napisał(a) zawodowiec » 30.08.2005 23:15
Naszym następnym celem jest Đeravica we wschodniej części Prokletije. Jedziemy przez Prizren i Đakovicę do Dečani, przed wejściem na Đeravicę chcemy zwiedzić prawosławny klasztor Visoki Dečani. Według naszych map jest on po drodze do wioski o dwóch nazwach, Kožnjar/Belaje, naszej bazy wypadowej w góry. Do miasteczka Dečani dojeżdżamy już po ciemku, zapytany miejscowy pewnie pokazuje nam drogę.
Wyjeżdżamy z miasteczka i serpentynami w górę, asfalt się kończy, widzimy jakieś wojskowe zabudowania, zero ludzi, obszczekuje nas tylko sfora psów. Jedziemy dalej szutrem, na rozstaju na czuja w prawo, jeszcze raz w prawo tam gdzie widać jakieś zabudowania, może będzie kogo spytać. Brama pilnowana przez włoskich żołnierzy, na pytanie o klasztor i Kožnjar coś odpowiadają, rozumiem tylko sempre sinistra, cały czas w lewo. Czyli dokładnie tam skąd przyjechaliśmy. Nie ma wyjścia, wracamy do Dečani pytać dalej.
Dogadujemy się łamanym serbskim, co pewnie wychodzi nam na korzyść. Jakbyśmy mówili za dobrze to nie wiem czy by nas tak przyjaźnie traktowali. Informacje pytanych tubylców są sprzeczne, poza tym że trzeba jechać przez włoski posterunek. Jeden starszy facet odradza zostawienie samochodu w Kožnjar, mówię mu że w razie czego damy miejscowym bakszysza żeby popilnowali. Wychodzi że trzeba jechać drogą w prawo, którą na początku od razu odrzuciliśmy ze względu na stojący jak byk znak zakazu wjazdu. Krótki kawałek mocno dziurawym asfaltem i znowu posterunek wojskowy, tym razem dużo mocniej ufortyfikowany. Włoch mówi że teraz na noc droga zamknięta, z tego co rozumiemy to jakoś można objechać naokoło tak jak próbowaliśmy na początku. Nie wiemy czy dobrze rozumiemy i czy nasz dzielny wojak w ogóle jest dobrze poinformowany. To chyba nawet nasi żołnierze przed misją ONZ przechodzą jakiś podstawowy kurs angielskiego. Włosi natomiast są przekonani że z resztą świata się dogadają po włosku z niewielką pomocą rąk i nóg.
Wracamy tak jak na początku, znowu nas obszczekują te same psy, dalej zamiast skręcić w prawo na ten wcześniej napotkany włoski posterunek, jedziemy prosto coraz gorszym szutrem. Dochodzi północ, wiemy że już dziś nie dotrzemy do Kožnjar, trzeba by gdzieś przykomarować. Jakieś rozszerzenie drogi, jakieś ogrodzone ujęcie wody czy coś. Żaden pies za nami nie przyszedł. Miejscówka wydaje się spokojna. Ładny widok z góry na światła Dečani. Polskie kiełbaski z serem na kolację i zasypiamy pod širákem jak mówią Czesi, czyli pod gwiazdami.