Planujemy się dostać do Czarnogóry najkrótszą trasą, przez przełęcz 1849 i wieś Čakor, podobno piękną widokową drogą. Jeden z mieszkańców Kožnjar wspominał wprawdzie o kiepskiej jakości szutrze, ale po albańskich przejściach tylko się uśmiechnąłem na jego ostrzeżenia.
Na rogatkach Peć drogowskaz na Čakor, posterunek KFOR, droga dnem wąwozu. Asfalt najwyraźniej niedawno położony, chociaż wyrwy się zdarzają.
W Kućište koniec tej przyjemności, drogowskaz na Čakor kieruje w makadamski put. Zabudowania się kończą, w lewo odchodzi droga z drogowskazem na jakąś restaurację, my jedziemy prosto coraz bardziej zapuszczoną trasą, wcale nie mając pewności czy tak trzeba. Coraz częściej muszę wrzucać jedynkę, chociaż jest prawie płasko. Myślę co będzie dalej jak będzie podjazd na ponad 1800 m.
Nagle zagradza drogę położony w poprzek lekki kawałek pniaka. Co za cholerstwo? Niewiele myśląc odwalamy go na bok i hajmo raja! Za chwilę tablica - "znajdujecie się na terytorium Czarnogóry, kierowcy pojazdów KFOR muszą tu zawrócić". Ale przecież my nie jesteśmy KFOR, nikt nas nie zwerbował po drodze. Naprzód! Jeśli jazda 5 km/h na jedynce może oznaczać "naprzód".
Naszym oczom ukazuje się wielki stos pniaków i gałęzi na całej szerokości drogi. I nie jest to wiatrołom, zwalili to celowo. Tym razem oczyszczenie przejazdu zajęłoby trochę dłużej. Widocznie ktoś zaliczył nas do KFOR-u.
Jedno co mogliśmy przeoczyć to droga "do restauracji". Wracamy, na rozjeździe spotykamy samochód, kierowca na pytanie czy tamtędy na Čakor odpowiada twierdząco. Szeroka, znakomita szutrowa droga pnie się serpentynami, nachylenie jak nic 20% jakby potwierdzało że nas doprowadzi na 1849 m. Po dłuższej jeździe w końcu škodovka się grzeje, trzeba jej dać odsapnąć, na przełęcz jeszcze spory kawał.
Ruszamy. Za zakrętem restauracja, parking i... koniec drogi. Knajpiarz tłumaczy, że droga na Čakor szła dołem, ale parę lat temu została zamknięta przez wojska KFOR. Minie następnych parę lat to i jakąś tablicę informacyjną też postawią. Albo i drogę prędzej z powrotem otworzą.
Między wąwozem a Peć można by zobaczyć klasztor Patriaršija. To dlatego tam jest posterunek, z tych samych przyczyn co w Visoki Dečani. Pytamy żołnierza czy można zwiedzić. Sprawdza nam paszporty, pyta nas o wyznanie, czy nie jesteśmy przypadkiem muzułmanami. Dwaj jasnowłosi Czesi najwyraźniej na nich wyglądają, Polak z trochę ciemniejszymi włosami tym bardziej. Dzwoni do klasztoru, dowiaduje się że zwiedzanie tylko do 5 po południu (jest już po 7), zaprasza jutro. Niestety nie mamy tyle czasu.
Pozostaje jechać do Czarnogóry przez przełęcz 1710, Rožaje i Berane. Długi podjazd, lecz bez żadnych ekstrem, świetna droga. Przed samą przełęczą przejście graniczne, posterunek kosowski. Ze 2 km dalej, za najwyższym punktem, czarnogórski. Wychodzi do nas wesoły pogranicznik o posturze niedźwiedzia. Pyta nas skąd i dokąd jedziemy. Z Koraba, Đeravicy... Ooo, planinari - wpada mi w słowo - isto sam planinar, volim svih planinarov! A sada Durmitor, kroz Gusinje - rzucam mu naszą oficjalną czarnogórską legendę. Gusinje? - wesoło ciągnie celnik. Człowieku, nie wnikaj w to Gusinje, przecież powiedziałem Durmitor - myślę sobie. Prokletije? Maja Karanfil? Znam je sve! Fajny człowiek, no dobra, do Karanfila można mu się przyznać. Na koniec wręcza nam kartę pobytową, jedną na wszystkich, żeby ją oddać przy wyjeździe. Co jest? Byłem już w Czarnogórze i nie było takiego zwyczaju. Mówię mu że pewnie nie będziemy razem wracać, koledzy zostaną dłużej, niech im wypisze oddzielnie. On na to żebyśmy poszli na posterunek w Gusinje albo gdziekolwiek to nam wypiszą bez problemu, wyraźnie już mu się nie chce. Hmm, policję w Gusinje to będziemy omijać szerokim łukiem. Jedziemy, zostawiając sympatycznego pogranicznika w nieświadomości naszego prawdziwego celu.
Parę kilosów dalej znajdujemy dobry zjazd do lasu i walimy się spać pod širákem.