Schodzę z Laserzwand, zaglądając w doliny po lewej stronie - widzę zielone pastwiska, przez które wracałem poprzedniego dnia z wycieczki.
W przedzie piętrzy się bryła Laserzkopf, która chwilę wcześniej niespodziewanie wdarła się do dzisiejszego planu, zaś po prawej schronisko Karlsbader.
Mijam przełęcz, upewniając się, że rzeczywiście prowadzi z niej szlak na Laserzkopf. Ostateczna decyzja zapada - skoro jest szlak, to ja go biorę. Podchodzę po skalną ścianę i...
Niespodzianka. Zaczynają się ubezpieczenia. Ale - jakie?! Z kilkumetrowego uskoku zwisa luźno końcówka liny wspinaczkowej. Pierwszy hak znajduje się około czterech metrów nade mną, a lina ma na końcu zagadkowy supeł. Hmm... Nic to. Zakładam uprząż i zapinam karabinek na linie, który dynda na niej swobodnie. Pociągam linę - poddaje się, jakby gdzieś na jej drugim końcu wisiał dzwon. Ale żadnego dźwięku nie słyszę.
OK, takiej liny przytrzymać się nie da; trzeba się wspinać klasycznie, korzystając z niej wyłącznie w celu asekuracji. Ale... czy ta asekuracja jest aby wystarczająca?.. Nie podoba mi się ten supeł. Łapię karabinek i próbuję go przeciągnąć przez węzeł. Z trudem, ale... udaje mi się to. Karabinek zostaje w mojej dłoni - uwolniony od liny. Czyli - jeśli na tych kilku metrach do pierwszego haka coś się przydarzy, to nastąpi zjazd do supła, pewnie krótkie szarpnięcie, a potem? Zaglądam w dół - kilkaset metrów swobodnego lotu, potem będę się obijał przez kolejny tysiąc. Ee, tam! Jeśli coś poczuję, to tylko pierwsze uderzenie - reszta już mnie nie będzie dotyczyła.
Zapinam ponownie karabinek na linie powyżej końcowego supła i bardzo ostrożnie wchodzę w skałę. Nie jest tu nadzwyczaj trudno, ale specjalnie łatwo też nie, a świadomość iluzorycznej asekuracji robi swoje. Każdy chwyt sprawdzam po dwa razy, z wielką uwagą wybieram stopieńki. Powolutku zdobywam te kilka metrów i z prawdziwą ulgą przepinam karabinek za hakiem. Ufff...
Dalej nie jest już tak dramatycznie, a i skała się wyraźnie kładzie. Oczywiście, nadal obowiązują zasady wspinaczki klasycznej. Za mną pozostaje zielona wyspa - takie wrażenie sprawia ta strona Laserzwand, na którym byłem przed chwilą, a ja po krótkiej wspinaczce osiągam turnię, skąd widać kolejny szczyt w grani Sandspitzen. Zastanawiam się, czy moja trasa prowadzi wyłącznie na Laserzkopf, czy może...?