napisał(a) zawodowiec » 02.09.2005 23:55
Siedzimy na szczycie chyba z półtorej godziny. Wreszcie łapię zasięg żeby wysłać semsa do Ag. Wokół góry, góry i góry... daleko widać też zachodnie Prokletije, nasz następny cel...
...i jeszcze więcej gór wszędzie naokoło.
Dobrze się nam siedzi na górze, ale zejść w końcu kiedyś trzeba. Złazimy na drugą stronę, w końcu dołączając do naszego szlaku podejścia. Kapownik Ivoša jest ciągle w ruchu. Niebieskie dzwoneczki rozpoznaje bez wahania jako hořec...
...a nazwy pozostałych chyba tylko on pamięta...
...no może z wyjątkiem jednego.
W Kosowie "czarna owca" nie jest chyba aż tak negatywnym określeniem.
Z daleka widzimy traktor, powoli rzęzi pod górę naszą dalszą drogą zejściową. Jak on tam wjechał? Musi być jakiś łagodniejszy objazd, przecież nie podjechał naszym szlakiem. Czesi wyciągają lornetkę, widać doczepione z tyłu wiszące siedzenie, na którym zasiadają dwie kobiety. Ooooo, babosed - słyszę od Ivoša. Uśmiecham się do siebie, podziwiając prostotę i pomysłowość ich języka.
Od jakiegoś czasu na horyzoncie zbierają się chmury i grzmi. Szybko zbiegamy naszą ścieżką przez las. Już jesteśmy na drodze w dolinie, gdy przychodzi krótki, odświeżający deszcz. Przed 3 po południu, dokładnie 24 godziny od wyruszenia stamtąd, jesteśmy w Kožnjar. Skodzinka na nas czeka, znowu ucinamy pogawędkę z gospodarzami warsztatu. Ruszamy szutrową drogą w dół potoku, po drodze nie zapominając o kąpieli.
Ostatnio edytowano 03.09.2005 00:35 przez
zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz