Witamy w klubie, von Laos
W międzyczasie Andrej powiesił na Summitpost
opis drogi od Theth.
Wracając do starej pracy domowej...
https://kumbal.vse.cz/turista/akce/1995/denalb.htm
Wycieczka Czechów z 1995 roku. Było ciekawiej niż myślicie bo złazili jeszcze inną drogą o której się nam nie śniło
Bus z Czech do Sofii ok. 24h. Jeszcze w Czechach bus się rozkraczył na autostradzie, stali bez świateł a obok nich gwizdały tiry.
W Sofii komarunek na dworcu kolejowym, policji mówią że czekają na pierwszy poranny pociąg (do byle jakiej miejscowości), okazuje się że właśnie tam odjeżdża ostatni tego dnia za pół godz. więc się pakują i niby jadą. Odkręcają sprawę, że naprawdę jadą do Sofii i bus im się niby spóźnił, glina się 5 razy pyta żeby się upewnić że wcześniej kłamali, dostają zgodę na pozostanie na dworcu do rana.
Z Sofii bus do Skopje, następny do Strugi nad Jez. Ohridskim. Stamtąd już 10 km do Albanii, taksiarze śpiewali za kurs jak za zboże, nie wierzyli że można być takimi wariatami żeby jechać do Albanii, że tam mogą zabić, okraść i Bóg wie co. Pozostaje odpalić z buta wzdłuż jeziora do wsi Mala Kališta i rozbić tam namioty.
Rano dalej z buta na granicę, macedońscy celnicy się pukają w czoło. Po przejściu dalej albański celnik robi nogą znak w błocie drogi którego nie pozwala przekroczyć, pokazując wymownie swoją giwerę. Czekają 3 godz., dostają papierki do wypełnienia, dobrze że z angielskim tłumaczeniem. W końcu można wejść do Albanii, ale na następnym kilometrze jeszcze 2 kontrole paszportów. Łapią busa do Tirany, po zapłaceniu dowiadują się od współpasażerów że co najmniej 2x przepłacili. W Tiranie wpadają na miejscowego mówiącego po czesku bo studiował w Pradze. Zaprasza ich do siebie na noc, w międzyczasie jego żona dentystka łata zęba jednej lasce z grupy.
Następnego dnia transport busikiem Ford Transit w kierunku Boge, ostatni kawałek pieszo, spanie w namiotach w Boge.
Rano wyjście w kierunku przełęczy, po drodze spotkali samochód włoskich speleologów, po 5 godzinach doszli na przełęcz Qaf e Tërthorës (1630 m) - to jest ta między Boge i Theth - mapy 300-ka i 400-ka im się nieźle wzajemnie uzupełniały (skąd my to znamy – przyp. tłum.). Na przełęczy krzyż, 2 bunkry i włoski speleolog. Poszli jeszcze kawałek dalej i na łące rozbili obóz.
Następnego dnia nie schodzili do Theth tylko jakoś na skróty do doliny, chyba na pn-wsch., przeszli w bród jakiś potok, raz pomylili drogę, mieli opóźnienie i gdzieś tam się rozbili na noc.
Rano doszli na Qaf e Pejës, połazili po okolicy, zintegrowali się z pasterzami, wieczorem gdzieś na łące nad przełęczą rozegrali z nimi mecz piłkarski, na dobranoc zostali poczęstowani świeżym mlekiem.
Następnego dnia rano mleko ich pogoniło kłusem do zagajnika. Po śniadaniu ruszyli w kierunku szczytu, przyłączyło się do nich 5 pasterzy żeby robić za przewodników, a dla dziewczyn nawet za tragarzy. Droga szła najpierw po trawie, potem po kamieniach, na przełęcz, na boczną grań prowadzącą na główną grań. Stąd po skalnych stopniach, czasem z użyciem rąk, aż na szczyt, gdzie weszli o 1.30 (trudno powiedzieć czy to dokładnie ta sama droga co Słoweńców). Zaraz za nimi na szczyt przyszła chmura i zasłoniła widok. Spytali przewodników o zejście na stronę Valbony, ci nie znali drogi, tylko pokazali w dół. Zaczęli schodzić północną ścianą (wg mojej mapy prędzej północno-wschodnią?) po skalnych stopniach, z miejscami łatwej wspinaczki, potem piarżystym żlebem. Dołączyli się do nich 3 pasterze (chyba z tej samej grupy), wzięli wory od dziewczyn. Spod żlebu rampa doprowadziła do śnieżnego pola, którym kawałek zjechali. Stąd Albańczycy wrócili do domu. Dalej były 2 trudniejsze miejsca gdzie musieli plecaki opuścić na linkach. Potem na jedną i jeszcze następną przełęcz gdzie rozbili biwak, woda do gotowania z pola śnieżnego.
Rano dalsze zejście, miejscowy pokazał im jak iść do ścieżki do Valbony, jednak zamiast ścieżki czekało ich jeszcze długie, czasem karkołomne zejście stromym stokiem, trochę po trawie, czasem po kamieniach, na końcu lasem. Znaleźli ścieżkę którą zeszli do doliny, rozbili namioty na polanie, część ekipy zeszła do Valbony na piwo i po chleb i wyczajć połączenia autobusowe do Bajram Curri. W międzyczasie przyszli pasterze, 2 dziewczyny trochę mówiły po angielsku, później przyszła ekipa z Valbony (kupili chleba ale połowę im zeżarł pies) i siedzieli przy ognisku do północy. Albańczycy ich zaprosili na rano do wsi. Następnego dnia mieli autobus między 10.30 a 11.
c.d. (może kiedyś) n.
(zdaje się że potem ich zaniosło jeszcze na Korab)
A jak już zupełnie nie macie co robić to zobaczcie jeszcze to, na Summitpost powiesiłem relacje z
Koraba i
Djeravicy. Mała Maja na razie cierpliwie czeka na przetłumaczenie