Po trzech dniach w Kotorze wyjeżdżamy z zatoki.
Wiele jest tu jeszcze do zobaczenia, no ale przecież naszym celem jest Korčula.
Jedziemy więc w jej stronę tym razem już „normalną” trasą (ale jednak nie tak piękną).
Zbliżamy się do Pelesača
.
Powinniśmy go już widzieć, ale tak jakby go nie było
. Gdzieś tam w szarych chmurach majaczą ledwo widoczne wiatraki
.
Upss… co jest
, taka pogoda w Chorwacji, to niemożliwe
Zaplanowaliśmy sobie po drodze obiadek w Stonie. Niestety Ston wygląda tak
Leje tak, że nie da się wysiąść z samochodu. Czekamy, że przestanie ale jest coraz gorzej... .
Zjadamy więc czarnogórskie bułki i pomaleńku w burzy i ulewie jedziemy przez Pejlesač. I oczywiście nie mamy żadnych zdjęć zrobionych po drodze. Dobrze, że z ubiegłego roku znamy urodę tego półwyspu, to nie jest nam tak żal widoków.
Ale mamy stracha co z ta pogodą
. Gdy u nas w Polsce się tak zaciągnie chmurami to dwa tygodnie z głowy
. Mamy nadzieją że tu jest inaczej. Jesteśmy w Cro po raz 6 ale takie coś widzimy po raz pierwszy!!! I miejmy nadzieję ostatni!!!
Dojeżdżamy do Orebiča. Uff… przestaje padać
. Mijamy nasz ubiegłoroczny apartament, porównujemy co się zmieniło od naszych wakacji na Pejlesaču.
Martwimy się na który prom na Korčulę uda nam się załapać, a ty niespodzianka. Stajemy w kolejce jako drugi samochód, nie wierzymy własnym oczom.
Idziemy na lody do najlepszej lodziarni na wyspie - OAZA
.
Panowie z lodziarni dobijają nas w temacie pogodowym
. Jeden z nich mówi ze pracuje tam już 17 lat i jeszcze nigdy takiej pogody (a raczej niepogody) nie było. No super… Acha no i w lodziarni nie było kolejki, a to już o czymś świadczy
.
Załadowujemy się na prom (dość pustawy) i odpływamy na Korčulę z nadzieją słonecznego wypoczynku