Alpejski rok 2007 - jak się w trakcie okazało, przyniósł wędrówki i wspinaczki w Austrii, w Szwajcarii i w Niemczech. Trzy wypady: zimowo, wiosennie i letnio.
Sezon tym razem zaczynam w Prima Aprilis.
- - - -
Wysokie Taury (Hohe Tauern) stanowią centralną krainę Alp Wschodnich. Mieszczą się prawie całkowicie na terenie Austrii, jedynie niewielki ich fragment - Riesenfernergruppe - leży częściowo na terenie Włoch. Zajmując część głównego grzbietu alpejskiego, od zachodu graniczą z Alpami Zillertalskimi (Zillertaler Alpen) a na wschodzie z Niskimi Taurami (Niedere Tauern) oraz Alpami Noryckimi, składającymi się z licznych, mniejszych grup górskich, z których z Wysokimi Taurami bezpośrednio graniczą Gurktaler Alpen.
W Wysokich Taurach wyróżnia się główne gniazda górskie: Venedigergruppe, Glocknergruppe oraz Goldberggruppe a ponadto szereg pomniejszych, takich jak Ankogelgruppe, Lasörlinggruppe, czy Schobergruppe. Najwyższym szczytem jest Großglockner (3797m), stanowiącym jednocześnie najwyższy wierzchołek Austrii. Góry te są dosyć silnie zlodowacone, tutaj znajduje się największy lodowiec Alp Wschodnich - Pasterze.
Zachodnią część Wysokich Taurów zajmuje Grupa Venedigera z najwyższym szczytem Großvenediger (3666m). Sensowne dojścia w jego rejon możliwe są od północy, wschodu oraz od południa, z czego te pierwsze wymagają wielogodzinnego przejścia długimi dolinami. Oparcie dla działalności górskiej mogą stanowić liczne schroniska, z których niektóre czynne są również poza sezonem letnim, najczęściej od połowy marca do połowy maja.
Poruszanie się w rejonie podszczytowym wymaga wzięcia pod uwagę znajdujących się tam szczelin lodowcowych. W warunkach zimowych wiele z nich jest szczelnie zakrytych śniegiem, niemniej nawet wtedy nie należy zapominać o ich obecności.
Na Grossvenediger mieliśmy zamiar wejść już rok wcześniej. Ale wtedy - po zdobyciu Grossglocknera - musieliśmy wracać z powodu załamania pogody. Tym razem, w tym samym dwuosobowym składzie postanowiliśmy zacząć właśnie od niego.
Aż za Lienz dojazd analogiczny, jak w roku poprzednim. Ale tym razem mijamy zjazd na Kals i w Matrei odbijamy na zachód. Do Hinterbüchl dojeżdżamy późnym popołudniem. Przy drogowskazie dla Venedigertaxi rozpoczynamy podjazd wąską dróżką i parkujemy przed samym zakazem ruchu. Szybkie przygotowania do startu; Bercik do plecaka przytracza narty, ja do swojego - rakietki. Gotowi do marszu. Zjeżdżający z góry, po sam dach ubłocony jeep z łańcuchami na kołach zatrzymuje się przy nas i kierowca tłumaczy, że możemy podjechać wyżej. Upewnia się, że mam napęd na cztery koła a ja z kolei wskazuję na zakaz ruchu. Mogę?? Tam wyżej jest parking - pada odpowiedź.
Cóż, pakujemy się z powrotem do wozu. Podjazd staje się teraz ciekawszy - lawirując po błocie rozjeżdżonym ciężkim sprzętem przejeżdżamy przez teren kamieniołomu. Za nim szlaban z zakazem ruchu - otwarty. A więc jeszcze w górę. Na szerokim zakręcie stoi zaparkowany samochód. OK., niech to będzie ten parking.
Teraz szybko już zapada ciemność, a my zostawiając błoto za sobą, ruszamy zasypaną śniegiem drogą z wydeptaną na niej ścieżką. Po przejściu na prawą stronę potoku i wzniesieniu się ponad dno doliny, zaczynam coraz częściej zapadać się w śnieg. Zakładam rakietki na nogi. Bercik wskakuje na narty i zanim jestem gotów do drogi, już go nie dostrzegam poprzez mgłę i ciemności. Chwilami tylko miga mi jego czołówka. Mimo że targa ze sobą linę, porusza się szybciej.
Po jakimś czasie mgła opada i dają się dostrzec w dali światła schroniska. Ale to jeszcze kawałek. Dochodzimy do niego po dwóch godzinach marszu. Super! Jeszcze nie ma dziesiątej - będzie z kim porozmawiać o noclegu. Wchodzimy na jadalnię, zwracam się z pytaniem o nocleg i wtedy się okazuje, że mój e-mail, wysłany kilka dni wcześniej - dotarł do nich. Mamy spanie przez najbliższe trzy noce, mimo że już w następną noc schronisko ma być kompletnie zapełnione. Ale dziś jeszcze mamy dziesięcioosobowy pokój wyłącznie dla siebie.