To była ostatnia kolacja na Algarve.
Poprzedniego wieczoru poszliśmy naprawdę późno spać, dlatego w dniu wyjazdu pofolgowaliśmy sobie i w ostatnim momencie wstaliśmy na... również ostatnie śniadanie. Jakoś tak przycichliśmy, żal odjeżdżać i zostawiać te wszystkie wspaniałe miejsca. Po niespiesznym śniadaniu w atmosferze spleenu już bez zdjęć, wróciliśmy do App, gdzie równie nieśpiesznie zaczęliśmy pakowanie. Trzeba jakoś upchnąć te wszystkie porcelanowe pamiątki i muszle. Fajnie, że w lobby hotelowym jest waga to można sprawdzić, czy nie przesadziliśmy.
Serwis sprzątający już krzątał się po pokojach, wspomniałem, że jeszcze chwila i opuszczamy ten nasz, który trzeba przyznać służył nam w większości tylko do spania i mycia, no może z 3x włączyłem TV.
Jeszcze ostatnie spojrzenie z balkonów w stronę jeszcze pustego basenu (chłód) i idziemy do recepcji, skąd mamy ruszyć na lotnisko.
Tak już okazuje się czeka cała grupa powracająca, widać spleen dopadł nie tylko nas, jakoś nie ma już tego gwaru, tylko taka nostalgiczna cisza, a jeżeli juz rozmowa, to okazuje się, że większość osób jednak była na miejscu i nawet nie słyszeli o tych wszystkich ciekawych miejscach, które udało nam się odwiedzić. To nas zbudowało, że jednak logistycznie dobrze wykorzystaliśmy ten czas.
Po 1,5godz przyjeżdża autobus (w międzyczasie można oczywiście było jeszcze wybyć na spacer, hotel przygotował specjalne miejsce na bagaże; to dobry pomysł) i w totalnej ciszy kierujemy się na lotnisko Faro.
Po mw. 1 godz jesteśmy już na lotnisko, gdzie zastajemy tłum pasażerów i ogólny chaos, nikt nic nie wie. Jesteśmy 2godz przed odlotem, naszego lotu jeszcze nie wyświetlili, nie wiadomo, gdzie iść. Dopiero po tym jak rezydent orientuje się, że jest cała grupa, jakoś nas odnajduje i rozpoznaje, to uruchamia kontakty i stoimy do odprawy. Tu znów nie obywa się bez niespodzianek. Zawias drukarki podobnie jak w Pyrzowicach, ktoś nie rozumie, co mówi do niego pracownica lotniska... za ciężka walizka, trzeba przepakować. Ogólny "południowy" chaos i zgiełk. Głośni Brytyjczycy na kilku stanowiskach obok nie ułatwiają. Na szczęście dla Brytyjczyków i Irlandczyków potem po odprawie bezpieczeństwa jest przewidziana osobna część terminala, więc robi się więcej luzu. Tymczasem zrobiło się już 40min do odlotu, a na tablicy dalej nie ma przypisanego nr Gate'u do odlotu. Widząc jak nasi kluczą po lotnisku, zasięgam informacji u gostka technicznego, on wykonuje... memory 5 i już przed wszystkimi wiemy, że będzie to Gate 214, na którym jesteśmy jako pierwsi.
Potem nagle wyświetla się to na odlotach... czyżbym swoją reakcją komuś o tym przypomniał
Dalej już wiadomo lot, lot i jeszcze raz lot na szczęście przy pięknych okolicznościach przyrody z zachodem słońca pod chmurami. Siadamy tu, gdzie chciałem, w okolicy skrzydeł, co by widzieć czy aby pilot dobrze manewruje i czy aby nic nie odpada
Oczywiście nie obyło się bez opóźnienia i z powrotem, odlatujemy znów 40min po czasie, co finalnie daje powrót o 1 w nocy.
Przyziemienie udane i nagrodzone oklaskami. Nasze walizy jak pisałem znów "wyłażą" pierwsze, ma się ten fart
Nasza Meganka już czeka na swoich właścicieli... Jeszcze pół godz i jesteśmy w domu.
Wyprawa, której miało nigdy nie być, o której przez lata, doszła do skutku, wydaliśmy nieco więcej niż zamierzyliśmy, pewnie zakup nowego auta oddali się w czasie, ale warto było, były to niezapomniane, cudowne chwile.
I jedno jest pewne, chcemy tam wrócić, jak wróciliśmy do Breli.
---
Przejrzę jeszcze 1000 zdjęć żony (na razie jeszcze w telefonie) i jak będzie coś ciekawego to odświeżę wątek...