Przyszedł czas na przejazd tego odcinka w pełnym blasku słońca. Drogi, którą w tamtą stronę przejeżdżaliśmy w większości po ciemku.
W tamtą strone, wjeżdżając w nią wiedzieliśmy z opisu w sieci że do Radomire da się dojechać zwykłym samochodem od południa, ale "twojemu samochodowi ta droga się nie spodoba". Południowy szlak był zaznaczony na obydwu moich mapach. Nam było po drodze z przeciwnej strony. Nie dysponowaliśmy żadnym opisem północnego dojazdu poza tym, że był on zaznaczony jako "droga" tylko na jednej z moich dwóch map. Figurował również na mapie Davida, co w głosowaniu map dawało wynik 2:1, tak więc pojechaliśmy, do Radomire szczęśliwie dotarliśmy i jak widać na załączonych obrazkach skodzinka jakoś to przeżyła. Gdyby mapa Czechów mówiła co innego... też byśmy pojechali.
Wesoło się nastawiam na pokonywanie znanego już i oswojonego odcinka specjalnego i radosne strzelanie fotek. Ruszamy.
Wjeżdzamy na przełęcz i odwracamy się ostatni raz. Do zobaczenia, Korabie, dzięki za wszystko!
Jedziemy dalej. Życie w wioskach toczy się leniwym tempem, my też się dostrajamy do tej atmosfery.
Jak kierowca osiołka w końcu wymieni wiadomości dnia z jeźdźcem merca to można ruszyć dalej.
Na jednym z długich podjazdów na jedynce temperatura w chłodnicy się niebezpiecznie zbliża do 110 stopni więc dajemy skodzince chwilę odsapnąć.
Dzięki temu możemy się dokładniej przyjrzeć drodze do wsi Wieś Wieś, gdzie mieszka nasz "Anglik", i temu co nad nią wisi.
Po obejrzeniu przez lornetkę okazuje się, że nie jest to gigantyczna chłodziarko-zamrażarka, lecz zwykły blok skalny, obdarzony wyjątkowo regularnymi kształtami. Blok ten w swoim czasie zapewne osłabi regularność kursowania busów Alpine Tours do Veshi Veshi i z powrotem.
Przez potoczek, który w tamtą stronę pokonywaliśmy w asyście licznej załogi miejscowych, tym razem pilotują mnie sami Czesi, wykonując dokumentację fotograficzną.
Szutr się wreszcie kończy, asfaltem docieramy do Kolesjan, gdzie miejscowy szewc skleja buta Davida, rozwalonego na zejściu z Koraba. Nie będzie go już musiał wiązać moim sznurkiem.
Na granicy albańsko-kosowskiej nie ma przebacz, zgodnie z przewidywaniami musimy wysupłać 25 euraków na kosowskie ubezpieczenie. Dodatkowo musimy zapłacić 4 euro "autobahn tax", o czym poinformował nas celnik władający zapewne niemieckim i angielskim. Widocznie zauważył, że nasz samochód nie wykazuje większych oznak zniszczenia - tak więc poruszaliśmy się drogami wyższej kategorii i podatek autostradowy nas obowiązuje. Opuszczamy ten kraj przyjaznych ludzi i pięknych gór, planując niedługo do niego wrócić. Tyle że trochę mniej legalnie.