napisał(a) Franz » 26.06.2015 20:21
Deszcz towarzyszy mi prawie do samego schroniska. Kiedy wchodzę na werandę, akurat z dołu dochodzi samotny turysta, a na progu zjawia się gospodyni. Na pytanie, czy idziemy może ze szczytu, szybciej odpowiada ten drugi, że nie, że z dołu. Jest bardzo elokwentny i opowiada historię swojej dwudniowej wędrówki, a ja nie próbuję nawet wejść mu w słowo.
Narasta we mnie głód i w końcu udaje mi się wstrzelić z pytaniem, czy mogę w środku skonsumować swój prowiant. Przenosimy się więc do ogrzewanego salonu, gdzie rozkładam się z gratami. Jem powoli, rozkoszując się ciepłem i wtrącam w rozmowę tylko raz, kiedy słyszę, że w taką pogodę przejście ferraty na Säuleck jest niemożliwe. Pani patrzy na mnie podejrzliwie, ale nie pyta, czy jestem z tych szalonych ferratkowiczów z Polski.