Z powodu nieuniknionego powrotu do pracy dalsze części relacji będą się ukazywać w różnych odstępach czasowych.
Dziś zaczynam część, którą wypada nazwać Tucepi i okolice. Te okolice to tak naprawdę niekiedy miejsca oddalone nawet o kilkaset kilometrów, ale odwiedziłem je właśnie będąc w Tucepi, dlatego właśnie tu znajdą swoje miejsce.
Najpierw wypada napisać trochę o głównym bohaterze tej części czyli o Tucepi. Już sam fakt, że aż 3-krotnie zarzuciliśmy tam kotwicę, świadczy o tym, że darzymy tę miejscowość wielkim sentymentem. Może nie ma tu wspaniałych zabytków, nie ma super restauracji, plaża w centrum zapełniona do granic możliwości, a mimo tego właśnie to miejsce upodobaliśmy sobie w Dalmacji najbardziej. Gdyby ktoś zapytał dlaczego właśnie Tucepi to nie umiałbym odpowiedzieć, po prostu tak jest i koniec. Jeżeli ktoś wybiera się tutaj to radzimy wybrać kwaterę za jadranką w stronę morza, bo codzienne przechodzenie przez tę ruchliwą drogę jest uciążliwe (tak właśnie mieszkaliśmy w 2007 roku). W jednym miejscu jest nawet podziemne przejście przez drogę, ale komu by się chciało tam wchodzić. Najlepsza do zamieszkania jest chyba ulica Kamena (balkony z widokiem na morze), choć patrząc po wystroju domów to ceny przy tej ulicy są pewnie dość wysokie. My płaciliśmy w tym roku 60 euro za 3-osobowy apartament z klimatyzacją (dwa oddzielne pokoje). Odległość od morza około 20 metrów. Właścicielka dość dobrze mówiła po czesku, co ma być może związek z "wysypem" Czechów i Słowaków w Dalmacji w tym roku. Zaobserwowałem też jakby mniejszą ilość Polaków, ale może to tylko takie mylne wrażenie.
W samym Tucepi oprócz plażowania (niekoniecznie przy głównym deptaku, ale to już należy do inwencji każdego z cromaniaków), można wieczorem godzinami chodzić po deptaku ciągnącym się wzdłuż całego miasteczka. Idąc w kierunku Makarskiej po przebyciu terenu hoteli natrafimy na lasek, skały i małe zatoczki. Po drugiej stronie poza centrum idąc w kierunku Podgory jest teren z laskiem i dość dużą zatoczką, gdzie można spokojniej posiedzieć przy morzu. Minusem tej lokalizacji jest dość duża ilość golasów w różnym wieku, najczęściej średnim lub więcej niż średnim, co nie wszystkim może odpowiadać, szczególnie gdy rozłożą się 3 metry obok. Wzdłuż całej plaży i deptaków jest niezliczona ilość większych i mniejszych kafejek i restauracji. Głośność muzyki umiarkowana i raczej nie przeszkadza w wypoczynku. Ludzi w lipcu i sierpniu naprawdę sporo, ale w odróżnieniu od niektórych miejscowości ja nie czułem się tu nigdy przytłoczony ilością turystów. Cechą charakterystyczną Tucepi są wysokie góry, które wspaniale komponują się z morzem, a także widok z brzegu na pobliskie wyspy.
Jest kafejka internetowa, zazwyczaj oblężona. Cena za 10 min wynosi 5 kun, za pół godziny 15 kun. Na deptaku można kupić bilet na Bol i Hvar, ale my nie skorzystaliśmy, bo odstręczała nas głośna muzyka dochodząca z przepływających statków. Jedyne czego brakowało mi w Tucepi to brak muzyki chorwackiej, której można posłuchać na żywo szczególnie w większych miastach. W porcie jest basen sportowy, gdzie w niedzielę można zobaczyć bezpłatnie mecz piłki wodnej miejscowej drużyny Dupin Tucepi. Nie brakuje banku, jest wiele kantorów i 2 supermarkety Konzum i Studenac. A propos supermarketu na trasie do Imotski, będąc w Studenacu przez przypadek dowiedzieliśmy się, że mając kartę Studenacu ma się kilkudziesięcioprocentowe zniżki na zakupione towary, więc Chorwaci de facto płacą taniej niż my turyści.
Zdjęcia z Tucepi:
*okolice portu
*deptak przy porcie
Opis wyjazdów z Tucepi rozpocznę może niezbyt chronologicznie bo od tegorocznego wyjazdu na górę Sv. Jure (1762 m n.p.m.), a to z tego powodu, że pamiętam go najlepiej. Wyjechaliśmy z naszej kwatery w Tucepi zgodnie z sugestiami wyczytanymi na forum wcześnie rano o godzinie 7.15 (dla niektórych może nie jest to wcale wcześnie, ale ja lubię na wakacjach pospać trochę dłużej). I jak się potem okazało była to bardzo trafna decyzja. Trafić do wjazdu na górę nie jest trudno, jadąc od strony Tucepi skręcamy na skrzyżowaniu w Makarskiej za stacją benzynową na sygnalizacji świetlnej w prawo, a potem już pniemy się do góry, najpierw drogą prowadzącą do Vrgorac. Po kilku kilometrach jazdy i delektowaniu się ładnymi widoczkami na morze i Tucepi, jest duża tablica informująca, że aby dotrzeć na Sv. Jure należy skręcić w lewo. I od razy trafiamy na budkę obok której siedział Pan sprzedający wejściówki do Biokovskiego Parku. Po ich zakupie ( 35 kun/osobę) rozpoczęliśmy podjazd. Nie ukrywam, że czułem respekt przed tą górką. Na początku droga prowadzi lasem i niczym nie różni się od wjazdu na Kubalonkę w Wiśle, no może jest trochę węższa. Po chyba mniej więcej 10 minutach ku naszemu zaskoczeniu dogonił nas samochód osobowy z lat 70-tych wyładowany po brzegi (a nawet poza brzegami) deskami. Widząc tempo w jakim do nas się zbliżył grzecznie ustąpiłem mu z drogi, ten podziękował i jak rakieta pomknął do góry. W tym momencie pomyślałem, no skoro taki wrak, w dodatku wyładowany dechami ma zamiar wjechać do góry to i ja nie mam czego się obawiać. Potem okazało się, że "wrak" tak naprawdę to jechał tylko 1/3 trasy i zatrzymał się w jednym z kliku domostw, które spotyka się na tej drodze. Po wyjeździe z lasu, droga zaczyna piąć się bardziej stromo do góry, a zakręty mają 180 stopni. Warto zatrzymać się na którymś z zakrętów, a jest tam dość dużo miejsca, bo już stąd jest wspaniały widok na morze i można pstrykać fajne fotki. Trzeba zatrzymać się także koniecznie przy domku z napisem Ravna Vlaska, bo za nim jest wspaniały punkt widokowy.
*Widok na Makarską
Po drodze jest także chyba mało uczęszczana restauracja, a obok niej stajnia. Ruszamy dalej, droga robi się coraz węższa, tak, że zastanawiamy się co będzie jak kogoś napotkamy, od czasu do czasu są jednak małe zatoczki do mijania. Ostatni odcinek jest już bardzo wąski i trafienie w tym miejscu na inny samochód spowoduje zwiększoną dawkę adrenaliny. O tym przekonaliśmy się jednak dopiero przy zjeździe, bo do samej góry dotarliśmy nie niepokojeni przez żaden inny samochód, oprócz oczywiście tego wypełnionego deskami. Cały dojazd z Tucepi zajął nam około 2 godzin łącznie z postojami w ciekawszych miejscach.
Na szczycie stały już 2 samochody. Potem dojechali jeszcze rodacy z Krakowa i Chorwaci. Oprócz spokojnego wjazdu plusem wczesnego dotarcia na szczyt jest to, że w spokoju można podziwiać wspaniałe widoki (oczywiście, gdy trafi się na odpowiednią pogodę, a my mieliśmy to szczęście). Z parkingu górska ścieżka prowadzi nas do kaplicy, a idąc dalej obejdziemy cały szczyt i wrócimy z powrotem na parking. Zdziwiły nas trochę małe rozmiary parkingu, po lewej stronie na 4,5 samochodów a po prawej na 3,4 samochody. Gdy po godzinie wracaliśmy minęliśmy co najmniej 8 aut osobowych, 3 terenowe i 4 busiki wypełnione pasażerami, nie wiem jak oni się tam wszyscy pomieścili. Może dziwicie się skąd tak dokładnie wyliczona ilość mijanych samochodów, otóż taki rejestr prowadziła moja lepsza połowa, bo ja w drodze powrotnej miałem inne problemy na głowie. Wreszcie mogłem przekonać się na czym polega "zabawa" z drogą na Sv. Jure. Już po 10 minutach trafiliśmy na Szweda, który gdyby cofnął się 50 metrów do tyłu to moglibyśmy się spokojnie wyminąć, ten jednak chyba uniósł się honorem i stwierdził, że on wracać nie będzie więc wyminiemy się w miejscu, gdzie się spotkaliśmy. I zaczęła się zabawa. Ja na szczęście byłem od strony skał, natomiast Szwed stał dosłownie i w przenośni nad przepaścią. Lusterka złożone, rozpoczynamy wymijanie i gdy my dumni kierowcy spotkaliśmy się twarzą w twarz okazało się, że jest jednak problem bo do przodu nie bardzo, a do tyłu też już się nie da. Na szczęście nim się zrównaliśmy z auta wyszła Żona Szweda, i tylko dzięki temu nie utknęliśmy tam na dłużej bo stworzylibyśmy chyba pierwszy w historii korek na tej trasie, w dodatku uwięzieni w swoich samochodach. Po około 5 minutach przesuwania się po 2,3 centymetry odetchnęliśmy z ulgą (choć nie bez potu na plecach). Później już nie było tak trudno, choć ilość mijanych samochodów rosła z każdą minutą co tylko potwierdzało słuszność porannego wyjazdu. I tak pełni wrażeń koło 11-tej wróciliśmy do naszego apartmanu. Wszystkim zmotoryzowanym (może oprócz tych z lękiem wysokości), gorąco polecam ten wyjazd. Naprawdę warto.
*Po lewej stronie ostatni odcinek drogi na Jure, u góry po prawej parking ze stojącym samochodem
*Sv. Jure na koniu (w kaplicy na samym szczycie). Aktualnie w remoncie, zamknięta (stan na lipiec 2009)
*Widok na Omisz
*fauna i flora na Sv. Jure
Ciąg dalszy...