dzień na plaży to rytuał w którym raczej trudno o niespodzianki. Stąd pojawienie się nagle dwóch przystojnych mężczyzn koło żony było sporym zaskoczeniem. Początkowa konwersacja po angielsku trochę nas zmyliła, ale szybko się okazało że "koledzy" też Polacy.
Od tej pory trudna sztuka szukania kamieni z dziurką której Vesia oddawała się z pasją nabrała tempa.
Często dopiero interwencja rodziców zmuszała kolegów do udania się na zasłużony odpoczynek
by już od rana następnego dnia nam towarzyszyć znosząc kilogramy kamieni a czasem także jakieś wyłowione morskie żyjątka. Zresztą "polowanie" na wszystko co nie zdążyło uciec jest pasją międzynarodową.
Czasem z wyprawy do kiosku też udało się coś przynieść np. szyszkę z limby
Najbardziej jednak "rozwalił" nas poranek dzień po tym jak chłopcy wyjechali, na plaży znaleźliśmy "kamienny list" pożegnalny od Kacpra i Damiana bo takie mieli imiona.
i jak tu się nie wzruszyć?, a jak zapakować z 50 kilo kamieni na drogę powrotną
W czasie kąpieli w zatoce udało mi się spotkać "naszego" gospodarza. Okazja do pogadania, pochwalenia się dorodnymi śliwami i gruszami w ogrodzie oczywiście z zachętą by rwać jak tylko mamy ochotę .... Ponieważ on pływał jak zawodowiec rozmowa nie była za długa
i już mi zniknął wśród fal.
Ponieważ młodzi gospodarze jechali na wesele do Bośni wspólne szykowanie autka
i cenna informacja podobno dzisiaj jest koncert na molo w zatoce Toć na początku "Copa Cabany", a śpiewać będzie bardzo znana Chorwacka gwiazda (myślę że Janusz Bajcer podrzuci tu jakąś ilustracje muzyczną chyba miała na imię Andrea?).
Mówi się trudno ... czas na trochę kultury. Pierwsze zaskoczenie to nieprzebrane tłumy które czekały na koncert .. udało się dopchać do sceny na tyle by widzieć gdzie się znajduje. W trakcie tych wędrówek jakaś zabłąkana blondyneczka zapytała o to samo czyli gdzie scena i wejście do baru który stoi tam obok. W tłumie wakacyjnych luzaków pani w szpilkach i błyszczącej kreacji zrobiła na nas duże wrażenie - ale nic to czekamy na koncert nic nas nie zaskoczy.
no tak a wydawała się znajoma - zamiast brać autografy to my jej tłumaczyliśmy jak dojąć na scenę! Tragedia zupełna
Zabawa na koncercie była zupełnie szalona - okazało się że wszyscy znają te kawałki i każdy refren wykonywał chórek na parę tys. gardeł, ale czad!. Większym hitem była kilkuosobowa grupa z polski w której jedna z pań tańczyła te kawałki tak że buty spadały... (nie tylko nam)Pozdrawiamy
W drodze powrotnej do rynku w OG jeszcze tylko Holender z przyczepą i jedno napędowym autem który spalił sprzęgło opony, a wepchnęli go przechodzący ludzie bo stał by tam do dzisiaj ( zresztą gdzie on chciał tam przejechać i po co?). Do nocy siedzieliśmy przesyceni kulturą na tarasie słuchając cykad i losując kto śpi w hamaku na dworze.
cdn