Rastoke traktujemy ulgowo-odpoczynkowo. Jemy dobry obiad w knajpce, oglądamy wodne młyny i delektujemy się chłodniejszym i wilgotnym, trochę już górskim powietrzem. Czas goni - trzeba zdążyć na kwaterę w Plitvicach. Ruch jest spory, nie jedziemy już autostradą i na miejsce docieramy stosunkowo próżno wieczorem.
Rano pakujemy plecaczki i jedziemy do Plitvic. Zostawiamy autko gdzieś na ogromnym leśnym parkingu - straszny labirynt, po powrocie znalezienie auta zajmie nam pół godziny... Turystów jest sporo dlatego decydujemy się na początek na pieszy spacer, nie na stateczek. Gdy docieramy nad lazurowo-błękitne wody szczęki nam opadają. Tutaj Ponbócek sobie poużywał.
Czystość i kolor wody oraz ilość pływających w niej ryb oszałamia