napisał(a) Franz » 10.12.2011 14:18
Grzmoty przetaczają się coraz częściej, ale zbliżają się w wolnym tempie. Mam nadzieję, że zdążę do schroniska. Nadal nie pada, a ja zapuszczam się wąskie, miejscami przybierające charakter kominków żleby i dosyć szybko wytracam wysokość.
Gdy zza kolejnego załomu wyłania się Laserzsee, widzę, że już mnie wiele od niego nie dzieli. Również i ferrata przechodzi tutaj w zwykłą ścieżkę, którą szerokim łukiem schodzę na piarżystą platformę ponad jesziorem. Chmury gęstnieją, a pioruny walą coraz bliżej.
Docieram do jeziora. Stąd już tylko kilka kroków do schroniska. Burza zdaje się czekać na mój bezpieczny powrót, za co jestem jej bardzo wdzięczny.
Pstrykam ostatnie fotki przed wejściem pod bezpieczny dach. Krótko po tym, jak zanurzę się w rozkoszne ciepło schroniska, rozpętuje się prawdziwa nawałnica. Ufff... jak to dobrze, że zdążyłem.
Burza szaleje za oknem jeszcze długo po tym, jak położyłem się spać. Błyskawica za błyskawicą, grzmot za grzmotem. Ogarnia mnie niepokój o kolejny dzień. Czyżby mój ostatni dzień alpejskich przygód miał się skończyć zwykłym zejściem ze schroniska w doliny? Oby nie...