01.06.2010 r.
Pobudka - 4.45, zero litości dla śpiochów! Szybkie śniadanie, mycie, pakowanie, ogólnie rzecz biorąc przedwyjazdowe krzątanie.
Wsiadamy w auto i jedziemy do Splitu, głównie autostradami, lecz aby uatrakcyjnić podróż, a przy okazji oczki nacieszyć, postanawiam od Rijeki do Senj jechać Jadranką. Słońce pali niemiłosiernie.
Do Splitu docieramy ok. południa, ustawiamy się w kolejce do promu na Hvar i maszeruję kupić bilety. Najbliższy prom ma odpłynąć o godzinie 14.30. Cóż, przyjdzie nam kolejny raz zwiedzić Split, jak to mówią: dobrego nigdy za wiele. Postanawiamy z państwem "W", że każda rodzina idzie w swoją stronę i o określonej porze spotkamy się koło auta. No i każdy poszedł w swoją stronę, tyle tylko, że przez dwie godziny obijaliśmy się o siebie średnio co 5 minut. Jak by nie kombinować, to pałac Dioklecjana aż tak duży nie jest, żeby się w nim zapaść jak w dżungli.
Z braku lepszych zajęć dwie godziny poświęcam na spacer, focenie oraz na pochłonięcie ogromnej ilości kugli lodów, po 6 kun za sztukę.
Mała dygresja. Czy zauważyliście taką prawidłowość, że gdy kupuje się jedną kulkę lodów, to sprzedawca kręci sporo ósemek w pojemniku z lodami i kładzie w kubek przeogromną kaloryczną bombę, natomiast gdy kupuje się dwie kulki, to te ósemki są wykonywane jakby bardziej od niechcenia i w rezultacie kulki nie są już takie okazałe? Nie daj Boże zamówić trzy kugle; pierwsza jest wtedy taka sobie, druga jakby wyraźnie wyszczerbiona, a trzecia przypomina rozmiarem wisienkę na torcie! Eh...
Split:
W końcu wypływamy. Split pozostaje w dali przyozdobiony z góry cumulusami (miejscami bardzo gęsto, wręcz niepokojąco za gęsto) a przed nami dwie godziny podróży na Hvar, który będzie zapewne słoneczny i pogodny. Na Hvar wyśniony, wymarzony... opiewany w hymnach pochwalnych przez forumowiczów CRO...
Dopływamy do Starego Gradu. Na miejscu stwierdzamy, że pogoda jest delikatnie mówiąc względna, jakby nie do końca wyśniona i wymarzona. splitowy upał pozostał daleko w tyle, za to splitowe chmury nie zostały w tyle; na miejscu jakoś tak ni to błękitnie, ni pochmurno...
Zjeżdżamy z promu i kierujemy się w kierunku tunelu Pitve. Cel - Sveta Nedjelja. Fajnie się jedzie, tunel rewelka, dróżki zawijaste, tak jak lubię i widokowe tak jak lubię. Nie lubi takich dróżek za to mały Sz, który gęsto i często reaguje na zakręty pawikami. Jadąc bez rezultatu wypatruję gałkami ocznymi lawendy. W końcu dojeżdżamy na miejsce i bierzemy się za wyszukanie apartamentów. Przy drugiej próbie znajdujemy dość ładnie położony domek i po niezbyt męczących negocjacjach wnosimy bagaże. Apartamenty ładne, ceny przystępne, ogólnie jest fajnie. Przekonało nas to, że były to dwa sąsiadujące apartamenty na pierwszym piętrze, ze wspólnym tarasem i z WIDOKIEM NA MORZE, oddalone 30 sekund drogi pieszo od brzegu.
Dzień spędzamy na leniuchowaniu : )
Obiadek, spacerek na plażę i po okolicy w celach poznawczych, bo przecież pogoda nietęga; wiatr wieje porywisty, a fale trzaskają o skały. Do tego stopnia nietęga, że kolega M patrząc na przemian na swego pierworodnego sześciolatka oraz na fale tłukące o nabrzeże i osłaniając się ortalionem przed wiatrem zadaje kąśliwe pytania w moim kierunku, czy to przejściowe, czy może będzie tak cały czas...
Na marginesie: zauważyłem, że miejscowi do przepisów ruchu drogowego podchodzą z rezerwą. Nie dość, że styl jazdy mają zbliżony do mojego, to jeszcze ubawiło mnie, gdy podczas rozpakowywania bagaży zauważyłem samochód, który zaparkował w pobliżu, a którym to samochodem zostały przywiezione dzieci ze szkoły. A było to tak: podjechał samochód, równocześnie otworzyły się wszystkie drzwi i wysypało się z samochodu pięciu małych urwisów. Wyszedł również kierowca, który wolnym krokiem podszedł do bagażnika kombi i otworzył go; wysypało się trzech kolejnych urwisów...
Pierwszy widok na Hvar
Pitve
Tunel Pitve
A tutaj właśnie mieszkaliśmy
Plaża w Svetej Nedjelji
c.d.n.