Przez chwilę się waham, jednak decyduję się ruszyć dalej. Zgodnie z mapą powinno już być niedaleko do Bachsee, zwanego również Bachalpsee - w końcu to jezioro jest jednym z dwóch powodów, dla których wyruszyłem w trasę.
Wprawdzie miałem nadzieję na zobaczenie tafli jeziora w górskim otoczeniu, a teraz zaczynam mocno powątpiewać, czy w tych warunkach - jeszcze zimowych - uda mi się w ogóle jakąś wodę dojrzeć, ale cóż - ruszam!
Początkowo zbyt wiele nie widać, próbuję po prostu utrzymywać dotychczasowy kierunek. Później następuje szybka poprawa widoczności.
Wszechobecne mgły zaczynają się zbijać w białe obłoki, zostawiając coraz więcej miejsca wyczekiwanemu błękitowi. Wzbiera we mnie radość - wreszcie wiem, że naprawdę było warto wyjść dzisiaj w góry i już zaczynam się cieszyć na czekające mnie widoki.
Najpierw jednak docieram do najwyższego punktu mojej trasy - Bachsee. Niestety, obawy potwierdziły się w całej rozciągłości. Jezioro pokryte lodem, na którym leży warstwa w miarę świeżego śniegu. Nie ma błękitno-zielonej tafli wody. Koniec maja - tu jeszcze wciąż zima.