DZIEŃ 15 – CZĘŚĆ 2Ponad kanionem Lengarica, i dalej, nieuchronnie, na nocleg lękuZwijamy się i ruszamy coś zjeść. Cofamy się kilka kilometrów, bo zapamiętałem, że widziałem tam dosyć fajnie wyglądającą restaurację. Na miejscu jest trochę ludzi, wiec nie powinno być z jedzeniem najgorzej. Zajmujemy stolik, siadamy i czekamy.
Przychodzi
dziewczynka, jakieś 12 lat, i próbuje po angielsku ustalić co zjemy. Bardziej próbuje niż jej się udaje. My z kolei bardziej kiwamy głową niż rozumiemy co ona mówi. Wyboru chyba też nie ma dużego, co upraszcza naszą komunikację: mięso z grilla, frytki i sałatka, zimne soki.
Czekając na posiłek możemy poobserwować jak właściciel griluje mięso. Zastanawiają trzy poziomy pieńków na lewo od grila. Może odbywa się tu czasem
symultaniczne rąbanie: tata rąbie na najwyższym, mama na średnim, a synek na najniższym?
Nasze dzieciaki idą się pobawić z albańskimi i pościskać kota, który od nadmiaru czułości ewakuuje się na drzewo.
Nagle od strony parkingu dociera do nas
głos Polaka, który w wulgarny sposób miesza z błotem swoją żonę. Nie wiemy dokładnie za co, ale o dziwo kobieta nie reaguje zbytnio na „kurwy” pod swoim adresem, tak jakby traktowała to jako element życia codziennego. Wskazuję Mojej Lepszej jakie szczęście ją spotyka, że nie ma takiego męża, ale z goryczą stwierdzam, że nie słyszę wybuchu entuzjazmu i zrozumienia.
Niedoceniony, idę po wodę do auta, gdzie zaczepia mnie mąż „kurwy”. Przyjaźnie pyta o najlepszy sposób dotarcia do Sarandy. Odpowiadam, ale jakoś bez sympatii.
Po pół godzinie dziewczynka przynosi nam jedzenie.
Wszystko jest nie tak jak zamawialiśmy, ale byliśmy pewni, że to się właśnie tak skończy, więc nie protestujemy. Frytki (x2) i duża sałatka z warzyw (x1), zimne soczki (x4) są ok, ale mięso (x4) jest strasznie suche i twarde. Po obgryzieniu wychodzi, że więcej go nie było niż było. Jestem głodny, a rachunek jak na Albanię jest spory: ok. 120 zł. Zatem duża ilość ludzi w restauracji nie oznacza dobrego żarcia – może siedzą tam długo, stwarzając wrażenie tłoku, ale przyczyną tego jest fakt, że są wciąż głodni i muszą domawiać kolejną porcję, aby się wreszcie nasycić?
Kulinarnie rozczarowani, wracamy do roli turystów. Jednak nie kierujemy się jeszcze z powrotem w kierunku Peremetu, bo mam pomysł objechać okolice, posuwając się
górą wzdłuż kanionu Lengarica . Droga początkowo jest obiecująco szutrowa i szeroka jak na Albanię, a widoki na dół zdają się świadczyć, że to był dobry pomysł.
Aż tu nagle… Trwa ulepszanie drogi. Spychacz rozprowadza warstwę świeżo nawiezionych kamieni. Nie przejedziemy - nasza Skoda utonie w tej warstwie jak w błocie.
Na szczęście Pan Walec szybko utwardza dla nas środkową część, zjeżdża na bok i po kwadransie postoju możemy jechać dalej. Falemnderit!
Droga stopniowo się pogarsza i dojeżdżamy do miejsca gdzie kotłuje się kilka ciężarówek i koparka, a obok stoją baraki. Wygląda to na budowę, ale co budują, ciężko ustalić. Kopalnia? Zakład produkcyjny? Utwardzają drogę pewnie dlatego, aby mógł tu dojechać ciężki sprzęt. Cokolwiek powstanie, szkoda tych dzikich terenów wokół kanionu.
Zaczepiony budowlaniec daje nam do zrozumienia, że
dalej naszym autem nie przejedziemy. Faktycznie, ostatnie metry naszej szutrówki to były „górki i doliny”, które wywoływały dramatyczne okrzyki Mojej Lepszej. Mówi się trudno. Wracamy.
W oddali widać jeszcze
wieś Benje-Novosele, do której też planowaliśmy („
ja planowaliśmy”) zaglądnąć, ale widząc jaka droga tam idzie i patrząc na twarz Mojej Lepszej, rezygnuję. Możemy nie dojechać. A na pewno nie dojedziemy w ciszy i spokoju.
Znowu kierujemy się na
Kelcyre. Miejscowość strasznie mi się podoba, choć nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Zapewne ma coś z esencjonalnego chaosu Albanii. Żałuję, że nie mam czasu, aby sobie tu pospacerować bez celu tak jak we Vlore. Koniec Kelcyre wieńczą ruiny twierdzy:
Na miejsce noclegu mam upatrzone miejsce
nad Vjosą przy skrzyżowaniu dróg SH75 i SH4. Już rok temu wahałem się czy tam nie spędzić nocy, ale odrzuciłem wtedy ten pomysł, bo wydawało mi się, że będzie widać nasz namiot z głównej drogi SH4.
Ale w tym roku postanawiam zastosować trik z rozbijaniem namiotu po zmroku, więc nie powinno być problemu. Po porannej przepychance, hotel odpada. Zresztą dzisiaj czuję się lepiej i nie potrzebuję odpoczynku w klimatyzacji.
Gdyby ktoś był ciekawy jak się skończył poranny spór: uznałem swoją cześć winy - bądź co bądź, oni nie powiedzieli, ale ja nie dopytałem się czy śniadanie jest w tych 40 euro. Kiedy zaproponowali
50 euro zamiast początkowych 60 euro, ustąpiłem. Ale niesmak pozostał.