Przynaję, byłem w tych kwestiach laikiem. Zasięgnąłem języka pośród znajomych.
Ferraty? W Dolomitach, we Włoszech są piękne i trudne. W Austrii?.. Ee tam! Co oni tam mają! Jakieś ubezpieczenia na trudniejszych ścieżkach, tu i ówdzie skały trzeba dotknąć - to wszystko. Jak chcesz się powspinać po ferratach, to jedź w Dolomity. W Austrii, to tylko taka namiastka. Ersatz.
Postanowiłem jednak pojechać do Austrii - bliżej, a poza tym nie chciałem się porywać od razu na coś trudnego. Wolę popróbować sił na ubezpieczonych ścieżkach, trochę tylko trudniejszych od Orlej Perci. Minęło wiele lat od czasu, gdy się wspinałem, więc po co ryzykować skakaniem od razu na głęboką wodę. Podejdę spokojnie i ostrożnie do tematu.
Kupiłem dwie mapy - wybór padł na Dachstein i Totes Gebirge. Ładne nazwy - Dachówka i Martwe Góry. Do tego atlas samochodowy Austrii. Zestaw do ferrat?.. Uuu... drogi. Chyba sobie daruję, skoro w Austrii ferrat z prawdziwego zdarzenie nie ma. Pogrzebałem w swoim sprzęcie wspinaczkowym, leżącym tyle lat odłogiem i skompletowałem sobie własny zestaw. Wprawdzie te taśmy - zgodnie z zaleceniami - mogą teraz służyć już tylko do powieszenia na nich co najwyżej doniczek z kwiatami (a i to nie nad chodnikiem), ale przecież na ubezpieczonych ścieżkach pewnie nawet tego na siebie zakładał nie będę. OK, mam wszystko - ruszam w Alpy.
Kierunek: Bratysława, Wiedeń i dalej na Salzburg. Nie dojeżdżając do niego, zjazd z autostrady na południe - Ebensee, Bad Ischl, Bad Goisern i już jadę wzdłuż Hallstaetter See. Za Hallstatt zatrzymuję się nad jeziorem i studiuję dokładnie mapę. Chcę pójść na trzy dni w góry i zanocować w Simonyhütte pod najwyższym szczytem Dachsteinu i teraz muszę podjąć ostateczną decyzję w kwestii trasy.
Mógłbym z Hallstatt pójść szlakiem, najpierw doliną i potem już w ciekawszym terenie. Mógłbym też dojechać przed samo Obertraun i ruszyć stamtąd innym szlakiem. Ale jest również na mapie inna, ciekawsza trasa. Najpierw jest to szlak, dalej grube czerwone kropki, przechodzące szybko w cienkie czerwone kropki. Przy nich ikonka drabinki i napis "Seemauer Klettersteig". To pewnie taka austriacka namiastka ferraty - pięknie, coś dla mnie na początek.
Tylko, gdzie by tu auto zostawić, żeby nie trzeba było daleko drałować. Znajduję mały kawałek łączki tuż przy płocie ogradzającym ładny domek. Ładny... cóż, tu praktycznie wszystkie są ładne. Pakuję plecak na trzy dni - na sam spód upycham ciepły, gruby i ciężki śpiwór. Nie wiem, jakie warunki czekają mnie w schronisku. Trochę to waży, ale co tam - dziś to wtargam do schroniska, a potem większość gratów zostawię, idąc na lekko na Hoher Dachstein. Tam podobno jest jakaś ciekawa ferrata. Ciekawa, jak na austriackie warunki.
Widzę, że ktoś się kręci przy domu, podchodzę więc, by wyklarować sytuację.
- A czemu nie chcesz zaparkować pod wyciągiem kolejki?
- Bo ja nie kolejką, tylko na piechotę i musiałbym nadlkładać drogi.
- No dobrze, auto może tu stać, nam nie przeszkadza. Ale nie oczekujesz od nas, że będziemy go pilnować!
- Nie, nie, oczywiście. Tylko żeby tu sobie mógł stać, nikomu nie przeszkadzając.
Widzę, że trochę się dziwią, ale najważniejsze, że mam parking. Zostawiam wóz i maszeruję prawie dwa kilometry z powrotem szosą - do miejsca, gdzie odchodzi szlak. Teraz już przyjemniej, bo ścieżką, dochodzę do jakiejś tablicy. Rodzaj schematu ścieżki na Seemauer. Seemauer, czyli Jeziorny Mur - też ładna nazwa. Na schemacie kolejne fragmenty oznaczone literkami od B przez C i D po E. Niżej przewaga B i C, wyżej już tylko D i E. Cóż, fajnie - idziemy.
Zaczynam zdobywać wysokość.
Idzie się stromo, ale przyjemnie - w oczach rośnie ściana przede mną. Budzi się we mnie radość i ciekawość - jak też ta ścieżka będzie dalej biegła.
Wyraźnie zmierza ku ścianie, gdzie u dolu dostrzegam jakąś tablicę.
Podchodzę do tablicy. Czuję trochę ciężar plecaka - stroma ścieżka dała wycisk. Za to w dole piękny widok na Hallstaetter See - chwilę sycę nim wzrok. Następnie studiuję tablicę i teren.
Tu się zaczyna Klettersteig. Pora na rozszyfrowanie dosłownego znaczenia: Kletter - wspinaczka, Steig - ścieżka. Czyli przyszła pora na moją pierwszą alpejską ścieżkę z elementami wspinaczki.
