napisał(a) Franz » 04.08.2022 22:30
Myślałem, że na udeptanym szlaku nie będzie tak źle, jednak raz po raz wpadamy aż po uda. W pewnym momencie się rozdzielamy – Bercik na nartach daje sobie tutaj radę, natomiast my z Grzegorzem próbujemy dziewiczego terenu. Obniżamy się do zagłębienia, którym w lecie płynie potok La Chante, jednak szybko się okazuje, że to wcale nie polepsza naszej sytuacji. Robimy po trzy, cztery kroki i… łup! - zapadamy się głęboko w śnieg. A co najgorsze, to po takiej wpadce śnieg się zapada do dziury, zasypując nogę, zakotwiczoną przez rakietę śnieżną. Ze dwa razy może udaje mi się jakoś wyszarpać kończynę jedną, drugą, ale coraz częściej trzeba po prostu wygarniać łapami śnieg dookoła, żeby się z pułapki uwolnić. Droga, którą mieliśmy szybko i sprawnie pokonać, zaczyna urastać do poważnego wyzwania. Zdarza się, że po dziesięciu minutach „marszu” udaje mi się przesunąć o dwadzieścia metrów…
Rozglądam się za Grzegorzem – gdzieś tam walczy w analogiczny sposób. Tylko pozazdrościć Bercikowi i jego nartom…
Zastanawiam się nad odpięciem rakiet – może będę się zapadał jeszcze częściej, za to łatwiej będzie się spod śniegu uwolnić?…
W tej nieustającej i wyczerpującej walce z prawdziwą radością witam ogołocony ze śniegu fragment zbocza, lecz wkrótce zabawa zaczyna się od nowa. Przestaję już nawet robić zdjęcia, bo czas płynie nieubłaganie, a dobrze by było wyjść z tej opresji cało i przed zmrokiem…