napisał(a) margaret-ka » 15.08.2019 19:56
26 czerwca, środa.
To nasz ostatni amerykański dzień do zagospodarowania, jutro odlatujemy. Niczego nie musimy, ale nie potrafimy usiedzieć w jednym miejscu i ruszamy w stronę San Simeon na spotkanie ze słoniami morskimi.
Najpierw jedziemy obejrzeć skałę i plażę w naszej miejscowości. Obszar jest chroniony, utworzono tu park stanowy.
San Simeon leży przy autostradzie „1” w połowie drogi między Los Angeles i San Francisco. Poprzednio nie udało się nam przejechać całego odcinka, droga była zamknięta ze względu na obsunięcia ziemi i do tego miejsca nie dotarliśmy.
Na razie mijamy widoczne z daleka molo i zatrzymujemy się na Elephant Seal Vista. Jest tu duży parking, ścieżką wzdłuż wybrzeża można iść około 1,5 km. do latarni morskiej. Tylko, że skarpa jest wysoka i kluski leżące na plaży są słabo widoczne.
Jedziemy szukać lepszego miejsca. Mijamy zjazd do latarni, brama jest zamknięta i nie można podjechać samochodem. Chwilę dalej zjeżdżamy w stronę budynków; informacje napisane kredą na tablicach przy wjeździe dotyczą tylko wstępu do latarni, wokół zabudowań nie ma żywego ducha. Dalej stoi dom mieszkalny. Żwirowe ścieżki są zagrodzone czerwoną taśmą. Ryzykujemy wejście. Do nas dołącza grupka rowerzystów.
Żeby dojść jak najbliżej musieliśmy przez pole obejść dookoła wysoki płot. Warto było, bo takiego widowiska pewno nigdy więcej nie zobaczymy. A jakie dźwięki towarzyszyły tym igraszkom.
Dorośli mężczyźni mają charakterystyczne nosy.
Ostatnio edytowano 16.08.2019 20:33 przez
margaret-ka, łącznie edytowano 1 raz