Pomysł zrodził się dwa lata wcześniej. Podsunęła mi go Zosia. Zapytała mnie wówczas, czemu każde wakacje spędzamy w Polsce, czasem tylko gdzieś w górach za miedzą, na Słowacji lub w Czechach. Moja odpowiedź była prosta: Bo w Polsce jest jeszcze tyle ciekawych miejsc do odwiedzenia. Zosia jednak nie ustępowała. Zaproponowała góry Słowenii. Na dodatek poparła ją Ania i tym samym zostałem przegłosowany.
Zgodziłem się na Bałkany ale zaproponowałem Albanię. Nie chciałem jechać do kraju ucywilizowanego, w którym niewiele zmieni się w najbliższym czasie. Chciałem jechać tam, gdzie jeszcze nie dotarła wszechobecna komercja. Targi trwały prawie do samego wyjazdu. Ania nie chciała zgodzić się na Albanię, bo przecież "tam na pewno ukradną nam samochód".
Ostatecznie trzy tygodnie wakacji spędziliśmy niedaleko, bo w Czarnogórze.
Z Visitora pierwszy raz widziałem Prokletje w całej okazałości. Później było albańskie święto św. Eliasza (02.08) w Gusinie. Następnego dnia ze szczytu Karanfila zobaczyłem piramidę Jezercesa.
Wiedziałem, że muszę tam kiedyś dotrzeć. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe, bo Ania została utwierdzona w swych obawach opowieściami czarnogórskich policjantów o zaminowanej przez Albańczyków granicy i w ogóle, że tam nie ma po co jechać.
W następnym roku sprawy tak się poukładały, że wakacje miałem dopiero we wrześniu. Dzień krótki, a jak przekonaliśmy się w Czarnogórze na Bałkanach też może być zimno. Nieznana Albania nie wchodziła więc w grę. Zdecydowaliśmy się na "ucywilizowaną" Grecję, bo we wrześniu nie ma tam już tłumu turystów. Zjeździliśmy Grecję wzdłuż i wszerz. Na obleganym przez turystów Olimpie, czy w Parnasie, gdzie Corsą dojechaliśmy prawie pod sam szczyt, myślałem o niedostępnym Jezercesie.
.
Trasę układałem tak żeby na koniec znaleźć się na zachodnim wybrzeżu. Gdy Ania zorientowała się, że możemy nie zdążyć wrócić na czas do pracy, nie było innego wyjścia jak tylko przejazd przez Albanię do Czarnogóry. Musiała ulec.
Albania nas zaskoczyła.
- Mili otwarci ludzie, z którymi można było porozmawiać, mimo, że nie rozumiało się ani jednego słowa.
- Przyjaźni policjanci, którzy zaczynali rozmowę od jakiegoś wyuczonego na pamięć zdania po angielsku lub rosyjsku, ale dalej można było już tylko na migi.
- Niskie ceny - mieliśmy problem żeby wydać 2500 leka na 2 osoby (w Grecji trudno było za tą kwotę zjeść skromną kolację w jakiejś knajpce).
- Słynne albańskie drogi - nie takie złe, jak je opisywano w internetowych relacjach z podróży
i dużo w tym zakresie się zmienia, chociaż miejscami nie było łatwo. - Na wybrzeżu dużo się buduje, więc za kilka lat i tu będą turyści.
Mój tajny plan się powiódł. Jeden dzień w Albanii i decyzja mogła być tylko jedna:
Kolejne wakacje spędzimy w Albanii.