Następnego dnia - 30 maja - wstajemy ok. 5 rano. Śniadanie jemy w barze przy marinie. Dzień wcześniej, zgodnie z radą dziewczyny z Crackerjack, zamówiliśmy sobie tam również kanapki na drogę. Trzeba przyznać, że wszystko jest świetnie zorganizowane - bary są czynne już od 5.30 rano - oczywiście ze względu na dużą liczbę wędkarzy wypływających wcześnie na ocean.
Pogoda zapowiada się świetnie - przynajmniej rano
. Zza gór po drugiej stronie zatoki widać promienie słońca.
Nasza łódź to Swelltime - nieduża, 10-metrowa, przystosowana do wędkowania morskiego. Mniej więcej połowę łodzi stanowi pokład do wędkowania - na środku znajduje się stół do zakładania przynęt, a pod pokładem dość duży zbiornik na złapane ryby.
Po krótkim kursie z zakresu
health & safety ("tu jest radio do wezwania pomocy, a tu apteczka") wychodzimy z mariny.
Kierujemy się na południe - do wyjścia z zatoki. Wg Jima - naszego kapitana - na łowisko będziemy płynąć ok. 3-4 godzin, w zależności od warunków pogodowych i stanu morza. Na razie jest dość ładnie i bezwietrznie, choć chłodno. Płyniemy jak po stole - zero fali, zero wiatru
Do wyjścia z zatoki dochodzimy po ok. 40 minutach i wychodzimy na pełne morze, co powoli zaczyna być odczuwalne
Pogoda się psuje, robi się pochmurno, zaczyna wiać i padać. Buja coraz bardziej, a do celu ponad 2 godziny. Zaczynają się wątpliwości, czy śniadanie to na pewno był dobry pomysł... Jim uspokaja nas, że gdy dopłyniemy na miejsce, bujanie się zmniejszy. Trochę
Łowisko znajduje się w pobliżu Montague Is., niezamieszkałej wyspy położonej ok. 50 mil na wschód od zatoki.
Po dopłynięciu i rzuceniu kotwicy buja rzeczywiście "trochę" mniej, poza tym pogoda robi się dla nas nieco łaskawsza - przestaje padać i wychodzi słońce. Przyzwyczajamy się do bujania i wychodzimy na pokład.
Po drodze ustaliliśmy z Jimem, że łowimy w stylu
catch & release, czyli
złap i wypuść, a zabierzemy ze sobą tylko 1 rybę na kolację.
Większość wędkarzy zabiera złowione ryby i oddaje je do lokalnych małych przetwórni w Seward, które je przygotowują, mrożą i pakują. Ryby można zabrać ze sobą albo zlecić wysyłkę do domu (24 godziny w każde miejsce w USA i Kanadzie) w specjalnych opakowaniach utrzymujących niską temperaturę przez kilkadziesiąt godzin.
Jim szykuje zanęty - śledzie zapakowane w papierowe torby z ciężarkami. Halibut żeruje głownie przy dnie, więc ryby muszą tam dotrzeć w stanie nienaruszonym
Po kilku minutach papier z torby rozpuści się w wodzie i zanęta zostanie uwolniona. Jim zakłada po 2 śledzie na każdą wędkę i zarzucamy. Nie ma spławików, więc dość uważnie trzeba obserwować szczytówkę. Wędki są wsadzone w specjalne uchwyty na burtach i trzeba uważać, żeby ich nie stracić - jeden komplet kosztuje ok. 800$.
Pierwsze branie mamy po ok. 15 minutach
cdn...