Vis, Visus,Visiorek Trochę mieliśmy opory przed wypadem na Vis,ze względu na niezbyt budujące prognozy. Obawy były, że na drugi dzień,jak zacznie zdrowo bujać,możemy mieć problem z powrotem.No ale szanse na prom sa zawsze większe niż na katamaran.
Zatem ruszamy ze Splitu promem. Auto zostaje pod chatą dziewczyn, więc poranna przebieżka do portu budzi nas do reszty. Na promie ludzi sporo,morze lekko buja.ale słoneczko świeci poki co.
Jako, że już pojawiały się wieści o koronie stąd i stamtąd,staralismy się zachować jako tako dystans,ale jak usłyszałam,że kobitka nieopodal mnie siedząca nadaje po włosku ,to nie powiem lekko zczezłam.
Cel wycieczki to Komiža, w której zaklepalismy lokum. Ale jest i życzenie, by przy sprzyjających warunkach pogodowych wrócić z z Visu nie porannym promem, ale późniejszym katamaranem i w ten sposób wygospodarować chwilkę na stolicę wyspy.
Dopływamy...
Po wyjściu z promu czekał na nas autobus,kierunek Komiža. Wylaniajaca się miejscowość w dole zatoki zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia...
Umówiliśmy się z wlaścicielką apartmana, że wyjedzie po nas na przystanek. Jak się potem okazało,prędzej byśmy byli na piechotkę, aniżeli tym autkiem,które musialo nawywijać obertasów nim dojechało do celu. Petra , przemiła dziewczyna, ulokowała nas jak należy, udzieliła wskazówek,gdzie ewentualnie będzie możliwość zjedzenia czegoś, wieczorem-zapewniała-co nieco powinno być czynne.... Apartmanik przypadl nam do gustu,niewielki ale gustownie urządzony z dbałością o najdrobniejsze detale, przy samym morzu, stwierdziliśmy ze w sezonie to pewnie za miliony monet...
Zrobiliśmy mały rekonesans po okolicy,wszystko pozamykane na glucho jakieś dwa sklepiki czynne piekarnia, kawiarnia, więc z głodu jakby co nie pomrzemy. Jeszcze w Splicie zakupiłam w sprawdzonym miejscu przepyszne tortille, które teraz przyszlo spałaszować ze smakiem i zapić kawusią z widokiem na zatokę.
Wiedzieliśmy,że za wiele z buta nie zobaczymy, ale na przegląd miejscowości czasu wystarczy. Nie powiem,że Mamma mia nie miała wpływu na naszą wycieczkę. Jasne,że tak, tym bardziej,że od części pierwszej jesteśmy miłośnikami filmu, o muzyce czy obsadzie nie wspomnę.
W trakcie spaceru zatrzymalismy się w kawiarence nad brzegiem morza, z kotami w
bonusie. Czas tam płynął niespiesznie, co zdawało się potwierdzac miejscowe centrum kultury( zawsze tak określam dziadków gawędzących w gromadzie a to na ławce pod sklepem,a to na przestanku). Gdyby nie to,że człowiek chciał co nie co jeszcze zobaczyć, to moglibyśmy tak siedzieć do wieczora.
Ale przecież trzeba zobaczyć zatoczki całkiem teraz wyludnione, podreptać za zakręt, wejść na wzgórze...Knajpa, w której kręcono musical była dosłownie zabita dechami. Podeszliśmy pod kościółek na plaży, przy kurorcie minęlismy tor do gry,hmmm w kule jakieś ale nie bule,jakby bilard na ziemi czy coś (mąż to jakoś nazwał nawet,ale umknęła mi nazwa)
Kościół sw Mikojala ten na górce obraliśmy jako cel wedrowki na zachod słońca. Przejrzystość była tak doskonala, że widzielismy Italię- nie to,że tacy wchechwiedzacy jesteśmy, ale oświeciła nas Petra, gdy zjeżdżaliśmy z przystanku, z dumą pokazując rysujący się w oddali ląd, z którym sporo łączy mieszkańców wyspy.
Na tle zachodzącego słońca doskonale prezentowała się wyspa sv.Andrija.Jej obrys robił w filmie za Vis, podczas sceny z helikopterem,którym nadciągała Cherbabunia.
Mimo pięknej pogody w dzień, wieczorkiem chłodek dawal znać o sobie, mąż mnie chciał chyba zamrozić rozkładając i składając jakieś statywy do foto...ale spoko. Dobra kolacja wynagrodzi mi te drobne niedogodności.
cóż, nie wynagrodziła. Okazało się,że czynny jest jeno jakiś drink bar, a pić to tak średnio się chciało...
Na szczęście jakaś niepozorna pizzeria otworzyła przed nami swoje podwoje, choć szczerze, jak weszliśmy,bardziej przypominało to hmmm, rupieciarnię z możliwością wypicia piwa...no ale spoko. Pan starszy, który zdawał się przysypiać przy stole powiedział,że dzis tylko pizza w ofercie. Ale kto by narzekał w tej sytuacji? Tym bardziej, że była naprawdę dobra.
Zapytalismy,gdzie można zakupić winko miejscowe, by podegustowac wyroby z Visu. Była jakas winiarnia obok, ale niestety już zamknięta. Pani, która piekła pizzę zadzwonila nawet do gosica od wina,ale pechowo okazało się,że jest niedostepny. Tak więc co, przyszlo wypić piwo....
A tym czasem wiatr się wzmagał coraz bardziej wzburzając morze, co nie napawało optymizmem na dzień następny...