no to na szczęście nie byłem sam w tym czekaniu - dzięki Panowie było mi raźniej
tylko aż wstyd mi się przyznać - zanim słoneczko poszło spać podpłynął tramwajek powrotny i cóż było robić ?
Tzn niieeeee był plan B oczywiście, przecież wyprawa logistycznie dopięta na ostatni guzik, więc próbowałem zapewnić sobie transport zastępczy.....
ale perswazja Vesi odwoływanie się do zdrowego rozsądku, EKG, zaawansowany wiek, wizja nocnej jazdy bez światełka
i wrodzone lenistwo .......pomogły w wyborze drogi.
W ramach rekompensaty dla wszystkich czekających ze mną zaćmienie księżyca właśnie z Chorwacji.
Przepraszam za jakość ale nie miałem szkiełka do tego typu zdjęć.
Opuszczając Split nie sądziłem że okoliczności zmuszą mnie by przyjechać tutaj raz jeszcze i to w trybie "alarmowym" i że wizyta ta nie będzie należała do udanych ale (o tym po tym).
Narazie już po zmroku docieramy do przystani w Trogirze.
Jeszcze tylko odebrać autko z przechowalni i powrót ................
W drodze na parking trafiamy na zespół Dalmatyński który zmierza na "rynek" gdzie rozpoczyna się koncert. (jak prawie co wieczór) 2 szybkie strzały z przyłożenia i dalej.
Już mamy dość na dzisiaj to nasza 14 godzina na nogach - więc zbliżam się do normy jaką mam w firmie, a to przecież wakacje!!!
Vesia "dobija kartę" i wali z ręki targ nocą z czasami ok 1/4 sek. z jadącego auta już nawet nie mam chęci na drobną kłótnię nt: istoty fotografii
jak jej to wyszło nie wiem
Widać nawet najbardziej zazwyczaj oblegane stoiska z kolorowymi flaszkami.
Ich zawartość to oczywiście "lekarstwa" wszelkiej maści i o cudownych właściwościach oraz oliwy.
Niestety najczęściej właśnie tam kupujemy kolorowe butelki o wymyślnych kształtach i niewiadomej zawartości.
Oczywiście nie cała oferta jest "be" i szemranego pochodzenia, ale najwięcej wpadek znajomi nabyli właśnie tam.
Znacznie pewniejsze są małe gorzelnie gdzie zakup Rakiji czy wina to cały ceremoniał z próbowaniem, zwiedzaniem, zagrychą itd.
Sprzedający zna Was Wy jego i to co kupicie na pewno będzie takiej jakości by gość nie ryzykował obicia na drugi dzień przez przytrutego klienta.
Zresztą też kiedyś zapłaciłem frycowe - kupiłem Rakije (domową oczywiście) nie powiem dobra, smaczna ale jakaś taka cieniutka jak mówił Pyzdra w Janosiku.
Więc w tym roku prewencyjnie kupiłem ze sprawdzonego źródła: Bóg nademną czuwał że na spróbowanie wziąłem mały łyczek. Dlatego siedzę sobie i piszę czyli żyje! to co przywiozłem natomiast stoi i się przegryza - mam nadzieję że nie przez butelkę
Zresztą z tą śliwowicą to ja mam "niefart jakiś" pozwolę sobie na krótką historyjkę z kraju ale trunek ten sam.
Święto kwitnącej jabłoni w Łącku. Robimy relację dla TV, ja z kamerą 12 kg na scenie jako tzw "latawiec". Jeden z miejscowych zespołów ludowych przedstawia inscenizację wesela, są więc starostowie, rodzice, para młoda, goście stoły pełne jadła i karafki z napitkiem.
Podaje sygnał czyli idzie obraz z mojej kamery, a tu nagle czuję szturchniecie w ramie co powoduje że obraz lata. Kątem oka spoglądam a tu z boku starosta który chwilowo się nudzi bo młoda z matką szlochają na całą dolinę wyciąga do mnie rękę z literatką.
Kiwam głową że nie, że dzięki - ale dostaje kolejny cios i dla świętego spokoju biorę kieliszek.( wiadomo inscenizacja więc lipa i podpucha )
Na szczęście moja kamera schodzi z linii więc uśmiecham się do artysty dziękuje i wychylam. T
o były ostatnie ujęcia z mojej kamery na tym święcie - wszystko było na niby oprócz łąckiej śliwowicy którą walili na scenie.
Ale to taka mała prywata która dowodzi jak mało różni nasze kraje - czas na powrót do domu i sen. Losowanie kto tej nocy śpi w hamaku na balkonie ........... (wygrałem)
Hrrrr Hrrrr Hrrrr Hrrrrr Hrrrrrrr - proszę nie gwizdać tylko spać.