Do relacji z Grecji ciężko mi się zebrać , bo to kila tysięcy zdjęć i temat już nie tak ekscytujący. A tu temacik krótki, wycieczka bombowa to i adrenaliny więcej, więc może taki mały przewodnik komuś się przyda.
Byliśmy we czworo- rodzice i dwie dorosłe córki. Wylot Ryanairem z Poznania 10-13 listopada, czyli czwartek i piątek na zwiedzanie.
Z Poznania lecieliśmy po raz pierwszy. Takiego bałaganu jak tu, jeszcze nie spotkaliśmy nigdzie. Dla czterech zbliżających się lotów czynna była tylko jedna taśma do odprawy celnej. Jak okazało się, że kilkadziesiąt osób do Luton nie odleci, uruchomiono drugą taśmę. Przy bramce zrobiono dwie ciasne zagrody- jedną dla baranków, które wykupiły pierwszeństwo wejścia na pokład, drugą dla reszty. Potem wszystkich razem zapakowano do 2 autobusów na zasadzie- pan się przytuli to drzwi się zamkną.
Dobra strona tego zamieszania była tylko taka, że nikt nie sprawdzał stopnia wypchania naszych najmniejszych bagaży.
Ale jeżeli ktoś obawia się zarazy, zdecydowanie nie powinien się tu znaleźć ; rzeczywistość to dystans 15 cm i maska na brodzie.
Oprócz karty pokładowej sprawdzano certyfikaty covidowe i dokument ubezpieczenia na Ukrainę.
Dobrze, że lot krótki bo to też było traumatyczne doświadczenie. Leciała z nami polska wycieczka, której uczestnicy wsiedli na pokład pijani, a potem kontynuowali wesołą zabawę . Stewardesy musiały przekrzykiwać pasażerów i po kilka razy powtarzać każde polecenie; mieliśmy poważne obawy czy nie zawrócą nas do Poznania. Podobno to była wyjątkowa sytuacja na tej trasie, a nie reguła, ale wyglądało to tragicznie.
Z samolotu wysiadaliśmy w błyskawicznym tempie, a wokół błyskało dużo niebieskiego. Wywieziono nas kilka kilometrów od terminalu i pozostawiono w zamkniętych autobusach na dwie godziny. Nam trafiła się ta rozrywkowa grupa z dużym zapasem whisky. Pilnowała nas mocna ekipa, a pilne przypadki pogranicznik odprowadzał pojedynczo do wc. W końcu mundurowy w czapce uszatce w języku rosyjskim poinformował nas, że to była ewakuacja, ale zagrożenie (podłożony ładunek wybuchowy) minęło i wracamy na terminal. Odprawa poszła sprawnie, sprawdzali tylko paszporty.
Na nocleg wybraliśmy mieszczący się w starej kamienicy przy Bulwarze Nadmorskim hotel DeVersal.
Spodobał się nam bajerancki wystrój, który przynajmniej na zdjęciach, ładnie podkreślał dawną świetność miasta. Bo w rzeczywistości wyposażenie obiektu to plastic fantastic i skrzypiące podłogi, a nie kryształy i antyki. Tak to wyglądało.
W recepcji zameldowaliśmy się o 23.30 (tu jest godzina do przodu), ale uznaliśmy, że jeszcze gdzieś musimy wyciszyć emocje i napić się piwa, bo nie uda nam się zasnąć.
Znalezienie czynnej knajpy o tej porze wcale nie było proste. Na ulicach pustki, dopiero trzecia zaczepiona grupka młodych ludzi wskazała nam tajny bar, do którego zadzwonili żeby nas wpuszczono. Pachniało tam tylko owocowym tytoniem, więc pomyśleliśmy, że może obowiązuje tu godzina policyjna, czego my wcześniej nie sprawdziliśmy.
Przybytek okazał się ciekawy. Krztusząc się i prychając okadziliśmy się sziszą i podciągnęliśmy zużycie browarków. Jedzenia niestety nie mieli.