznego dla Sevilli punktu orientacyjnego La Giraldy - górującej nad wszystkimi budynkami w okolicy. Udaje nam się zdążyć na zbiórkę pod Katedrą na czas.
Obrazek
Jeszcze tylko kilka zdjęć pięknych koni zaprzężonych do czarnych, błyszczących dorożek, a każda z przystojnym Hiszpanem jako woźnicą i idziemy nad rzekę Guadalquivir, na przystań, skąd odpłyniemy na prawie godzinny rejs wzdłuż terenów Expo-92, w których po raz pierwszy oficjalnie Polska wzięła udział.

Na brzegu stoi samotna wieża Torre del Oro czyli Złota Wieża. Wybudowana w XIII wieku przez Arabów, wchodziła w skład systemu 166 fortyfikacji. W epoce wielkich odkryć Hiszpanie postanowili wykorzystać wyłożoną złotymi płytkami wieżę (jedyną, jak przetrwała po wygnaniu Maurów z Sevilli) i zaczęli w niej składować kruszce zagrabione z kolonii. Obecnie znajduje się w niej małe muzeum morskie.
Obrazek
A my powoli wsiadamy na statek i zajmujemy miejsca. Przez głośniki zaczynają w trzech językach objaśniać nam co mijamy i po jakiej stronie. Niestety żaden z tych języków nie jest naszym ojczystym, więc się niektórych rzeczy domyślamy. Tereny Expo-92 są gęsto zarośnięte od strony rzeki wysokimi drzewami i krzewami i rzadko kiedy widać cokolwiek spoza nich.
Obrazek
Ciekawe są mijane mosty i resztki statku Kolumba z wyprawy do Ameryki. Tylko czy prawdziwe? Resztę czasu można spokojnie przeznaczyć na opalanie. Po powrocie na przystań czekamy chwilę na Pepe i autobus, co oczywiście wykorzystuję do zrobienia kilku ujęć czekającym dorożkom, koniom i mmm... wspaniałym dorożkarzom.
Obrazek
Obrazek
Teraz jedziemy na największy plac miasta - Plaza de Espana czyli Plac Hiszpański, dawną siedzibę Wystawy Iberoamerykańskiej. Monumentalne dzieło stworzył w 1929 roku znany architekt Aníbal González. Sam plac jest udekorowany 52 kompozycjami z typowych "azulejos" - kafelków, symbolizujących 52 prowincje Hiszpanii.
Obrazek
Pięknie tu jest, kolorowo, fontanna tryska pod niebo, ale słońce zachodzi, a my dostaliśmy zaledwie 10 minut na zdjęcia. Biegiem przez plac w stronę pawilonów, żeby choć jakiś detal złapać, a tu masz! Słońce strajkuje. Jacyś Hiszpanie mówią, żeby poczekać, bo to mała chmurka, ale my czasu nie mamy. Zła jestem. Ostatnia wracam do autokaru.
Obrazek
Za to następnym punktem programu są zakupy w sklepie Lidl i na to mamy już dużo więcej czasu niż 10 minut. Zapas wody mineralnej, piwa i przekąsek za 8 Euro zrobiony.

Wracamy do "Ogrodów Królowej" i o 20.30 mamy kolejną wystawną kolację. Po uczcie pani Grażyna zaprasza na szampana od właściciela hotelu czyli na tak zwany wieczorek zapoznawczy, ale nieco spóźniony. My nie mamy ochoty bratać się z kim popadnie nocą przy basenie i w upojeniu alkoholowym, dlatego udajemy się do naszych rozległych apartamentów, pakujemy manele i wcześnie zapadamy w sen. Przynajmniej będziemy wyspani i pozbawieni kaca.

(jeszcze tylko trzy dni do opisu 8O 8O )
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 02.04.2008 13:19

Z kilkudniowym opóźnieniem dołączam do tych co czytają i okazują swoje zainteresowanie relacją 8O :) .


PIĘKNA jest HISZPANIA. :D :D :D


Wiedziałam to, dla mnie jest to najbardziej interesujacy kraj w zachodniej Europie. Teraz zobaczyłam na fotkach i jeszcze bardziej przekonałam, że tak jest. Szkoda, że są takie mikroskopijne. Ale poklikałam i pooglądałam w większym rozmiarze.

Kilka razy chciałam Cię taaaaak zatrzymać w miejscu, żebyście tak z tą wycieczką posiedzieli, zadumali, poczuli miejsce.



Dusia może by się dało jakąś mapkę z trasą wycieczki dla leniuchów podłożyć :?:
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 02.04.2008 14:30

pomyślimy i o mapce, no problem :lol:

a zaduma będzie w Cordobie i Granadzie, po całej półtorej godziny 8O :lol:
Następna strona

Powrót do Hiszpania - España



cron
Andaluzja - wrzesień 2006
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone