Niestety, bardzo szybko zaczyna nam spadać tempo. Coraz wolniej zdobywamy kolejne metry kuluaru, sukcesywnie wyprzedzają nas kolejne grupki. Niektórzy idą bez wiązania się liną i w pewnym momencie Bercik również stwierdza, że wygodniej będzie się rozwiązać.
Owszem, bez liny idzie się trochę lepiej, a nachylenie - chociaż im wyżej, tym bardziej strome - nie wydaje się stwarzać niebezpieczeństwa dla człowieka w rakach i z czekanem w dłoni. Ruszam trochę szybciej w górę, gdzie horyzont stopniowo się poszerza. Mam tez okazję obserwować wysiłki zespołu, składającego się z dwóch dziewczyn i psa - pies w uprzęży i asekurowany liną, ale bez raków ślizga się po stromym śniegu.
Dystans do Bercika powiększa się, ale poczekam na niego w pięknym miejscu widokowym, jakim jest przełęcz Mitterkarjoch.