DZIEŃ 14 – CZĘŚĆ 1VLORE – NIEPODLEGŁOŚĆ, KUSUM BABA, ALE PRZED WSZYSTKIM UPAŁBudzę się po siódmej. Oczywiście jest już jasno i nie ma jeszcze żadnego plażowicza. Koło ósmej wywalam rodzinę z namiotów, które zaraz chowam do auta i razem siadamy na kocu do śniadania. Teraz nikt nie zgadnie, że spaliśmy tu całą noc. Można spokojnie zjeść, spakować się i zaplanować co robić dalej. Po 9:30 zaczynam już odczuwać ciepło albańskiego słońca i nie da się ukryć: budzi ono moja irytację. Wyjątkowo źle znoszę na tej wyprawie upał.
Pojawia się
pierwszy samochód z plażowiczem, który daje mi do zrozumienia, że zablokowałem mu przejście na plaże, co jest półprawdą. Zablokowałem je dla samochodu, ale nie dla ludzi, a facet i tak nie chciał tu wjeżdżać. Spoko, jeszcze kwadrans i się zwiniemy.
Postanawiam, że dziś przejdziemy się po
Vlore. We Vlore nie ma szczególnie ciekawych zabytków, ale mnie nie o zabytki dziś chodzi. Gdy rok temu przejeżdżaliśmy przez Vlore, zatrzymaliśmy się przy zaśmieconej i zatłoczonej plaży, a potem pojechaliśmy główną ulicą kierując się do Polski. Pamiętam, że zrobiła na mnie pozytywne wrażenie i poczułem żal, że nie mamy czasu, aby ot tak, bez pośpiechu,
przespacerować się głównym deptakiem przeciętnego albańskiego miasta. Tylko te zabytki i zabytki…
No i jest okazja by to nadrobić. Parkujemy przy
stadionie klubu piłkarskiego Flamutari Vlore i ruszamy na przechadzkę po
Boulevard Ismail Quemali. (Zagadka: Polska jest wyżej czy niżej od Albanii w rankingu FIFA?)
Stadion Flamutari z tyłu:Vlora uchodzi za jedno z
bogatszych miast Albanii - niektórzy twierdzą, że to dzięki mafii. Przypomina mi się, że to właśnie stąd odpływały do Włoch statki przepełnione albańskimi uchodźcami, kiedy runęły piramidy finansowe – zapewne wtedy nawiązano dużo, niekoniecznie uczciwych, kontaktów z Italią. (A po naszym Amber Gold nikt jakoś nie uciekał z Polski…)
Czuję się tu bezpieczny w Albanii, ale pamiętam film na youtube, gdzie jest mowa o tym, że znikają w tym kraju dzieci. Dlatego od jakiegoś czasu drzwi do albańskich szkół są zamykane i całości pilnuje stróż, który na koniec nauki skrupulatnie wydaje pociechy tylko rodzicom.
We Vlore napotykamy chyba pierwszą posprzątaną ulicę w kraju Skanderbega: Vlore ma swoją chlubną kartę z racji tzw.
wojny o Vlore. W 1920, gdy Włosi próbowali zaanektować te tereny,
4 tysiące Albańczyków wystąpiło przeciwko 20 tysiącom żołnierzy dobrze uzbrojonej armii włoskiej. Albańczycy często byli uzbrojeni w … miecze, kije i kamienie. Po dwóch miesiącach walk, Włosi zgodzili się podpisać traktat pokojowy i wycofać z Albanii. Pomyśleć, że przodkowie Włochów podbili pół świata…
Chciałbym powiedzieć, że idziemy spacerowym krokiem, ale to nie byłoby precyzyjne.
Wleczemy się niemiłosiernie, zatrzymując gdzie się da. Zaczynamy od kawy za 2 złote w jednej z licznych kawiarni. Można też kupić kawę świeżo zmieloną na ulicy:
Kawa jak zwykle na Bałkanach pyszna, kawiarnia też wygląda ok, ale
toaleta przypomina komórkę pełniąca funkcję magazynu: wiadra, mopy, kubły – ledwo zostaje przestrzeń dla fizjologii. Snujemy się dalej od jednego strzępu cienia do kolejnego, nim docieramy do baru z burkami i pizzą. Jedno i drugie tanie oraz smaczne. Nie chce nam się wychodzić, no ale dobra, co robić, nie będziemy tu siedzieć w nieskończoność.