Jest stromo, ale skała urzeźbiona i przetykana trawkami. Jest sens wyciągać mój sprzęt z plecaka? Chyba nie - on i tak daje wyłącznie iluzoryczną asekurację. Gdybym miał nim mocniej szarpnąć, taśmy by pewnie tego nie wytrzymały. Dobra, walimy w górę.
Już po kilku krokach czuję, że sprawa nie jest taka prosta. Wyglądało to na znacznie łatwiejsze, niż jest w rzeczywistości. Może, gdyby mi ten plecak tak nie ciążył...
Ale ciąży. Idę powoli, bardzo ostrożnie stawiając stopy, kontrolując kolejne chwyty. Trawki utrudniają, gdyż but się na nich ślizga. Staram się stawiać stopy na skale, ale większość szczelin wypełniona jest zielenią.
OK, pierwszy ostrzejszy fragment za mną. Jak tam było z tymi literkami?.. U dołu przewaga B i C. Wyżej D i E. Mam nadzieję, że ta skala stopniuje w odpowiednią stronę - malejąco. Bo jeśli miałoby wyżej być trudniej, to... No, nie wiem. Przecież bym nie zawracał!
Może jednak E oznacza mniejszą trudność od B. Tego się trzymajmy.
Mam odcinek łatwiejszy, którym podchodzę pod następną ściankę.
Ale zaraz lina staje dęba! Oops... Muszę się przeprosić z moją pseudo-asekuracją. Zakładam uprząż, wiążę, zapinam karabinek. Spoglądam z dezaprobatą na dwudziestopięcioletnie taśmy - może jednak należało się wykosztować na sprzęt z prawdziwego zdarzenia...
Czuję przyspieszone bicie serca, wpinając się w stalową linę. Spoglądam na wiekową uprząż - wytrzymasz, prawda? Poza tym - przecież w ogóle nie będę zmuszony tego sprawdzać! Nie mam najmniejszego zamiaru odpadać od skały. W drogę!
Teraz już napotykam spore trudności - któż mi to opowiadał, że w Austrii nie ma ferrat?! Chyba że... to ma być ta łatwizna! W takim razie raczej nigdy w Dolomity nie pojadę...
Wspinam się z trudnością. Pot zaczyna mi występować na czoło, po chwili pierwsze krople szczypią solą w oku. Puszczam jedną ręką linę, żeby przetrzeć oko i czuję, jak zaczynam zataczać łuk w powietrzu. Nie! Szybko łapię ją obu rękami i przywracam pion. Oko szczypie. Zaciskam mocno - łzy muszą przegonić tę sól.
Czuję coraz większe obciążenie na łapach. Ruszaj się chłopie! Bo jak nie, to długo się tu nie utrzymasz! Rozwieram oczy - jeszcze trochę szczypie lewe oko, ale coś widzę. Szybko w górę - do łatwiejszego miejsca. Ba! Szybko - łatwo powiedzieć. Wspinam się mozolnie, ale zyskuję metr za metrem. Kropla potu wpływa do drugiego oka...
Łapię linę wyżej i próbuję przetrzeć oko ramieniem. Dobra - szczypie, ale coś widzę. Kolejny metr do góry. I następny. Jeszcze kilka i trafiam na łatwiejszy teren. Łapy mdleją, dyszę, oczy szczypią, ale mogę odpocząć. Ufff...
Zadzieram głowę w górę - daleko to jeszcze może być? Może rozsądniej byłoby wrócić? Spoglądam pod stopy - nieee, nie odważę się robić tej trasy w dół. Było pomyśleć wcześniej; teraz mam już tylko tę jedną możliwość - w górę.
Po chwili odpoczynku, ruszam w dalszą trasę. Tylko przez chwilę jest łatwiej, po czym podchodzę bardzo stromo pod ukośną półkę. Półka jest mocno nachylona i wyślizgana - nie można liczyć na tarcie. Chwyty raczej problematyczne - pozostaje zacisnąć dłonie na linie i odchylając się od skały, przesuwać się po pólce, zaledwie opierając na niej stopy.
Tak też robię. Niestety, plecak ciągnie mnie w dół - przyciągam się więc do liny, by środek ciężkości nie wystawał tak daleko nad przepaść. Teraz lepiej, tyle że cały ciężar ciała spoczywa na mocno skurczonych rękach. Szybko, szybko, muszę dotrzeć na koniec półki. Nie puszczam liny z rąk, gdyż nie potrafię się w tej pozycji utrzymać tylko na jednej z nich. Przesuwam dłonie po linie. Auu!!
Cholera, lina jest w średnim stanie - sploty są w wielu miejscach poprzerywane. Nie sprawia wrażenia, że się urwie, ale zadziory kaleczą dłonie. Staram się je wypatrywać i przesuwać dłonie nad nimi, ale występują na tyle gęsto, że raz po raz czuję ich ostre końce. Przestawiam stopy, przesuwam dłonie, znów przestawiam stopy, znów czuję skaleczenie, narasta ból w muskułach.
Muskułach? No dobra, w miejscu, gdzie one powinny się znajdować. Tak czy owak, docieram wreszcie na koniec półki. Mogę tu stanąć i oderwać ręce od liny. Mogę odsapnąć. Spoglądam na dłonie - na obu krwawe plamy.
Pierwsze krwawe plamy...