napisał(a) Franz » 07.11.2011 23:43
W schronisku rozkładam się z prowiantem i szybko wchłaniam ostatnie śniadanie. Potem plecak na grzbiet i ruszam w drogę powrotną. Oczywiście - nie tą samą, którą tu dotarłem. W końcu - od czego są pętle?
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale umyśliłem sobie powrót, który zamknie się dopiero przy samochodzie. A więc w drogę. W górę!
Szlak prowadzi pod ściany Laserzwand, gdzie się rozgałęzia. Wygodna ścieżka schodzi w dolinę, a w górę ciągnie Droga Rudolfa - Rudl-Eller-Weg.
Wychodzę stromo na pierwszą przełączkę. Nisko i nie tak znowu daleko przede mną pokazuje się dolina. Jaka rzeka nią płynie? Jako że jesteśmy w Austrii, to nazywa się ona na tym odcinku: Drau. My ją znamy pod mianem Drawa. Na tym forum zapewne każdy kiedyś przekraczał tę rzekę.
Tymczasem tuż nade mną piętrzą się po obu stronach pionowe turnie.
W tyle zostawiam najwyższe piętro Laserzbachtal, a przede mną teraz bardzo strome zejście. Ubezpieczone... o, ooo...
W odróżnieniu od spotykanych do tej pory stalowych ubezpieczeń, tu mam do czynienia ze zwykłą liną asekuracyjną. Tego łapać się nie da - momentalnie się poddaje i można polecieć nawet kilka metrów. Taka lina, to już czysta asekuracja, jak w normalnej, klasycznej wspinaczce - żadna poręczówka.
Zejście żlebem, a za chwile krótka wspinaczka po skale. Czysta, klasyczna wspinaczka. Próba skorzystania z pomocy liny kończy się od razu krótkim wahadłem. Ktoś tu zadbał o dodatkowe atrakcje.
Ściana staje dęba, ale w miejscu, gdzie przechodzi w szczerzące zęby zacięcie - na szczęście - zastąpiona jest przez stalówkę. Ufff...