Albania - wstępCałkiem niedawno było takie powiedzenie:
„Jeśli nie lubisz swojego samochodu, jedź do Albanii”. Po pierwsze: poprzez tragiczny stan ich dróg można stracić pół zawieszenia. Po drugie: z powodu sposobu jazdy tamtejszych „miszczów kierownicy” można sobie kochane autko zdrowo poobijać.
Na szczęście powiedzenie wydaje się już mocno nieaktualne. Drogi albańskie co prawda do pierwszej ligi w Europie nie należą i jeszcze długo nie będą, ale remontują i budują je masowo (jak zresztą wszystko w tym kraju). Powstają nowe odcinki autostrad, jest nowa nawierzchnia na drogach krajowych, czytałem nawet że do Theth podciągnęli nowy asfalt. Na pewno są w tym kraju bezdroża i rejony, gdzie trzeba jechać szutrem albo dziurami w asfalcie, ale główne drogi w północnej części kraju wyglądają całkiem przyzwoicie. Przejechałem w sumie prawie 500 km i nie widziałem żadnej dużej nieoznaczonej dziury w asfalcie (oczywiście poza tymi remontowymi, jak np. w centrum Lezhe). Jedzie się więc raczej normalnie, jak w każdym w miarę cywilizowanym kraju.
Tylko ta ichnia nowa autostrada od Fushe Milot (a właściwie dopiero od Rreshen) do granicy z Kosovem strasznie kręta i górzysta – na prawie całej długości ograniczenie do 100 albo do 80. No i brakuje małego kawałka w Kukes – dopiero budują most.
Co do sposobu jazdy tamtejszych kierowców – wcale nie jest tak źle jak się gdzieniegdzie czyta. To prawda, że wielu Albańczyków po przewrocie w 1991 zaczęło jeździć samochodami bez prawa jazdy i znajomości przepisów (za Hodży samochody prywatne były zakazane), ale teraz już się ucywilizowali i jeżdżą całkiem normalnie. Prawda, że specyficznie, zwłaszcza na rondach, ale nie wygląda to niebezpiecznie. Ubyło osławionych mercedesów (chociaż nadal jest ich dużo), przybyło innych marek, szczególnie japońskich. No i nadal częsty jest albański zwyczaj zatrzymywania się gdziekolwiek po cokolwiek – nieważne, że tamuje się cały ruch, bo akurat trzeba wejść do sklepu albo zrobić zakupy na przydrożnym straganie. Ot, taki folklor, który już na nikim tu chyba nie robi wrażenia.
No i jest jeszcze jedna specyficzna grupa kierowców, którzy wyjątkowo zwracają na siebie uwagę. Wesela
W każdym dniu tygodnia i o najróżniejszych godzinach. Widziałem albańskie wesele w Fushe-Kruja w środę w południe i w Tiranie w środę wieczorem, w Prisztinie w czwartek w południe i na granicy kosovsko-macedońskiej w czwartek po południu. Za każdym razem wyglądało to tak samo: orszak samochodów z pootwieranymi szybami, z których powiewały albańskie flagi i wystawały ręce z szampanami. I klaksony. Mnóstwo klaksonów. Na całej trasie klaksony….
Co jest jeszcze charakterystyczne? Oczywiście stacje benzynowe do kilka kilometrów (podobno w Albanii jest najwięcej stacji paliw na kilometr w Europie), no i wszechobecne myjnie. Na stacjach ceny LPG dobre lub nawet bardzo dobre (od 48 do 58 leke, czyli od 2 do 2,50 zł). Niestety, na tych tańszych nigdzie nie akceptują płatności kartą. Na dużych, sieciowych – jak najbardziej. Co mnie zaskoczyło – prawie żadna stacja paliw nie ma typowego dla reszty Europy budynku z całym zapleczem gastronomicznym – są tylko dystrybutory i płaci się przy nich, nawet kartą. Jeśli już jest obok jakaś niby restauracja czy sklep, to ma ona innego właściciela niż stacja. No i kibelki – specyficzne to mało powiedziane.
Za to bunkry mało widoczne – trzeba się dobrze przyglądać, żeby jakieś wypatrzeć. Czytałem, że Albańczycy masowo przerabiają je na piwnice, schowki, bary albo jeszcze inaczej.
Granicę Montenegro z Albanią przekraczałem standardowo - w Sukobin-Muriqan i trwało to ledwie chwilę (środa ok. 8.30). Zaraz za granicą szukałem kantoru lub bankomatu, coby mieć trochę ich leków w gotówce, ale nic nie znalazłem w pobliżu – i bardzo dobrze. Okazało się, że w całej Albanii można z powodzeniem płacić w euro, po stosunkowo niezłym kursie 100:1. W rezultacie albańskich leków nawet nie miałem w ręku.
Czytałem też wcześniej, że Albańczycy to bardzo miły i pomocny naród – sprawdziło się w 100%. Chyba nawet jeszcze bardziej niż Chorwaci – zawsze chętni do pomocy i uśmiechnięci. Rosną nowe pokolenia, które nie pamiętają czasów, w których typowy Albańczyk rzadko się uśmiechał – bo i powodów nie miał.
Co trochę niepokoi – niesamowita komercjalizacja i tempo rozwoju. Buduje się tam na potęgę! Co chwilę widać nowoczesne biurowce ze stali i szkła, duże hale produkcyjne, hurtownie, niestety również coraz więcej hoteli w nadmorskich kurortach.
Reasumując – moje pierwsze w życiu spotkanie z Albanią wypadło nadspodziewanie dobrze i na pewno jeszcze ten kraj odwiedzę – i to prędzej niż później.