Po krótkiej bójce z synkiem wsiadamy do Postbusa i udajemy się na dworzec, by dojechać do Mittersil.
Tam rozglądamy się pobieżnie i już wiemy, gdzie iść.
Oznakowanie, drogowskazy - bez zarzutu. Jasne, przejrzyste, czytelne - nawet po niemiecku.
Pogoda piękna, po chmurze ani śladu, słońce praży niemiłosiernie.
Takie zmiany aury będą towarzyszyć nam do końca pobytu, co ma niewątpliwy urok - nigdy nie jest przewidywalnie.
Nasz cel - Muzeum Taurów Wysokich.
Kiedy myślę "muzeum" , przed oczyma mam "nietykalne" eksponaty, natłok papierów albo sztywnych zwierzątek. Nic bardziej mylnego.
Bawimy się razem z dziećmi.
Budynek jest bardzo ciekawy architektonicznie - baseniki, zwały kamieni, błyszczące w słońcu kryształy górskie - nawiązują do alpejskich krajobrazów. Beton, drewno i ostre kształty - to współczesność współistniejąca pokojowo z naturą.
W środku pokazujemy karty salzburskie, dostajemy darmowe bilety, ulotki, foldery, plany ( informacja turystyczna i promocja regionu na najwyższym poziomie).
A potem rozbiegamy się po interaktywnych ekspozycjach : świat lodowców- pośrodku błyszczącej, białej sali słup prawdziwego lodu oraz interaktywny "kalendarz" przedstawiający historię i przyszłość lodowca Pasterze (który jest naszym następnym celem);
świat wody z powiększonymi modelami zwierzątek i przezroczystą podłogą; świat lawin- prezentacja filmu i huku lawiny na 3 ścianach kina; historia wypiętrzania Alp w 3D (albo i 4D, bo podczas wstrząsów tektonicznych na obrazie trzęsie się podłoga kina);
górka świstaków z tunelami dla dzieci - potomstwo znika i pojawia się co rusz w jakiejś dziurze w ziemi; ścianka wspinaczkowa; alpejska łąka z wygodnymi leżakami i nasłuchiwaniem głosów ;
interaktywne rozpoznawanie tropów zwierząt (po śladach i kupie); oglądanie, co żyje w drzewie, co w dziupli, co w sniegu i podziemnej norze.
Oczywiście, wyjściu towarzyszy ryk Antoniego.
Przekupujemy go obietnicą kąpieli w basenie.
Chłopcy idą na basen i szaleją na zjeżdżalni dwie godziny, a my - dziewczyny, szybkim truchtem obiegamy sklepy i idziemy na małe piwko.
Potem wracamy na dworzec i wszyscy jedziemy do Zell am See, a później do domu - ciepła kolacja i spać.
Całą podróż odbyliśmy "płacąc" kartą salzburską - łącznie wydalibyśmy 200 euro za dzisiejsze wstępy do atrakcji, kolej, basen. A tak, właśnie zwróciły nam się koszty zakupu tej niewątpliwej promocji regionu.