napisał(a) zawodowiec » 06.08.2005 00:59
Jeśli chodzi o dalszą drogę, to mapy Albanii moja (dwusetka) i Czechów (czterysetka) się sporo różnią co do rejonu w który jedziemy. Potem się okaże, że najlepiej korzystać z obu jednocześnie bo informacje się nieźle uzupełniają. We wsi Kolesjan kończy się asfalt, a my odbijamy w lewo, stromym szutrem pod górę. Spotkani miejscowi z powątpiewaniem patrzą na skodzinkę, jeden znający parę słów po niemiecku odradza dalszą jazdę. Oni tam jeżdżą ciężarówkami, busami, bogatsi terenowcami, a najczęstsze są stare merce, doskonale sobie radzące na wybojach. Naszym celem jest wioska Radomire, pod samym Maja Korabit, odległa jeszcze o jakieś 30 km drogą o niewiadomej przejezdności. Kilku facetów wsiada do busika i macha żebyśmy jechali za nimi. Nasz "Niemiec" jeszcze tłumaczy gdzie skręcać. Ruszamy za busem.
Bus musi czasem na nas czekać. Przy przejeżdżaniu większych potoczków płynących przez drogę razem wysiadamy, rozkminiamy jedyną możliwą drogę przejazdu, Czesi mnie pilotują, czasem coś chrupnie o chlapacza albo i o podwozie.
W pewnym momencie Albańczycy muszą już wracać. W godzinę przejechaliśmy chyba mniej niż 1/3 drogi. Dają ostatnie wskazówki gdzie jechać. Wręczam załodze busa Żubrówkę. Falemderit! - dziękujemy!
Parę minut później widzimy za nami naszego busa. Puszczamy go naprzód, pilotuje nas jeszcze przez dwa rozstaja, na trzecim kierowca pokazuje ręką w lewo - tam jedźcie! Magia bakszysza. Nasze obie mapy razem wzięte by tego nie pokazały. Szybko robi się ciemno, makadamski put idzie stromo raz w górę, raz w dół, skodzinka się grzeje na jedynce, wyboje w światłach lamp wydają się większe niż w rzeczywistości. Już zupełnie po ciemku przejeżdżamy most na rzeczce, obie mapy z zadziwiającą zgodnością mówią że to wieś Bushtrice, a więc prawie połowa drogi. Zjeżdżam na dogodne dobudowane podwyższenie obok jakiegoś baraku przy drodze. Czesi namawiają żeby jechać jeszcze kawałek, nie podoba im się to miejsce ale ja i skodzinka jesteśmy już trochę zrąbani więc odmawiamy. Robimy jakieś kanapki, gryzą nas meszki, szykujemy się kimać na dachu baraku. Z domku naprzeciwko wychodzi facet, wita się, trochę na migi i mówiąc "lulishte" proponuje nam spanie na trawniku w jego podwórku. Po chwili narady wjeżdżam przez bramę, rozkładamy się na trawie i zasypiamy pod miliardem gwiazd i meszek.
Ostatnio edytowano 16.04.2008 14:07 przez
zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz