Tak jak obiecałem wracam z dalszą częścią relacji.
Wyjazd na
Hvar
Wyjeżdżamy z Tucepi o 6 rano i po pół godzinie jesteśmy na przystani promowej. Szczęśliwie jako przedostatni samochód załapujemy się na prom, płyniemy do Sucuraju podziwiając morze i góry przy wschodzącym słońcu.
Po zacumowaniu promu w Sucuraju ruszamy w drogę. Trochę baliśmy się jakości drogi bo gospodarze u których mieszkaliśmy przestrzegali nas przed straszliwymi dziurami. Faktycznie droga nie jest płaska jak stół, ale dla nas Polaków to bułka z masłem. Jest dużo krętych zjazdów i podjazdów i niedoświadczony kierowca nie rozwinie tam dużej prędkości. No, ale przecież nie przyjechaliśmy tam na rajd tylko na wakacje a jadąc wolniej można spoglądać na prawo i lewo i cieszyć się taki widoczkami.
Po drodze zatrzymujemy się w miasteczku
Stari Grad. Rankiem sprawia wrażenie cichego, może nawet sennego miasteczka. Wypiliśmy poranną kawę na tarasie cukierni w której byliśmy jedynymi gośćmi. Po drugiej stronie zatoki portowej widać było hotele i w miarę upływu czasu przypływały wodne taksówki przewożące nielicznych znudzonych (przynajmniej tak wyglądali) turystów niemieckich. Pochodziliśmy trochę po pustych uliczkach i pojechaliśmy dalej, a po drodze takie widoki
Wreszcie dojeżdżamy do Hvaru. Przy wjeździe do miasta 2 naprawdę duże parkingi, gdzie bez trudu znajdujemy wolne miejsce. Temperatura gwałtownie rośnie, ale na razie nam to nie przeszkadza. Zwiedzamy miasto, robi wrażenie, choć wydaje się, że to miejsce dla snobów. Tuż za centrum zaczynają się bardzo wytworne hotele na które mogą sobie pozwolić ludzie ciut bogatsi od nas. Tym razem rezygnujemy z hotelu, niech się męczą bogacze.. Wracamy do centrum, jest wiele kafejek, pizzerii i innych miejsc do upłynniania pieniędzy. Po 13-tej upał robi się naprawdę nieznośny (na termometrze odczytujemy 39 stopni). Szukam ustronnego miejsca, ściągam ubranie (no, nie całe) i wchodzę do wody, gorzej z moimi paniami, które tylko zazdrośnie obserwują jak nurkuję w wodzie. Wychodzę z wody jak nowo narodzony. Po kolejnych 20 minutach okazuje się, że na długo to nie pomogło i jestem znowu mokry, tym razem od potu. Całe zwiedzanie zdeterminowała pogoda i dziś tak naprawdę to najbardziej z tego pobytu pamiętam walkę z upałem. Z tego też powodu nie byliśmy w stanie wejść na górę ponad miastem, gdzie najpewniej jest fantastyczny widok na miasto i morze.
Trudno, tym razem pokonała nas pogoda.
W drodze powrotnej wpadamy jeszcze do
Jelsy, gdzie najbardziej spodobał nam się park, a potem już droga powrotna i robienie kolejnych fotek
Wracamy późnym wieczorem, tym razem na prom czekamy aż 1,5 godziny, ale nie narzekamy bo temperatura zrobiła się znośna dla białego człowieka i można spokojnie pospacerować na nabrzeżu w Sucuraju.
Kręcimy się cały czas wokół Tucepi, teraz czas na podróż na północ od Tucepi.
Zaczynamy od
Splitu. Powiem szczerze, że nie bardzo chciałem tam jechać bo w wakacje staram się unikać wielkomiejskiego zgiełku a spodziewałem się tłumów turystów i tak właśnie było.
Choć starówka w połączeniu z Adriatykiem tworzy niepowtarzalny widok to jednak nie wyobrażam sobie spędzenia tam więcej czasu niż kilka godzin. Tu także w knajpce-pizzeri pierwszy i chyba jedyny raz w cro spotkałem się z bardzo nieuprzejmą obsługą. Pewnie wynikało to z ilości klientów, ale nie usprawiedliwia to chamskiego zachowania kelnera już przy zamawianiu pizzy, brudnych sztućców, a na koniec próby oszustwa na rachunku. O dziwo nie miałem tu żadnych problemów z parkowaniem z czym często spotykamy się w cro.
Żona w towarzystwie sfinksa, po lewej chłopak nie ziewa lecz śpiewa, a po prawej zmęczony upałem tłum turystów.
W 2006 roku wracając z Tucepi wyjechaliśmy o 3 rano i obraliśmy kierunek na
Plitvice. Poprzedniego dnia było piekne słońce i 35 stopni tymczasem w miarę oddalania się od Tucepi rosło zachmurzenie i spadała temperatura. Jechaliśmy przez Sinj, Knin drogą E71. Im dalej od Splitu tym mniejszy ruch, czasem przez pół godziny nie mijaliśmy żadnego samochodu, wokół puste tereny. Czułem się trochę nieswojo, szczególnie, że był to mój pierwszy pobyt w cro, dodatkowo puste domostwa przy trasie tworzyły jakiś dziwny klimat pustkowia.
Zdjęcie z trasy.
W miarę zbliżania się do Plitvic praktycznie w każdym domu można wynająć pokój. My pojechaliśmy nieco dalej i wynajęliśmy naprawdę duże 2 pokoje z łazienką za 45 euro. Pani-właściciel bardzo miła, nawet umiała trochę po polsku. Po zrobieniu zakupów w malutkim markeciku poszliśmy spać w oczekiwaniu na jutrzejsze zwiedzanie.
Nastawiłem budzik na 7 rano i po otwarciu oka przeżyłem szok, pada deszcz, nie to nie deszcz to jakaś monsunowy potop. O wyjściu z pokoju nie ma mowy. Jemy śniadanie i czekamy, mija ósma, potem dziewiąta, dziesiąta. O jedenastej podejmujemy męską decyzję, skoro przejechaliśmy tyle kilometrów to chyba nie wystraszy nas byle deszczyk. Wsiadamy do samochodu, dojeżdżamy na parking przed wejściem. Poprzedniego dnia obawialiśmy się o miejsce na parkingu tymczasem jest praktycznie pusto, oprócz nas jeszcze dwoje Francuzów i Serbowie. Brniemy w błocie po parkingu w stronę wejścia do parku. Deszcz nie ustępuje. Kupujemy bilety, w sklepiku obok kupujemy płaszcze przeciwdeszczowe i wchodzimy. Pomimo strasznego deszczu, mglistej pogody jesteśmy zachwyceni. Woda spływa nam po twarzach bo dodatkowo wieje silny wiatr, a temperatura spadła chyba 15 stopni, ale nie zważamy na to bo to co widzimy wynagradza nam niedogodności atmosferyczne. Praktycznie sami chodzimy wśród tych wspaniałych miejsc, wydawało się, że oprócz drewnianej kładki te miejsca są nieskalane przez rękę człowieka.
Dzięki opadom wezbrały potoki, a wodospady wyglądały pewnie piękniej niż zwykle.
Oczekiwanie na prom na szczęście pod dachem
Gdy płynęliśmy promem deszcz zaczął ustawać i w końcu przestało padać. Teraz już bez kapturów na głowie mogliśmy cieszyć oczy zielenią roślinności.
Po kolejnej godzinie pogoda znacznie się już poprawiła, ale jednocześnie zaczęły docierać całe tabuny turystów, którzy pewnie czekali gdzieś w autokarach na poprawę pogody. Wtedy okazało się, że chodzenie po plitvickich jezerach w samotności i tłumie to zupełnie co innego. W sumie nie żałuję, że pogoda była pod psem bo dzięki temu spędziliśmy parę godzin w ciszy ( nie licząc spadających kropli z nieba ) i mogliśmy się poczuć jak odkrywcy czegoś nowego.
Niestety, gdy spaceruje się wśród różnojęzycznego gwaru, słuchając zamiast odgłosów przyrody śmiechy dorosłych i piski dzieci to już nie jest to samo.
Jeszcze parę zdjęć
Pobyt w Plitvicach wspominam bardzo mile. Był to nasz pierwszy pobyt w Chorwacji i byliśmy oczarowani ( i jesteśmy nadal )