DZIEŃ 16 – CZĘŚĆ 2
Bóg, besa i plaża, czyli Byllis i Diviake
Spałem zatem mocno, jak mój kot po akcji odkurzania domu. Im większy stres, tym większa potrzeba odreagowania przez sen. Żegnajcie drzewa pokraczne i straszne! W drogę!
Wracamy tą samą trasą, tą samą nową drogą na Levan, w kierunku ruin starożytnego miasta Byllis.
Nie wytrzymuję długo bez kawy, więc zatrzymujemy się w przydrożnej kawiarni. Jesteśmy sami z wyjątkiem pary z dzieckiem. Kelner bez problemów łapie, że potrzeba nam dwie małe czarne i dwa soki jabłkowe.
Po drugiej stronie drogi ruch nie tylko samochodowy:
Wyciągam jedną z lektur o Albanii przygotowaną na ten wyjazd. Natrafiam na opis Butrint, może Sarandy - w sumie bez znaczenia, bo wiele albańskich miast wygląda podobnie.
„Mercedes ustawiony pod zakazem zatrzymywania się, pod oknami kilkupiętrowych bloków składy niepotrzebnych mebli, połamanych krzeseł, lodówek. Jest i zamrażarka Ice Cream, z której wystają pogięte druty. Między blokami leżą poprzewracane kontenery ze śmieciami, a między nimi małe dzieci bawią się w chowanego. Na sznurach suszy się bielizna. Mieszanka stylów, kolorów. Wszystko dosztukowane w taki sposób, aby przynajmniej przez chwilę stanowiło całość. Do tej pory czasem się zastanawiam, kiedy te dosztukowania poodpadają, co nie przeszkadza mi doceniać piękna tego całego syfu.”
Wydaje mi się, że tylko kobieta mogłaby pisać tak plastycznie („Samotnie przez Bałkany” A. Jackowska). A może to ja jestem tak mało spostrzegawczy?
W pewnym momencie przestaję czytać. Docierają do mnie strzępki rozmowy z sąsiedniego stolika. Z akcentu odgaduję, że para z dziewczynką przy stoliku obok to Amerykanie. Ich jest czarny jeep na albańskich numerach przed kawiarnią, zapewne z wypożyczalni.
Rozmowa wchodzi na nieoczekiwane tory. Wolałbym jej nie słyszeć, ale w pewnym momencie jest już za późno.
- … ale ja nie wierzę w Boga – mówi dziewczynka, może 11 lat, biała sukienka, włosy blond schodzące na ramiona.
- Ale przecież … - głos kobiety zagłusza przejeżdżające auto.
- Jakby Bóg był, to nie pozwoliłby, aby mama i tata umarli. Gdyby Bóg był, nie zrobiłby mi tego…
Kawa zmienia smak. Wyświechtany argument na nieistnienie Boga w ustach doświadczonej przez los jedenastolatki różni się w niewytłumaczalny sposób od suchego argumentu w książce do filozofii lub teologii. Deklaracja ateizmu, a może tylko intelektualnego buntu, u dziecka z najbardziej chrześcijańskiego kraju w jednym z najbardziej ateistycznych krajów świata… Nie, to nie jest to, czego oczekiwałoby się w sierpniowe, albańskie przedpołudnie…
- Nie zamykaj się. Może kiedyś spojrzysz na to inaczej. Pamiętaj, że masz jeszcze nas… - mówi ciocia, a może znajoma, a może jakaś inna nie-mama. Zapewne przyjechali z małą na wakacje do Albanii, aby mogła zapomnieć, wyrwać się z tego co ją spotkało. A może raczej są pracownikami amerykańskiej ambasady lub innej tutejszej instytucji.
Podnoszę się. Nie chcę dalej być mimowolnym świadkiem tego, że życie jest przypadkiem. Płacimy i odchodzimy do auta. Buzia z blond włosami odprowadza nas wzrokiem.
Słońce pali jak wczoraj,
jak tydzień temu.
Bezlitośnie.
***
Byllis.
Kto słyszał o Byllis?
Mało kto.
Skręcamy z głównej drogi w prawo. Zastanawiam się dlaczego te ruiny są tak mało znane i wkrótce dostaję odpowiedź: to coś po czym jedziemy, dawno zatraciło cechy szutrówki i stało się miniaturą gór, na których podwozie naszego auta, jak zwykle, doświadcza serii sierpowych. Staje się jasne, że klapa osłaniające podwozie znowu skończy w warsztacie.
Kawałek lepszego odcinka:
Po drodze o mało nie pakujemy się w żółwia, który przebiega przez drogę. Wypadam z auta i błyskawicznie obezwładniam gada, który na mój widok próbował rzucić się do galopu.