Nazwa Albanii wywodzi się ze źródeł greckich i rzymskich, nawiązując do koloru białego. Sami Albańczycy używają nazwy Shqipëria, co oznacza Krainę Orłów. Albania jest niewielkim krajem - jej powierzchnia wynosi to niewiele mniej niż powierzchnia województwa wielkopolskiego.
Południowa cześć parku jest lepiej strzeżona i niedostępna dla turystów z powodu kolonii gniazdowych pelikana dalmackiego.
A tu co najwyżej ozdobne trawki…
…. lub mewa…
Dochodzimy do przesmyku łączącego morze z odciętą laguną. Wyciągam wydrukowaną w domu mapkę - czyli jesteśmy w punkcie 5. Spróbujemy dojść do punktu 6 i zamknąć pętlę.)
Musimy skręcić w prawo idąc wzdłuż malowniczych łodzi,
… archaicznej barki (one zawsze wyglądają archaicznie),
… budy na palach z żurawiem…
… i wędkarza.
Wkrótce napotykamy siatkę, która przeszkadza w dalszym posuwaniu się wzdłuż przesmyku, ale nie umożliwia, bo są w niej dziury. Niestety przejście przez dziury mało daje: grunt staje się grząski i boję się czy nie utkniemy w mokradłach.
Wracamy zatem tą samą drogą, spotkając jeszcze dwa zwierzaki – jeden jest martwy, ale za to całkiem spory, a drugi żywy.
Zatem Durrës… Nie mogłem się zdecydować czy tu w ogóle zaglądnąć. Ostatecznie zadecydowała chęć rzucenia okiem na naprawdę duże miasto Albanii (ok. 270 tys. mieszkańców z przedmieściami).
Przejazd przez starą cześć miasta wlecze się. Urozmaicamy go zatrzymaniem się w warsztacie samochodowym, tak aby po raz kolejny na tych wakacjach ktoś nam zamontował klapę pod podwoziem, wykończoną przez szutrówkę do Byllis. Tak jak poprzedni wyjazd stał pod znakiem „zgłobów”, czyli przegubów, tak ten zdominowała klapa. Ciekawe, co będzie za rok. A jak silnik?
Mechanicy są bardzo mili, biorą te swoje 20 złotych i możemy jechać dalej w kierunku centrum, zaopatrując się jeszcze w burki, jogurty i lody, oraz mijając tłumy plażowiczów udających się nad plaże lub z niej wracających.
Wreszcie parkujemy i pędzimy do najbliższej kafejki na tradycyjne „siku z kawą”. Kafejka jest jakaś dziwna… Ok, już widzę dlaczego: przeznaczona dla tych, którzy chcą tracić pieniądze w zakładach sportowych, ale kawę i toaletę mają jak najbardziej dobrą. (Przypomina mi się krótki epizod z życia, gdy byłem na kursie krupierów. Wyniosłem z tego jedną prawdę: „Kasyno zawsze wygrywa.”)
Po kwadransie przy „małej białej”, wywlekam rodzinę na upał i ruszamy w kierunku morza.
I tak mijamy ratusz (jego wieża jest aluzją do otomańskich wież zegarowych):
... i nowy meczet (stary zniszczyła kampania ateistyczna):
Są i pozostałości rzymskiego forum:
Opodal największy zachowany rzymski amfiteatr na Bałkanach, nie licząc tego w Puli (traktować Istrię jako Bałkany?!). Nie robi on takiego wrażenia jak ten chorwacki, ale też nie kosztuje nas 100 złotych, tylko jakieś 20 złotych.
Ciężko uwierzyć, że pozostałości amfiteatru odkryto dopiero w 1966.
Brak turystów… Zostaliśmy niemal sami z duchami gladiatorów, dzikich zwierząt i ich ofiar…
Ave Caesar morituri te salutant…
Co do słynnego pozdrowienia zacytowanego powyżej: wszyscy niemal są przekonani, że tak pozdrawiali gladiatorzy cezara. Jest to nieprawdą…
Pozdrowienie takie użyte zostało najprawdopodobniej tylko raz, i to nie przez gladiatorów, ale skazańców zmuszonych brać udział w inscenizowanej przez cezara Klaudiusza naumachii (bitwie morskiej), aby uczcić częściowe osuszenie Jeziora Fucyńskiego.