Następny jest supermarket – wyjątkowo bogato zaopatrzony jak na Albanię. Mają klimatyzację, więc marudzimy w środku, aby opóźnić wyjście na ulice.
Tak chyba w półtorej godziny docieramy pod
meczet Murada z 1557 roku, zaprojektowany przez jednego z lepszych architektów osmańskich. Ma to być przykład osmańskiego baroku, mimo, że z trudem udaje się zobaczyć jakieś zdobienia.
Moja Lepsza oświadcza, że nie zamierza nawet wchodzić do środka i zostaje z Młodą na ławce koło meczetu. To efekt śliniących się na widok kobiety muzułmanów przy meczecie w Korce rok temu. Tu też w środku rzucają się w oczy
rozwaleni na dywaniku mężczyźni czytający Koran. Nie mam śmiałości robić im zdjęcia niczym krowom na pastwisku. Rzucam okiem i wychodzę - wnętrze jest nieciekawe, zapewne dlatego, że za Hodży pełniło funkcję muzeum architektury.
Dalej napotykamy
grobowiec Ismail Quemali - skromny, jak na człowieka, który przyczynił się do powstania deklaracji niepodległości Albanii, właśnie tutaj we Vlore w 1912. Zapobiegło to być może rozbiorowi Albanii między Serbię i Grecję. Przyjąwszy rok 1479 rok jako moment utraty niepodległości na rzecz Imperium Osmańskiego, mamy
433 lata niewoli narodu albańskiego. Polacy, nie narzekajcie!
Premier w spódniczce – kolejny znak, że Albańczykom potwór gender był niestraszny. (A nasz premier też mógłby spódniczkę założyć?)Quemali pełnił funkcję
pierwszego premiera Albanii od 1912 do 1914. Jego życiorys pokazuje typową dla Albańczyków karierę w państwie otomańskim: był przez jakiś czas prezydentem otomańskiego parlamentu.
Wydaje się, że teraz Albańczycy mają interesującego premiera,
Edi Ramę, profesora sztuki, malarza i rzeźbiarza, który kilka lat temu dostał tytuł Burmistrza Świata za zarządzanie Tiraną. (W Warszawie nie ma takich ambicji?) Chyba wiele polskich miast skorzystałoby, gdyby ich burmistrz miał poczucie estetyki.
Symptomatyczne, że Rama jest od dekady członkiem ugrupowania socjalistów, takiego albańskiego SLD. Nieważne jakich okrucieństw naród doświadczył, nieważne jaki kraj, zawsze wraca nostalgia do czasów, kiedy ktoś trzymał za mordę, ale w zamian tworzył państwo opiekuńcze, w którym każdy znał swoje miejsce. To dużo daje do myślenia o ludzkiej naturze…
Niedaleko grobowca premiera, Pomnik Niepodległości, gdzie Quemali i inni twórcy albańskiej państwowości wyrzeźbieni są u podstawy pomnika (detal ten poświęciłem na rzecz bardziej artystycznego ujęcia):W parku na ławeczce staruszkowie grają w karty, a my zapuszczamy się w boczną uliczką. Okolica zaczyna wyglądać bardzo biednie, ludzie patrzą na nas z większym zainteresowaniem niż gdzie indziej, instynkt każe mi się wrócić, a przejmujący zapach moczu przyspiesza tę decyzję. Wracamy na główną ulicę, gdzie na kolejnym skrzyżowaniu, niedaleko dawnej osmańskiej wieży zegarowej, zostajemy zaatakowani.
Daliście się nabrać?
Nie, nie przez bandytów, ale przez cinkciarzy. W sumie jedni i drudzy chcą od nas pieniędzy…
- No, thank you. No, no, no, thank you. No, thank you. No!