Kolejnego dnia pogoda znowu płata nam figla... idziemy więc na spacer, bo z plażowania nici.
Oglądamy sobie supetarską faunę...
...i florę...
...a nawet zastanawiamy się, czy nie osiąść tu na stałe...
Okazja czyni... kupca
Wędrujemy na wschód, dochodzimy do jakiegoś opuszczonego kempingu... jest coraz bardziej odludnie i dziko.
Taka sytuacja...
...zmusza nas do powrotu do domu.
Pan Ivan stwierdza, że dawno nie było takiego brzydkiego września... Ale co tam – deszcz deszczem, a i tak jest ciepło i przyjemnie!
Przedostatniego dnia pobytu nasi gospodarze zapraszają nas na znakomity obiad – to co podaje się tu w restauracjach nie umywa się do domowego jadła! Właściwie grzechem jest nawet porównywanie. Przy obiedzie rozmawiamy sobie o różnych rzeczach i dowiadujemy się np., że nasz gospodarz urodził się w Supetarze, a oprócz jego rodziny jest tu obecnie ok. 20 innych rodzin "miejscowych" – pozostali mieszkańcy to przyjezdni. Czujemy się zaszczyceni, że trafiliśmy na rodowitego Supetarczyka!