Re: Alpejskie wędrówki i wspinaczki: Dziki Szczyt
napisał(a) Franz » 01.11.2013 17:23
Zaczynamy schodzić. Nie jest trudno, powinno nam to pójść szybko... tymczasem czas płynie jeszcze szybciej. Z uwagi na późną porę robi się coraz cieplej, śnieg zaczyna się kleić do raków. Do moich mniej - mam stare raki z poprzedniej epoki, kupione na pierwszy mój alpejski wypad, w 1981 roku. Bercik ma nowoczesne, jak się okazuje bardzo śniegolubne.
Na przełęczy wiążemy się ponownie liną i schodzimy na lodowiec. Idę pierwszy i coraz częściej się zdarza, że czuję nagłe szarpnięcie liny. Momentalnie daję blok, zapierając się z całej siły. Jeśli pod Bercikiem zarwał się jakiś mostek śnieżny, to najważniejsze, by nie wpadł do szczeliny zbyt głęboko - wtedy powinien dać radę wyjść o własnych siłach, pomagając sobie czekanem.
Za każdym razem okazuje się, że to nie upadek do szczeliny, tylko zbity pod rakami śnieg tworzy rodzaj kołyski i Bercik traci równowagę. Za każdym razem ma problemy ze wstaniem, bo ja silnie blokuję linę.
Sytuacja powtarza się wielokrotnie i Bercik jest już solidnie wkurzony. Na upał, na miękki, lepki śnieg, na linę i tego, który ją blokuje zamiast poluzować...
Kiedy podchodzimy pod grań przełączki dzielącej nas od stromego kuluaru śnieżnego, mój kompan proponuje:
- Dajmy sobie już spokój z tą liną, to mi się będzie lepiej szło.
Właściwie, lodowiec już pozostał za nami, niebezpieczeństwo szczelin już nas nie dotyczy.
- Dobra, możemy się rozwiązać. W takim razie ja już ruszę do przodu i poczekam na Ciebie za tym białym g... - zgadzam się na rozdzielenie zespołu linowego.