Dlaczego tylko raz? Bo w całej antycznej literaturze jedyna wzmianka o tym pozdrowieniu jest tylko przy opisie tej bitwy…
Żyjemy wśród tysięcy półprawd i nieprawd. Ale jak mamy dojść do prawy, jeśli prawie całe społeczeństwo podtrzymuje nieprawdę? Jeśli wzmacnia tę nieprawdę kultura masowa (w filmie „Gladiator” to pozdrowienie też się pojawia)?
Wydaje się, że dochodzenie do prawdy, wymaga aktywności. Ale jeśli rozum powstał do przetrwania, a nie do myślenia, to pewien rodzaj aktywności jest zbędny. Przetrwanie polega na tym, aby się najeść, pokopulować i poleżeć na plaży. Szczególnie jak jest taki upał jak dziś.
(Mówiąc jeszcze o kulturze masowej… Przyszło Wam do głowy, że ten rockowy hymn () nawiązuje do „Ave Caesar morituri te salutant”? [„Those about to die”>> „Those about to rock”…])
Wracając do Durres, to odegrało ono ważną rolę w wojnach domowych dwóch antycznych mocarstw: Aten i Sparty. Kto dziś wie, że to wygnanie oligarchów z Epidamnos - jak wówczas nazywało się Durres - zapoczątkowało Wojnę Peloponeską?
Oligarchowie z Epidamnos poprosili o pomoc Korfu, a demokraci zwrócili się do Koryntu, no i zaczęła się prawie 30-letnia rozróba. A dlaczego szukano pomocy w tych dwóch miastach? Ano dlatego, że to z nich właśnie przypłynęli tutaj greccy koloniści by założyć miasto w VII w p.n.e..
Rzymianom, nazwa Epidamnos źle się kojarzyła (porównaj angielskie „damn”) i nazwali osadę Dyrrachium. (Co do nazw, to w latach 80-ych poprzedniego wieku miasto nazywało się Durrës-Enver Hoxha. W wolnym tłumaczeniu na polski, to mógłby być Kraków Józefa Stalina.)
W Dyrrachium zaczynała się słynna droga Via Egnatia, która prowadziła do Salonik, i dalej do Konstantynopola.
(z wiki)
To tu w 48 roku przed Chrystusem, Pompejusz wyrwał się z oblężenia i miał okazję rozbić oddziały Juliusza Cezara, ale nie poszedł za nimi. Albo uznał, że uciekające odziały wroga ciągną go w pułapkę, albo uważał, że i tak je już dostatecznie rozbił.
Miesiąc później mimo dwukrotnej przewagi nad Cezarem, Pompejusz sam został rozbity pod Farsalos, a półtora miesiąca później władca Egiptu ściął mu głowę i odesłał Cezarowi. Ech, gdybyśmy zawsze potrafili wykorzystać szanse jakie daje nam los (i pójść do szefa po podwyżkę w dniu jego słabości)…
Bizantyjskie mozaiki w podziemiach amfiteatru to pozostałości wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Gdy chrześcijanie przejęli amfiteatr, na arenie urządzili cmentarz, z kolei Hodża, urządził tu później estradę.
A współcześnie? Ano dziś, ja bym organizował tu „Tańce z gladiatorami”.
W Durres urodził się około 430 r. jeden z bizantyjskich cesarzy, Anastazjusz I, który zafundował miastu najsilniejsze fortyfikacje w zachodnich Bałkanach: mury po których mogło koło siebie jechać czterech jeźdźców. Obecne mury są jednak późniejsze, weneckie:
Idąc wzdłuż murów, przesuwamy się w kierunku nowoczesnej przystani. Gdzieś tutaj zginął sierżant Mujo Ulqinaku, gdy 7 kwietnia 1939 podczas włoskiej inwazji na Albanię – o której już pisałem tutaj – Mujo, uzbrojony tylko w karabin maszynowy, zabił kilkudziesięciu Włochów, dopóki nie uciszył go pocisk artyleryjski. Był jednym z nielicznych oficerów, którzy próbowali walczyć, choć miał mnóstwo czasu by się poddać, albo uciec.
W sumie 360 Albańczyków, głównie żandarmi i zwykli mieszkańcy, z trzema karabinami maszynowymi stawiało w Durres opór przez kilka godzin, dopóki Włosi nie ściągnęli z okrętów czołgi.
Gdyby Mujo dysponował czołgiem, Włosi musieliby zapewne użyć bomby atomowej.
Trąbiące samochody z młodą parą to bardzo charakterystyczny widok w Albanii:
Włoska inwazja powtórzyła się w 1991, kiedy po upadku komunizmu Albańczycy właśnie z tego portu rzucili się do masowych ucieczek do Włoch. Aby temu zapobiec, port oddano pod wojskową kontrolę sąsiada zza Adriatyku.
W 1997 Włosi wylądowali ponownie w ramach „Operacji Alba”, gdy Albanię opanowały zamieszki i anarchia, bo ludzie potracili swoje oszczędności w systemach argentyńskich. To wtedy obrabowano też tutejsze muzeum archeologiczne. „Operacji Alba” była jedyną międzynarodową misją, w której Włosi grali przywódczą rolę.
Każdy kraj powinien mieć swoją Albanię, aby leczyć mocarstwowe kompleksy.
Na plażę nie wybieramy się - te koło miasta są nieźle zanieczyszczone, ale te na północ od niego podobno czyste. Cała Tirana jeździ tutaj odpoczywać, co widać było po tłumach wczasowiczów, gdy przejeżdżaliśmy przez miasto.
Kawiarenka na szczycie wieży. Gdzie ja to już widziałem? Na pewno w Porec (Istria), choć miejsc takich zapewne znajdzie się sporo. Jakoś dzisiaj wszystko kojarzy mi się z Istrią…
A zwróciliście uwagę jak powyższy wieżowiec z tyłu, nawiązuje architektonicznie do weneckiej wieży?!
Frasheri – najelegantsza ulica miasta z kilkoma secesyjnymi budynkami oferuje kilka kawiarni z lodami. Kupujemy gałkowe na wynos – największą atrakcją jest wsadzona w nie albańska flaga. (Do dziś jeździ ze mną wetknięta za środkowe lusterko.)
Wpatruję się w czerwoną flagę z dwugłowym orłem, niemal taką samą jak ta, którą używał Skanderbeg walcząc przeciw Turkom, i już wiem dokąd udamy się na trzecią atrakcję dnia…
ładne te trawska, żona byłaby zachwycona, wiem że to dla niektórych jakieś tam zwykłe badyle, ale dla niej bardzo malownicze...
DarCro napisał(a):Również park narodowy nie jest wolny od śmieci, co sprawia przygnębiające wrażenie. To nie są nawet wysypiska, ale drobne papierki, kapsle, kawałki butelek, etc. Czasami i większe kupy śmieci się zdarzają.
u nas jest jednak nadal bardzo podobnie pod tym względem
wiem że jest kemping nieco wyżej, kilkanaście kilometrów bodajże, koło Kavaje, całkiem ładnie położony, jak patrzyłem - dwie osoby z autem i namiot bodajże 15 euro... zlikwidować raczej go nie zlikwidują bo nawet ADAC go poleca
Pamiętam, że do kempingu w Kavaje widziałem drogowskaz na głównej.
DarCro napisał(a):Swobodnie można było wczoraj wjechać w jakąś szutrówkę i rozbić się
Ciekawe jak w takim podmokłym miejscu byłoby z komarami W Rumunii w podobnych okolicznościach przyrody było ich tyle, że drugiej nocy nad morzem już nie dalibyśmy rady przeżyć w związku z całkowitą utratą krwi Ale skoro na kempingu nie było, to pewnie i tam w tym akurat okresie był spokój.
