napisał(a) zawodowiec » 21.09.2005 00:38
Po pół godzinie jesteśmy nad brzegiem. Nieznajomi są schowani za skalnym załomem, dosyć daleko od nas. Na razie się z nimi nie integrujemy, tyko się rozbieramy i włazimy do wody, oczywiście na waleta. Czesi mówią że jak przyjdzie policja to nas może zgarnąć za nemravost. Śmiejąc się pytam co to jest - okazuje się że nemravost znaczy niemoralność. W zamian ja im tłumaczę co to jest po polsku niemrawość. Znowu jest wesoło. Wypływamy na środek jeziora. Woda jest zimna ale da się wytrzymać. Tego nam było trzeba po kilku dniach w upale bez żadnej kąpieli.
Trzeba nabrać wody z potoku spływającego do jeziora, ale do tego musimy przejść obok trójki turystów. Kobieta i dwaj faceci z Belgradu, jeden z nich okazuje się być serbskim policjantem, oczywiście na urlopie a nie na służbie. Mówią że mieszkają w domku na polanie Zastan przy rozwidleniu dolin w Ropojanie, z tego co zrozumieliśmy należącym lub użytkowanym przez policję w celach wypoczynkowych. Próbowali wejść na Maja Jezerce ale doszli tylko nieco ponad przełęcz pod szczytem, dalej było za trudno i krucho. Woleli nie ryzykować, mówią że może ze sprzętem wspinaczkowym by dało radę. My w razie czego mamy trochę szpeju.
Karmimy ich wersją że weszliśmy w góry od strony albańskiej, że jutro idziemy na szczyt a potem jeszcze zobaczymy co dalej. Rżnąc głupa, pytam czy mają przepustkę bo słyszeliśmy że ciężko ją zdobyć. Nie mają żadnego glejtu, przeszli normalnie przez granicę najprostszą drogą. Oprócz strażnicy w Vusanje, powyżej w dolinie nikt nie pilnował. Domyślam się że zawodowy policjant, chociaż serbski, i tak by mógł mieć jakieś ułatwienia, ale już nie drążę tematu tylko się w duchu cieszę z dobrych wieści na jutrzejszy powrót. Żegnamy się i ruszamy każdy w swoją stronę.
Po rozbiciu namiotu gotujemy kolację, już raczej na pewno pożegnalną. Pijemy wywar z zebranej macierzanki i jeszcze jakiegoś zioła, według patentu Czechów. Wieczór jest zupełnie bezwietrzny, z trawy wstają chmary meszek. Są wyjątkowo upierdliwe, włażą do oczu, nosa, za rękawy, trzeba się cały czas oganiać. Z Ivošem przenosimy namiot na pobliskie pole śnieżne żeby tam spać, tam gdzie nie ma trawy to nie będzie i tego cholerstwa. David bohatersko zostaje spać na łące, po zachodzie zrywa się lekki wiatr i trochę rozpędza naszą plagę. Jutro wcześnie rano idziemy na górę.