7 czerwca, piątek
Warunki lotu mamy dogodne z Wro o 6.25 przez Frankfurt do Los Angeles, gdzie wylądujemy o 13.10; zyskujemy 9 godzin kosztem nieprzespanej nocy. Pierwszy odcinek to godzina, drugi to prawie 10 godzin. Wybraliśmy Lufthansę, rezerwacji dokonywałam na początku stycznia, płaciłam 3 tys/os. Lepszej oferty już nie było. Taniej może być jeżeli zgodzimy się na długie przesiadki lub tanie linie. Ja już te opcje przerobiłam, oznacza to stres związany z kilkakrotnymi zmianami godzin lotu, który dla mnie nie jest wart różnicy kilkuset złotych. Lufthansa niczego nie przesunęła nawet o minutę. Odprawę online z bezpłatną rezerwacją miejsca i ewentualnym wyborem posiłku można zrobić 23 godziny przed wylotem. Potwierdzenie stanowi kod kreskowy, oddzielny na każdy lot. Oczywiście jak ktoś tego nie zrobi, na lotnisku dostanie wydrukowany bilet, bo i tak trzeba ustawić się w kolejce do odprawy z bagażem rejestrowym. We Wrocławiu, patrząc na nasz wiek, Pani chyba nie dowierzała, że my te kody mamy, bo obejrzała mój telefon i dopiero zdecydowała, że nie potrzebuje nam niczego drukować. I rzeczywiście, magiczne znaczki działały, nie musieliśmy wyciągać paszportów i nikt nie chciał papierowych biletów aż do momentu wejścia do drugiego samolotu. Tu nie mieli czytnika kodów, a pod znaczkiem nie było numeru miejsca. Zrobiło się zamieszanie i musiała interweniować Bardzo Ważna Osoba, która potwierdziła nasze miejsca na liście pasażerów. W drodze powrotnej tego problemu by nie było, bo pod kodem był napisany numer miejsca.
Lot trochę się dłużył, ale przebiegał spokojnie i mogliśmy często wstawać na spacerki. Maszyna to duży dwupiętrowy Boening 747-8, który posuwał ponad 1000km/h . Dostaliśmy kocyk, poduszkę, dwa ciepłe posiłki i napoje bez ograniczeń, w tym alkohol.
Jako, że lot powrotny miał być o 19.05, zastanawiałam się na którą zamówić auto. Dodatkowa godzina to opłata za kolejną dobę. Wybrałam 15.30 i okazało się, że było to akurat. Procedury na lotnisku nie są skomplikowane, ale trwają naprawdę długo, bo tłumy są ogromne, a cała ceremonia powtarzana jest dwa razy- najpierw rozmowa z kioskiem, potem z celnikiem, w tym zdjęcia i odciski palców. Standardowe trzy pytania: na jak długo, gdzie, czy mamy tu rodzinę.
Jeszcze zdjęcia pod znanym nam już napisem powitalnym
i idziemy do shutle busa, który zawiezie nas do wypożyczalni.
Auto rezerwowałam 15 stycznia na stronie easyterra.com w Europcar. Za klasę średnią (Kia Forte 4dr lub podobne), 20 dni z pełnym ubezpieczeniem, możliwością bezpłatnej anulacji, drugim kierowcą, bez limitu kilometrów zapłaciłam 457.03 €. Na miejscu dostaliśmy do wyboru benzynowego Hyundai’a i WV Jetta disel. Wybraliśmy disla, miał nieduży przebieg około 25 tys. mil. W praktyce 2x trafiliśmy na stację, na której była tylko gasolina; na pustyni bezpieczniej myśleć o tankowaniu gdy jest pół zbiornika. Na paliwo wydaliśmy dokładnie 475 $. Ceny za galon są bardzo różne, najdrożej w Kalifornii i w parkach narodowych- do 4,5 $, najtaniej na pustynnych terenach Utah 2,85. Najczęściej disel był tańszy od benzyny, ale zdarzało się odwrotnie. Taniej gotówką niż kartą. Tubylcy tankują płacąc kartą. Dla nas to problem, bo trzeba podać kod pocztowy. Płaciliśmy więc gotówką; z odliczoną kwotą idzie się do kasy i podaje numer pompy, a kasjer odblokowuje dystrybutor. Jak nie wejdzie tyle ile zadeklarowaliśmy, wracamy po zwrot.
A więc mamy auto i ruszamy. Jesteśmy tak nakręceni, że o spaniu nie ma mowy. Obieramy kurs na Rodeo Dr w Beverly Hills, żeby popatrzeć na bogaczy. Tu w los Angeles zaczyna się legendarna droga "66", którą jeszcze pojeździmy.
Teoretycznie są parkingi publiczne, na których można bezpłatnie stać 1-2 godziny, ale miejsc na nich nie ma. Oddajemy więc kluczyki parkingowemu, który za 7$/h znika z naszym autem i dobytkiem gdzieś w podziemiach. Robimy tylko kilka zdjęć żeby trafić tu z powrotem i idziemy na spacer przyjrzeć się ulicy, na której można wydać każdą kasę.
Jest piątkowe popołudnie, ale na ulicy nie ma tłumów. Zdecydowanie większy jest ruch samochodowy. Interesujący nas odcinek to kilkaset metrów między Santa Monica Boulevard i Wilshire Boulevard.
To schody, po których biegła Julia Roberts w "Pretty Women".
W tym niepozornym męskim butiku Bijan zaopatrują się m.in. prezydenci i największe gwiazdy, a na zakupy trzeba się wcześniej umówić.
I kończmy krótką wizytę w Beverly Hills.