DarCro napisał(a):mijamy ratusz
Jak na takie duże miasto, ratusz niezbyt reprezentacyjny. Chyba ściągalność podatków kiepsko im wychodzi
DarCro napisał(a):Gdzie ja to już widziałem?
Ja na pewno widziałem w jednej z tutejszych relacji
Wreszcie się doczekałam kolejnej części Tańce z gladiatorami- nie pisz takich rzeczy bo ktoś przeczyta, zainspiruje się i będziemy musieli to oglądać...
Po lewej mam Skanderbega. Z jego pomocą mam nadzieję zakończyć relację. Alkohol zapewnia stan rozciumciania, akurat dobry na taki epizod, gdzie nic specjalnego się nie wydarzyło, a posuwać się z relacją do przodu trzeba.
Na epizody bogatsze we wrażenia lepsza wydaje się być amfetamina.
Osobowości ludzkie też zapewne dałoby się podzielić na te dążące do rozmycia i na te dążące do wyostrzenia umysłu. Można sobie wyobrazić sklep przyszłości gdzie klient wchodzi i wybiera między alkoholem a amfetaminą.
Obecne próby legalizacji odurzania prowadzą do rozszerzenia asortymentu artykułów rozciumciających, raczej niż do wprowadzenia tych wyostrzających umysł. Sprzedaje się legalnie alkohol, który uzależnia fizycznie i psychicznie, a nie sprzedaje się amfetaminy, która może uzależnić psychicznie, ale nie fizycznie.
Mogę sobie łatwo wyobrazić dlaczego rządzącym niezbyt zależy, aby ludzie postrzegali świat z większa ostrością.
Teoretyczny dylemat w kontekście amfetaminy: lepiej przeżyć 30 lat z euforią dwa razy na tydzień, czy 60 lat z euforią raz na 5 lub 10 lat? Czy wojownicy w armii Aleksandra Wielkiego, w ciągu kilkunastu lat walki u boku niepokonanego wodza, (dożywający 30-40 lat jak większość ludzi w tych czasach), triumfujący co chwila w kolejnych potyczkach, upojeni krwią, sławą i zwycięstwem, nie byli blisko tej pierwszej wersji przeżycia życia?
Nieważne. Z pomocą Skanderbega, naprzód…
KRUJE – ZAMEK SKANDERBEGA
Rok 1450 – sułtan przegrywa po raz pierwszy Murad II – znany nam z tego, że 6 lat wcześniej pokonał Władysława Warneńczyka pod Warną – z armią 100-150 tysięcy ludzi próbuje zająć zamek w Kruje, który broni tylko 1,5-tysięczna załoga.
Skanderbega nie ma w środku fortecy, ale z zewnątrz gnębi siły sułtana podjazdową walką. Murad II wycofuje się.
Powoli wjeżdżamy pod górę doceniając strategiczna położenie zamku w Kruje: z tyłu wysoki masyw, z przodu bardzo strome zbocze.
Wbrew swoim zwyczajom decydujemy się zapłacić za parking, a następnie przechodzimy kilkaset metrów do zamku mijając pomnik Skanderbega.
Skanderbeg Kastrioti rodzi się w okolicy Kruje - 5 lat przed bitwą pod Grunwaldem. Zdaniem pewnego szwajcarskiego historyka, który wydał w 2009 krytyczna biografię albańskiego wodza, matka jego była Serbką, a nazwa rodowa Kastrioti ma greckie korzenie.
W Albanii przyjęto to tak, jakby w Polsce powitano ustalenia, że Jan Paweł II miał matkę Żydówkę, a ojciec był Niemcem.
Zanim dojdzie się do zamku, warto wdepnąć na bazarowa uliczkę o wschodnim klimacie. No, może sprzedawcy są tylko trochę mało nachalni jak na Orient…
Jakbym nie pogonił swoich kobiet, wizyta w Kruje, zakończyłaby się tutaj, mimo, że ceny nie wydaja mi się atrakcyjne.